Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1

4 minuty czytania

"Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym", śpiewał zespół Perfekt. W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z wieloma seriami, które przedłużano ponad miarę, praktycznie ocierając się o granice dobrego smaku. W celu maksymalnego wykorzystania kury znoszącej złote jajka, ostatnią część sagi dzieli się na połowę. Wystarczy przypomnieć film "Harry Potter i Insygnia Śmierci" (1 oraz 2) czy książkę "Dziedzictwo" (tom 1 oraz 2), zwieńczającą losy Eragona. Zazwyczaj trzeba indywidualnie spojrzeć na dany przypadek, aby zdecydować, czy materiału było tyle, że reżyserowi / pisarzowi / wydawnictwu (niepotrzebne skreślić) szkoda było ciąć co lepsze sceny, czy też to zwyczajny skok na kasę ("Hobbit"?). Jak jest w przypadku produkcji "Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1"?

Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1

Uratowana wprost z areny Ćwierćwiecza Poskromienia Katniss trafia do podobno nieistniejącego Trzynastego Dystryktu. Martwiącej się o porwanego Peetę dziewczynie nie dane będzie jednak odpocząć. Plutarch Heavensbee oraz przewodnicząca społeczności Trzynastki, prezydent Alma Coin, pragną, aby Kotna została twarzą rewolucji, symbolicznym Kosogłosem. Mająca wszystkiego dosyć nastolatka, żyjąca w ciągłym strachu przed okrutnym prezydentem Snowem, nie za bardzo chce współpracować. Gdy udaje się ją przekonać, jesteśmy świadkami, jak jeździ po Panem i nagrywa materiały propagandowe. W tym samym czasie Kapitol nie próżnuje i stara się przeciwdziałać rewolucji wszelkimi możliwymi środkami, dążąc do zdławienia jej w zarodku. A trzeba przyznać, że ci kolesie bez serca arsenał nieczystych zagrywek mają doprawdy imponujący.

Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1

Ta część zdecydowanie różni się od poprzednich. Tym razem tempo akcji mocno zwolniło, ustępując pola dialogom i rozwijaniu interpersonalnych zależności. Taki układ pozwolił wykazać się poszczególnym aktorom, oczywiście z różnym skutkiem. Przesunięcie fabularnego środka ciężkości sprawiło, że "Kosogłos" nie przypadł każdemu do gustu, w szczególności zaś tym, którzy nie mieli okazji uprzednio zapoznać się z książkowym pierwowzorem. Mnie, zaznajomionego z lekturą od kilku lat, seans nie zaskoczył i muszę przyznać, że bawiłem się całkiem dobrze. Duża w tym zasługa Katniss – zarówno jej kreacji w scenariuszu, jak i doskonałego odegrania przez Jennifer Lawrence. Śledząc losy Kotny od pierwszej części, widać, jak wcielająca się w nią aktorka nabrała doświadczenia i potrafi z powodzeniem je wykorzystać. Świetnie poradziła sobie z ukazaniem labilnej emocjonalnie nastolatki po przejściach, przeistaczającej się stopniowo w symbol rewolucji, porywający do walki mieszkańców wszystkich dystryktów.

"Igrzyska śmierci" to jednak nie tylko Katniss Everdeen. Reszta obsady, mimo iż większość to bohaterowie drugoplanowi, też miała okazję dać popis swoich umiejętności. Obawiałem się, że brak Lenny'ego Kravitza, perfekcyjnie odgrywającego charyzmatycznego i empatycznego Cinnę, będzie sporym ciosem dla produkcji. Na szczęście został on z powodzeniem zastąpiony przez reżyserkę propagandowych klipów Trzynastki, Cressidę (Natalie Dormer), towarzyszącą naszej protagonistce w wypadach do innych dystryktów. Niezmiennie świetnie radzą sobie te same gwiazdy, błyszczące w poprzednich częściach: Donald Sutherland (prezydent Snow), Woody Harrelson (Haymitch) czy Sam Claflin (Finnick). Do swojej gry zupełnie nie przekonała mnie za to Julianne Moore w kreacji prezydent Coin. Nie mogę oprzeć się porównaniu do Meryl Streep w "Dawcy pamięci" – obie panie ze swoją sztucznością zaczynają przypominać parodie samych siebie, będące afrontem wobec swoich co lepszych ról z przeszłości. Zamiast bohaterki, mającej porywać tłumy, miałem wrażenie, że obcuję z surową dyrektorką, marsowym spojrzeniem gromiącą uczniów. Minimalnie poprawił się Liam Hemsworth (Gale), nie jest to jednak na tyle znaczące, aby nazwać jego grę chociażby dobrą. Z drewnianej kłody ewoluował w sztywny bambus. Josh Hutcherson (Peeta) pojawia się rzadko, ale jego kreacji nie mam nic do zarzucenia i przyklaskuję jej z owacją.

Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1

Z wolnego tempa akcji oraz podzielenia produkcji na połowę wynikają sceny typowo zapychające i przedłużające sztucznie czas trwania seansu. Część fragmentów jest wręcz niesamowicie kretyńska, ewidentnie skierowana do głupsz... do tej mocniej ulegającej prostym emocjom części nastolatków. Za przykład niech posłuży powrót Prim po kota w momencie, gdy cała konstrukcja bunkra wali jej się na głowę, a wszyscy rozsądnie uciekają w przeciwnym kierunku, aby ukryć się w bezpiecznym miejscu. Uch, czy ktoś mógłby zeskrobać ten pszczeli kit z moich oczu? Rozumiem, że ta scena pojawiła się w lekturze, ale przecież film to osobny byt, twórcy którego potrafią chyba odsiać ziarno od plew... Prawda?

Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1

Bezapelacyjnie najlepszym i najjaśniejszym punktem filmu jest oszałamiająca ścieżka dźwiękowa. Utwory dobrano w idealny sposób – pasują odpowiednio do rozgrywanych na ekranie scen. Moje dwa ulubione kawałki to z pewnością Lorde – "Yellow Flicker Beat" i James Newton Howard – "Hanging Tree" – gorąco polecam ich odsłuchanie. Szczególnie w tym drugim głos Jennifer Lawrence faktycznie ma potencjał do porwania tłumów rewolucjonistów. Wizualnie też nie mam produkcji zbyt wiele do zarzucenia. Efekty specjalne nie są przesadzone, a wybuchy czy krajobraz zrujnowanej Dwunastki robią wrażenie. Nie ma się do czego przyczepić.

Podsumowując, "Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1" to przyzwoite kino dla nastolatków, które powinno przypaść do gustu również dorosłym. Jeżeli nie czytaliście książki, może was zdziwić wolniejsze tempo akcji – ale ileż razy można przerabiać siekaninę na arenie? Jestem pewien, że kolejna część będzie obfitować w szybkie, zaskakujące wojenne wydarzenia, a pierwsza połowa miała po prostu zaostrzyć apetyty. Rewelacyjna ścieżka dźwiękowa jest już wystarczającym powodem, aby polecić efekty pracy reżysera, Francisa Lawrence'a. Odpowiadając na pytanie postawione na początku – czy był to skok na kasę? Zdecydowanie! Jest jednak wykonany na tyle dobrze, że jestem w stanie przymknąć na to oko.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
6.75 Średnia z 2 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...