Z niecierpliwością odliczam dni do premiery „The Dark Knight Rises”, pomimo tego, że sagę o Batmanie uważam za brzydką skazę na pięknej filmografii Christophera Nolana. W moim mniemaniu „Początek” w pewnych momentach strasznie wiał nudą, gra aktorska (szczególnie Liama Neesona oraz Katie Holmes) i choreografia walk pozostawiała sporo do życzenia, a scenariusz zawierał kilka nieprzyjemnych dziur. Natomiast „Mroczny Rycerz” był produkcją o kilka klas lepszą, jednakowoż patos i „czarno-biała” wizja świata, skutecznie podkopały misterne starania artystów oraz ekipy realizacyjnej, całkowicie rujnując finał.
Owszem, trudno jest ukryć fakt, że nawet z tymi mankamentami, były to filmy dobre, których nie powstydziłby się absolutnie żaden reżyser. Niestety, od wizjonera takiej klasy jak Christopher Nolan wymagam znacznie więcej niż od przeciętnego wyrobnika, który kręci głupiutkie blockbustery i trzepie niemałe pieniądze na ciemnych fanach. Oczekuję nietuzinkowych rozwiązań, wyznaczania nowych ścieżek w kinematografii, znakomitego połączenia wciągającej akcji z fragmentami skłaniającymi do głębszej refleksji, istnej podróż do krainy snów. Konkludując, seans ma mnie zwalić z nóg i spowodować, że będę uważał zakup biletu za interes życia.
Czy „The Dark Knight Rises” przeskoczy wysoko postawioną poprzeczkę? W końcu do trzech razy sztuka, a oficjalny teaser filmu nastraja optymistycznie.