Ocenianie ostatniej i na dobrą sprawę ósmej z siedmiu części filmowej sagi, nie należy do najłatwiejszych. Zwłaszcza, gdy jest ona adaptacją powieści, która – czy się to komuś podoba, czy nie – na stałe zajęła ważne miejsce w historii światowej literatury. By odpowiedzieć na jak najwięcej pytań, stawianych zarówno przez widzów prezentujących skrajne podejścia do filmu, jak i tych mniej zaangażowanych emocjonalnie, postaram się przedstawić wartość ostatniego "Pottera" w możliwie szerokiej perspektywie.
"Harry Potter i Insygnia Śmierci" to pierwsza i zarazem ostatnia adaptacja dzieła J.K. Rowling, którą podzielono na dwie odsłony. Od razu dało się słyszeć głosy piętnujące twórców za bezczelny "skok na kasę", lecz prawdziwym powodem tego rozdziału była ogromna objętość siódmego tomu powieści, wraz ze wszystkimi pojawiającymi się w niej wątkami i ich rozwiązaniami, których nie dało się zekranizować podczas jednego seansu. Jak się okazuje, zabieg ten podziałał bardzo korzystnie na odbiór "Pottera 7.2", jak pozwolę sobie nazywać go na potrzeby recenzji. W odróżnieniu od części "7.1", dość statycznej, przytłaczająco ponurej, niekiedy usypiającej dla widza, druga połowa "Insygniów Śmierci" jest atrakcyjna od samego początku, zaś walor ten powiększa się z każdą kolejną minutą. Film jest bardzo dynamiczny, spektakularny oraz, jak na dobre kino akcji przystało, konsekwentnie buduje i utrzymuje napięcie od pierwszej do ostatniej sceny. Zgodnie z fabułą książki oraz oczekiwaniami widzów, większość seansu zajmują starcia między Harrym a jego "śmierciożernymi" przeciwnikami, na które składają się pościgi, ucieczki, a także porywające sceny walki o niemal batalistycznym charakterze.
Jeżeli ktoś zachodzi w głowę, dlaczego wbrew kanonicznej regule nie napisałem paru zdań o fabule recenzowanego filmu, zapewne należy do tych, którzy nie czytali ostatniej książki pani Rowling lub też nie widzieli pierwszej odsłony końcowej adaptacji. "Harry Potter i Insygnia Śmierci cz. 2" nie jest filmem przeznaczonym dla tej grupy. Tak jak trzy poprzednie, reżyserowane przez Davida Yatesa, skierowano go do widzów, którzy obejrzeli dotychczasowe części oraz do fanów obeznanych z oryginałem, potrafiących dopowiedzieć sobie treść odnośnie pominiętych lub dodanych scen. Tych, na całe szczęście, nie jest tak wiele i nie deformują obrazu książki, co zdarzało się przy pierwszych trzech filmowych odsłonach serii. Tak właśnie zmieniono nieco wydarzenia w Banku Gringotta, sposób oddziaływania horkruksów na Voldemorta czy jego końcowe starcie z Harrym, ale całość więcej zyskuje, niż traci na takim działaniu. Po raz kolejny widać, że oddanie stanowiska reżysera Yatesowi po "Czarze Ognia" było trafionym pomysłem. Już w "Zakonie Feniksa" przestano udawać, że prezentowana w częściach 1-3 fuszerka stanowi ekranizację powieści i wyszło to na dobre późniejszym produkcjom, w tym także tej najnowszej.
Siłą filmu akcji, którym bez wątpienia jest "Potter 7.2", są w głównej mierze walory techniczne wykonania. Należy więc pochwalić dobre zdjęcia i bardzo dobry montaż, skutecznie dynamizujące akcję. Na wysoką notę zasługuje również dźwięk oraz muzyka Alexandra Desplata, który poradził sobie z nie lada zadaniem, jakim było zastąpienie wielkiego Johna Williamsa. Wiem jednak, że tym, co naprawdę was interesuje, są efekty specjalne, więc nie zwlekam dłużej z ich omówieniem. Przedstawienie bitwy o Hogwart inaczej, niż w sposób powodujący wypadanie gałek ocznych i tryskanie adrenaliny uszami, byłoby niewybaczalną zbrodnią, której twórcy tego filmu na szczęście nie popełnili. I choć dla mnie etap wciskania w fotel i szukania własnej szczęki po ciemnej sali skończył się na "Władcy Pierścieni", to bez wahania stwierdzam, że prezentowane fajerwerki robią wrażenie, za sprawą czego naprawdę warto obejrzeć ostatniego "Pottera" na dużym ekranie.
