"Boże, zetrzyj im zęby w paszczy;
Panie, połam lwiątkom siekacze!
Niech się rozejdą jak spływające wody,
niech zwiędną jak trawa przy drodze.
Niech będą jak po ślimaku ślad,
co po drodze się rozpływa,
jak kobiety płód, niech nie widzą słońca."
Zostawmy już nieszczęsną Moskwę, Petersburg i Kronsztad. Przecież nie tylko tam znajdują się ocalali Wielkiej Zagłady, prawda? Tullio Avoledo mówi, że prawda. A gdzie znajduje się pozostała garstka ocalałej ludzkości? A gdzieżby indziej niż w Watykanie? Nowym Watykanie.
Niestety gorące Włochy nie wyglądają po Katastrofie lepiej niż reszta świata. Pogrążone w okrutnej zimie gruzy wiecznego miasta zmuszają swoich mieszkańców do nieludzkich czynów i nikt nie jest od tego wyjątkiem, nawet oddani słudzy Kościoła Katolickiego. Wiara w siły niebieskie traci swe znaczenie, a Kościół swój autorytet. Z misją odnalezienia nowego przywódcy dla swojej wspólnoty wyrusza specjalista od gier na Playstation, Ojciec John "Jack" Daniels, wspierany przez oddział Gwardii Szwajcarskiej. Ale od Rzymu do Wenecji daleko...
"Ciemność jest też w naszych sercach. Stała się częścią naszego życia. Jak krew w żyłach albo płuca filtrujące zatrute powietrze planety."
Atmosfera panująca w "Korzeniach Niebios" jest przepełniona żałością, rozpaczą i okrucieństwem. W porównaniu do pozostałych powieści Uniwersum Metra, brak tu echa tego, czym kiedyś była ludzkość – dobroci, do której byliśmy kiedyś zdolni i którą nadal czasem w nas widać. W zamian dostajemy brutalny opis sposobu, w jaki nasz gatunek przystosował się do nowych warunków życia, i tylko tego. Wydaje się, że oprócz głównych bohaterów, takich jak Ojciec John czy Adele, pozostałość ludzkości w powieści Avoledo została uproszczona; skupia się na dotarciu do celu bez cienia myśli o konsekwencjach, co szybko mnie znudziło i sprawiło, że większość książki przeczytałam z małym zainteresowaniem. "Ten zabije tego, tamten pewnie zaraz zabije tego drugiego i też nie powie dlaczego..." to tylko jedna z myśli, które regularnie nawiedzały mnie podczas lektury i zdecydowanie zmniejszały moje zainteresowanie dalszymi losami bohaterów.
Wiele ciekawie rozpoczętych wątków pobocznych w "Korzeniach..." szybko zostaje zarzuconych przez Avoledo i pozostawionych niewytłumaczonymi, przez co książka wydaje się nieco "płytka". Brak tu głębi, która faktycznie wciągnęłaby mnie i przekonała do dwudniowego żywienia się zapachem świeżego tuszu. Niestety, w przeciwieństwie do twórcy Uniwersum, nie miałam najmniejszego problemu z odłożeniem książki i nawet zapomnieniem o niej na dobre dwa dni.
"W proch każesz powracać śmiertelnym i mówisz: Synowie ludzcy, wracajcie!"
Bohaterowie powieści Tullio Avoledo są zdecydowanie zróżnicowani, chociaż nie dostajemy szansy na poznanie historii każdego z nich. Czy jest to wada książki? Nie do końca, jednak osobiście nieraz przerywałam lekturę, żeby zastanowić się nad czynami którejś z postaci. Nie dane jest nam jednak porządnie wejrzeć do duszy któregokolwiek z bohaterów, przez co pozostajemy bardzo rozczarowani i trudno nam się tak naprawdę przywiązać do któregokolwiek z nich, a co dopiero przejąć ich losem. Same przemyślenia Ojca Danielsa są chaotyczne, porozrzucane po całej książce i często wydaje się, że to, co właśnie mówi, powinno było pojawić się już dwadzieścia, jeśli nie czterdzieści stron wcześniej.
Książka zaskoczyła mnie jednak tym, że jedyną postacią, która faktycznie wzbudziła we mnie jakiekolwiek emocje, był Gottschalk. Religijny maniak i skurczybyk nad skurczybykami, główny czarny charakter w całej historii "Korzeni Niebios" sprawił, że po raz pierwszy nie odłożyłam książki, mimo że zachciało mi się trochę spać. To, że pojawia się on dopiero w dwóch trzecich całej historii, mówi samo za siebie.
"A wtedy Bóg pokój zawsze między synami swemi, między jednym a drugim ludem, by podzielone nie były. I ducha swego tchnie na wody, i życie im przywróci, a jego prawica chmury rozproszy, i światło Pana zstąpi na ziemię."
Jak to zwykle w powieściach osadzonych w uniwersum Metro, podczas lektury stajemy twarzą w twarz z niejednym monstrum, niejednym nowym gatunkiem zamieszkującym teraz powierzchnię. O ile dodaje to ekstra grozy całej powieści, o tyle odniosłam wrażenie, że w przeciwieństwie do Głuchowskiego, Avoledo nie wykorzystuje całego potencjału tego pomysłu. Bohaterowie "Korzeni..." nieraz znajdują się w tarapatach, z których czasem wyciągają ich zstępujące z nieba stworzenia piekieł. Warto dodać, że wiele z nich to rozumne stworzenia, które tak szybko jak się pojawiają, tak szybko znikają pozostawiając czytelnika nieco otępionego i sfrustrowanego.
Jako wielka fanka Uniwersum Metro, sięgnęłam już po każdą powieść, którą wydawnictwo Insignis postanowiło opublikować w języku polskim. Dotychczas moimi ulubionymi powieściami były "Piter" autorstwa Szymuna Wroczka oraz niedokończona jeszcze trylogia Diakowa "Do Światła". Po skończeniu lektury ranking się nie zmienił. Książka jest jak najbardziej ciekawa, ale wydaje się niezaplanowana i chaotyczna, a jej największą wadą jest brak rozbudowanych postaci, których losem faktycznie chciałoby się przejąć.
"Korzenie Niebios", będąc odmianą tego, do czego powoli zaczęło nas przyzwyczajać wydawnictwo Insignis, nie są lekturą, od której powinno się zaczynać przygodę z Uniwersum Metro, jednak śmiało można polecić ją każdemu fanowi twórczości Głuchowskiego. W świecie Tullio Avoledo albo zabijasz, albo umierasz – nie ma tu miejsca na ludzkie współczucie ani zgubną nadzieję na ratunek, jednak książka pozostawiła mnie z nadzieją na to, że jeśli autor jeszcze kiedyś zabierze się za pisanie powieści osadzonej w świecie Dymitra Głuchowskiego, to postara się ją trochę bardziej dopracować.
Dziękujemy wydawnictwu Insignis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz