Są książki, które z pewnych powodów wydawcy traktują po macoszemu. Zdawałoby się, że wydają je najtańszym możliwym kosztem, bo... "a, może jakiś zysk przyniosą, może nie". Jako przykład można podać tu powieść “Yggdrasil. Struny czasu”. Mówiąc szczerze, już na samym wstępie – ma chyba najobrzydliwszą okładkę, jaką kiedykolwiek widziałam. Wygląda jak dzieło początkującego użytkownika Photoshopa, który gdzieś zgubił nieco zmysłu artystycznego i poczucie estetyki, sklejając ze sobą warstwy kompletnie do siebie niepasujące. Przez to już na samym początku można odebrać wrażenie, że ma się styczność z jakimś kiepskim self-publishingiem.
Z opisem fabuły jest zresztą podobnie. W zasadzie kiedy przeczytałam go pierwsze trzy razy, nie zrozumiałam kompletnie nic. Społeczność? Paleolit środkowy? Wikingowie? Cóż, brzmi jak przepis na... breję. Nie muszę chyba dodawać, że całość tego pierwszego wrażenia nastawiła mnie do książki bardzo sceptycznie. W rzeczywistości fabuła “Yggdrasila...”, tak jak mistyczne drzewo, łączy ze sobą kilka światów. Zaczynamy w odległej przyszłości, science-fiction pełną gębą. Czegokolwiek mogłam się spodziewać po opisie fabuły, to na pewno nie było s-f. Jednak to jedynie prolog! Później akcja przenosi nas prosto do... X-wiecznej Polski. Mieszko przyjął chrzest, słowiańskie wierzenia są wypierane na rzecz chrześcijaństwa, a pośród tego znajduje się zbiegły z rodzimego kraju nordycki książę – wiking Eryk. Jednak również nie to jest docelowym miejscem historii, bowiem w niewyjaśnionych okolicznościach w czasie ataku Niemych Eryk wraz ze swoimi kompanami i całą wioską zostaje przeniesiony prosto do rzeczonego paleolitu środkowego, znanego też jako Średnia Epoka Kamienia, czyli czas początków ludzkiej cywilizacji oraz mamutów.
Co może być zadziwiające, w tym chaosie i miotaniu czytelnika z epoki w epokę jest pewien porządek i logika. Radosław Lewandowski nie tylko konsekwentnie realizuje jakiś wcześniej opracowany plan, ale też z niezwykłą wprawą oddaje klimat wszystkich epok. Dzięki temu ten z pozoru kiepski pomysł przeradza się w całkiem interesujący koncept. Autor nie tylko z lekkością posługuje się słowami, ale także przechodzi z jednej konwencji do drugiej, dzięki czemu zarówno science-fiction, jak i część historyczna, ma odpowiedni sobie język i oprawę opisową. Nawet Słowianie posługują się stylizowaną staropolszczyzną, natomiast postacie z przyszłości typowym naukowym “bełkotem”.
Słabą stroną powieści są postacie. Chociaż Eryk prowadzi narrację większości fabuły, jakoś nie mogłam w nim dojrzeć osobowości. Podobnie zresztą było z jego kompanami – każdy może miał prezentować zupełnie odmienne temperamenty, ale to wszystko wydawało się na pewien sposób wykalkulowane. Najbardziej przekonująco wypadły w tym wszystkim postacie tła, czyli cały ten tłumek z przeniesionej wsi, może dlatego, że ten tłumek miał być po prostu pragmatyczny i taki właśnie był. Poza tym jednak ani emocje bohaterów, ani ich wewnętrzne rozterki jakoś mi się nie udzielały, a oni sami wydali się w tym wszystkim typowymi papierowymi figurkami.
Jednak w istocie “Yggdrasil...” to dość przyjemna lektura, która powinna przypaść do gustu szczególnie lubującym się w historycznych klimatach wikingów i Słowian. Cały koncept jest dość oryginalny i solidnie zrealizowany, a fabuła może nawet zaskoczyć. Jeżeli zatem podczas wakacyjnych wyjazdów przyjdzie wam się nudzić, przypomnijcie sobie o pewnej książce z bardzo brzydką okładką i sami poskaczcie po światach, aby razem z autorem porozważać nad konsekwencjami podróżowania w czasie.
Dziękujemy wydawnictwu Novae Res za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Wydawnictwo RW2010 wyda w nadchodzącym roku „poprawioną” wersję Yggdrasil Struny Czasu i drugą część cyklu pt „Exodus”
Część niedomówień z pierwszej części trylogii znajdzie tu swoje wyjaśnienie, ale pojawią się nowe wątki, które mam nadzieję „rozpalą” wyobraźnię czytelników i pozostawią ich z niedosytem:-)
Tym razem przejdziemy z paleolitu do dalekiej przyszłości i wielkich przestrzeni i klasycznej space opery z ginącymi gwiazdami, kosmicznymi bitwami itd.
To już jest, a teraz pracuję nad III częścią pod roboczym tytułem Yggdrasil: Wikingowie,która nie będzie zawierała w sobie żadnych elementów sf. Sięgnąłem do wspomnień Eryka Eryksona z młodości i opisuję wyprawę skandynawskich najemników na półwysep Iberyjski, gdzie toczy się bitwa pomiędzy chrześcijańskim Królestwem Leonu a Kalifatem.
Mamy teraz świat różnobarwny i nieszablonowy, więc i literatura tego okresu powinna łączyć wiele wątków i gatunków literackich (oczywiście nie jest to warunkiem napisania dobrej książki), oby tylko autor nie pogubił się w zeznaniach :-)
Dodaj komentarz