Zacząłem od chwalenia detali i dodatków, ale najważniejszą rzeczą dla tak długiej, złożonej i wielowątkowej ekranizacji jest gra aktorów. Tutaj sprawy mają się już gorzej, począwszy od epizodycznych kreacji starszych aktorów, po występy odtwórców głównych ról. Bezsprzecznie, najlepszymi bohaterami drugiego planu, zarówno w tej, jak i poprzednich częściach, okazali się Michael Gambon (Dumbledore), Alan Rickman (Snape) oraz Ralph Fiennes (Voldemort). Ten ostatni zyskał moje szczególnie uznanie ograniem dość jednowymiarowej (aczkolwiek wyrazistej) postaci naczelnego straszydła. Mimo bardzo niewielkiej ilości scen z jego udziałem, Fiennes potrafił zagrać więcej i lepiej w kilku ujęciach, niż trójka głównych bohaterów przez dwie i pół godziny, dobrze oddając charakter oraz wężową naturę Voldemorta gestami i ograniczoną mimiką. Trio młodych aktorów, nawet na tle przewijających się w trzecim planie gwiazd, wypada co najmniej blado. Mimo szczerych chęci, nie jestem w stanie uwierzyć, by Daniel Radcliffe w przyszłości wzbił się ponad poziom produkcji pokroju "Zmierzchu" czy komedii romantycznych, w których wyobrażam sobie także Emmę Watson. Rupertowi Grintowi nie wróżę nawet takiej przyszłości. Jedyna z posiadanych przez niego min, świadcząca o niewytrzęsionej ze spodni przez wszystkie części filmu kupie, skutecznie odrzucała mnie od ekranu za każdym razem, gdy pojawiała się na nim jego twarz.
Odnosząc się do sprawy nieco mniej związanej z meritum, pozwolę sobie powydziwiać nad dziwną chorobą, która atakuje oczy widzów oglądających ostatnie superprodukcje. Ten problem natury okulistycznej zwie się seansem w 3D i stanowi apogeum chamstwa i pazerności dystrybutorów. Pomińmy fakt, że trójwymiaru w prawdziwym tego słowa znaczeniu możemy doświadczyć jedynie w kinach pokroju IMaxa, gdzie pływanie z wielorybami i spacery w kosmosie są na porządku dziennym, a w zwyczajnym multipleksie owo 3D ogranicza się do lekko rozmazanego obrazu i męczących oczy okularów. Najbardziej irytuje jednak fakt, że za taką pseudo-atrakcję musimy zapłacić więcej, niż za zwyczajny seans i jest to imperatyw o tyle silniejszy, że projekcji w 2D po zwykłych cenach po prostu nie ma. Rozczarowanie staje się tym większe, że jedynym prawdziwie przestrzennym i "namacalnym" elementem obrazu okazują się... napisy.
Dałem wyraz swemu świętemu oburzeniu, można więc wracać do rzeczy. Podsumowując, "Harry Potter i Insygnia Śmierci – część druga" to film dobry, moim zdaniem drugi co do jakości po "Zakonie Feniksa", który powinien zadowolić zarówno gorących fanów powieści, jak i osoby szukające rozrywki na przyzwoitym poziomie, oceniające całość jedynie przez pryzmat poprzednich adaptacji. Skoro już o nich mowa, można stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że w przeciwieństwie do książkowego pierwowzoru, saga "Harry Potter" nie zajmie szczególnie zaszczytnego ani wiekopomnego miejsca w historii kinematografii, co udało się choćby "Władcy Pierścieni". Pomimo 32 milionów dolarów, które "Potter 7.2" już zdążył zarobić, pozostanie po prostu przyzwoicie wykonaną historią w odcinkach oraz średniej jakości adaptacją, głównie za sprawą pierwszej połowy serii. Udany i sensowny zabieg, jakim było stworzenie "Insygniów" w dwóch odsłonach, ukazuje w całej rozciągłości, jak wielkim błędem było przenoszenie prozy Rowling na srebrny ekran. Przy ogromnym budżecie i niezłej obsadzie, na fali "Pottermanii", w bardzo krótkim czasie stworzono bardzo długi film, który jedynie za sprawą ostatnich odsłon zasługuje na miano dobrego. O wiele więcej pożytku, zarówno samej produkcji, jak i literackiemu pierwowzorowi, niesłusznie obśmiewanemu za sprawą "Potterów 1-3", przyniósłby bardzo wysokobudżetowy serial. Wówczas, bez problemu i pośpiechu, zdołano by przedstawić z należytą starannością wszystkie, choć poboczne, to jednak istotne wątki, których zabrakło w recenzowanym obrazie, jak młodość Dumbledora, historia jego przyjaźni z Grindelwaldem i jej związku z Insygniami Śmierci, które ostatecznie nie doczekały się końcowego omówienia.
