Minęło już osiem i pół roku, od kiedy "Eragon", pierwsza część cyklu "Dziedzictwo", zawitał na amerykańskich półkach sklepowych. Przez ten czas mogliśmy obserwować dorastającego głównego bohatera powieści, jak i rozwój warsztatu pisarskiego Paoliniego. W listopadzie do księgarń zawitał ostatni tom cyklu, wieńczący przygody smoczego jeźdźca. Problem w tym, że wydawnictwo MAG podjęło kontrowersyjną decyzję podzielenia "Dziedzictwa" w Polsce na dwie części. Jedyny plus takiego rozdziału to łatwiejsze trzymanie lektury w rękach, gdyż ten tom jest najgrubszy w serii. A minusy... Może o tym za chwilę.
W "Brisingrze" pozostawiliśmy Eragona po walce z nowo narodzonym Cieniem oraz duetem Murtagha i Ciernia. Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Armia Vardenów powoli wlecze się w kierunku stolicy Imperium, Urû'baenu, szturmując po drodze kolejne miasta Galbatorixa. Już na początku akcja rusza z kopyta, rzucając nas w wir walki o Belatonę. