Nigdy nie lubiłem pana Bonda. Jego sposób bycia zawsze mnie odrzucał. Ta pewność siebie, miny... jakbym widział samego siebie. Nie zdzierżę jakichś tanich imitacji Lio. O nie! Jestem wyjątkowy i niepowtarzalny, więc nie groźny jest mi jakiś oddany sługa Jej Królewskiej Mości. Eddie Drood, tytułowy "Człowiek ze złotym amuletem", przypomina nieco tajnego agenta, lecz zajmuje się zgoła innym zadania. Również ratuje świat przez zagrożeniami, ale tymi ze świata fantazji, pełnego nie tylko niskich krasnali, wróżek i jednorożców, ale również wilkołakami, demonami i duchami czyhającymi na nic nieświadomych śmiertelnych.
Jak też oceniła przygody wyjątkowego agenta nasza Ati, dowiecie się z jej recenzji, której premiera na łamach GameExe następuje w dzisiejszym dniu.
Jeżeli myślicie, że prawdziwe heroic fantasy kończy się na fantastycznych krainach przesyconych magią i smokami – cóż, jesteście w błędzie. Równie błędne jest zakładanie, że smoki i elfy nie mogą egzystować tuż obok obcych, czy nowoczesnej technologii. Dowodem na to jest ostatnio wydana nakładem Fabryki Słów powieść Simona R. Greena „Człowiek ze złotym amuletem”, rozgrywająca się we współczesnym Londynie.
Głównym bohaterem jest Edwin Drood, dla przyjaciół Eddie, agent terenowy wspaniałego i potężnego rodu. Droodowie przed tysiącami lat, właściwie tak dawno, że szczegóły początków jego historii już dawno się zatarły, otrzymał błogosławieństwo w postaci złotych amuletów; celtyckich obręczy pozwalających na żądanie właściciela oblać jego ciało niezwykłym, złotym, żywym metalem, tym samym obdarzając ich potęgą daleko większą niż ta leżąca w możliwościach zwykłego śmiertelnika. Dlatego właśnie należą do tego „drugiego równoległego świata”, będącego poza zasięgiem świadomości zwykłych zjadaczy chleba.
Czytaj dalej...
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.