Przyznam, że po końcowej scenie finałowej walki pozostał mi pewien niedosyt. W świetle spektakularnej bitwy i porywającego tempa akcji, ostatni akt śmiertelnego starcia głównych przeciwników wypadł nie tak świetnie, jak moglibyśmy oczekiwać po wcześniejszych wydarzeniach – czułem się tak, jakby ktoś bezczelnie podwędził mi soczystą wisienkę z samego czubka tortu. Miałem również nadzieję, że twórcy odpuszczą sobie i nam oglądania ostatniego rozdziału książki, który, będąc przeznaczonym dla najmłodszych czytelników, raził banalnością i psuł nastrój całości. Są to jednak moje osobiste i marginalne uwagi odnośnie filmu, który wart jest polecenia i obejrzenia, nawet mimo bandyckiej ceny upaćkanych okularów (wytrzeć ich też nie można, bo jeszcze się rozpadną). Ostatecznie, "Pottera 7.2" oceniam na solidne 7.5 i kiedyś z chęcią obejrzę go ponownie. Ocena całej serii byłaby już jednak niższa.
Komentarze
Jak dla mnie 8/10
Podzielenie końcówki na 2 części to wiadomo, skok na kasę, ale także próba przedłużenia zabawy z Potterem. Inaczej postąpiono przy "LOTR", stąd teraz dłużej chciano czerpać profity. Aktorzy pewnie już się boją, że będzie ciężko - Daniel dla wielu to wciąż będzie Harry podobnie jak Elijah to Frodo. Można więc powiedzieć, że takie role poniekąd uczyniły im nawet krzywdę.
Fabuły mogę się domyślać, bo w internecie są stosowne opisy kto, gdzie z kim, ale jest też inny plus filmowego Pottera - nowe zestawy Lego z logiem HP. I za to dziękuję.
Co do recenzji - zabrakło mi nieco wyjaśnienia co takiego złego było w grze głównej trójki - płaskie dialogi, jedna mina, zbyt mało przekonywująca gestykulacja? Jedynie Rudy porządnie zjechany z przykładem, ale o reszcie już się nie doszukałem.
Pewnie w końcu obejrzę, tak dla spokoju, że widziałem całą serię.
Co do filmu, to właśnie wyszedłem z kina i muszę powiedzieć - przy tym filmie transformersy wydają się fajne, a czemu? To wyjaśnię w mojej wściekłej recenzji
Tyle że nie zgadzam się z faktem że 3 pierwsze części filmu były najsłabsze... tam były bardzo luźne, bajkowe... wręcz magiczne. W dwu słowach- klimat był.
A czym dalej tym słabiej. Zrezygnowano z bajkowej konwencji na rzecz jakichś pseudo ciężkich klimatów. Film w wielu miejscach zamiast budować klimat- nudził, zamiast być straszny- robił się ciemny i sztuczny. Słowem od 3ciej części te filmy miotały się w dwie sprzeczne strony na raz przez co nie były ani mroczne ani magiczne. Bo różnokolorowe pioruny wypadające z różdżek to trochę mało żeby mówić o 'czarach'
Ale może się zestarzałem i biorąc chrześniaka do kina zamiast udawanego 'dorosłego' dzieła chciałem szczyptę naiwności uhaczyć?
Ja jakos nie czulem aby 7 czesc zachaczala o horror. Na koncu ksiazki 7 czesci mowili o Harrym-dorosly(ten kto czytal wie o czym mowie) to czulem sie tak jakbym czytal bajke dla dzieci. A same czesci(filmowe) od 4-7(tylko do paru 1,2 nie ogladalem) nie ogladalem) to nie byly dojrzalsze tylko po prostu czulem sie jakbym ogladal film w ktory za duzo wlozono kasy za malo checia. Klimat za mroczny(i to sztucznie)(w ksiazce tak nie bylo,ze Harry nie chwili spokoju). Ja 3 pierwsze czesci potrafie obejrzec od poczatku do konca a te dalsze jakos mi nie ida(zbyt nudne). Tym dalsza czesc tym gorsza. Ostatnia obejrze tylko z sentymentu.
książkę do przeczytania z urwanymi ostatnimi kartkami ostatniego epizodu. Czytając książkę czułem ten dreszcz
walka na osobności ... ? wstał i walną zaklęcie po czym zaczął uciekać ... Cały film całe prawie 80 minut mi się podobało.
Ale ostatnie 26 min filmu to kompletna klapa.... miałem nadzieje zobaczyć strzępy urywających się badyli , zasłon tarczy...
Harrego biegającego z peleryną walącego zaklęcia. McGonagal walczącą z Voldim. A na końcu uśmiercenie Voldiego na oczach Śmierdziuchów i Uczniów oraz nauczycieli. Producent na pewno nie popisał się ostatnim aktem tej wspaniałej produkcji... i za to
fani HP nie zapomną mu tego na pewno... Film oceniam na 6.5 jak bym nie zdążył oglądnąć ostatniej części filmu dałbym spokojnie 8.5/9.0
1 - 9/10
2 - 9/10
3 - 8/10
4 - 8/10
5- 7/10
6 - 5,5/10
7.1. - 6,5/10
Gra aktorska jest faktycznie porażająca. Do tego scenka, gdzie Ron i Hermiona się całują - od tak nagle? Nie przekonała mnie do siebie ta trójka - już Voldemort był ciekawszą postacią, chociaż za dużo uwagi mogłem poświęcać przyglądaniu się jego miejscu na nos, dlatego być może część jego kunsztu mi uciekła.
Dialogi stawiają ten film na półce obrazów dla młodzieży. Nie zrozumiałem też, co się stało się pelerynką niewidką - pojawiła się wcześniej i przeoczyłem? Wybranka Harry'ego mdła, jej rola mdła, do tego jakoś nie czuło się tego zagrożenia szkoły. Leci wszędzie tynk, walą się filary a wszystko jakoś dziwnie dobrze się trzyma. Voldemort też się nie śpieszył do Hogwartu, nie próbował podstępu i w ogóle się dziwiłem, że udało mu się dostać do środka.
Końcówka to największy mankament. Brak widowiskowości, zastój reszty aktorów, banalne dialogi i jeszcze bardziej banalne pokazanie tego, co się wydarzy po latach.
7,5 to trochę za dużo nawet jak za niezłe efekty specjalne. Dam 6. Byłoby 6,5 za to, że Harry wreszcie się całował, ale nie zabili go na koniec, co pomogłoby samemu filmowi, przez co odejmuję i zostaje okrągłe 6.
1 Fani zalali by tą część negatywnymi recenzjami/opiniami/komentarzami
2 Przecież to jest na podstawie książki, więc Rowling by na to się nie zgodziła.
A tak w ogóle przecież nie oceniłem części 7 part 2, a napisałeś z postu powyżej... Ale zgadzam się 7 part 1 był okropnie nudny...
Użytkownik krzyslewy dnia poniedziałek, 29 sierpnia 2011, 14:46 napisał
1 Fani zalali by tą część negatywnymi recenzjami/opiniami/komentarzami
2 Przecież to jest na podstawie książki, więc Rowling by na to się nie zgodziła.
A tak w ogóle przecież nie oceniłem części 7 part 2, a napisałeś z postu powyżej... Ale zgadzam się 7 part 1 był okropnie nudny...
Ah, racja, teraz widzę, że part 1, mea culpa. Co do zabicia Pottera i powodów, dla których warto to:
1) film stawiał na bohaterstwo, a to nieodłącznie wiąże się z poświęceniem
2) LV, zwany Voldim, jak i HP, byli ze sobą w pewien sposób połączeni (tak to zrozumiałem z filmu), więc także dla świata rozsądniej, gdyby ktoś dysponujący taką mocą zniknął
3) wreszcie film to jedynie adaptacja, to fakt, ale ciekawiej zawsze jest wtedy, gdy nie znamy rozwiązania.
Dobrym przykładem ostatniego jest serial True Blood - fani książek oglądają zaciekawieni, bo nie wiedzą, co przygotowano dalej. Wszystko przez to, że scenarzyści pełnymi garściami czerpią z różnych tomów. Tym samym, abstrahując od poziomu TB, scenarzysta mógłby się wykazać. A tak mamy film, gdzie musi być od A do Z zerżnięte z książki, bo fani by się obrazili. Zupełnie jakby nie mogli go zabić a potem cudownie wskrzesić. Tylko nie tak, jak zrobiono to w tym filmie, bo dla mnie, może zbyt wymagającego widza, było to słabe.
Swoją drogą, wątek romantyczny potraktowano po macoszemu. HP się całuje, ale to takie coś w stylu "Dawaj cmoka mała, idę zabić smoka" a ona "Spoczko, masz, wróć mi tylko o czasie na obiad".
Dodaj komentarz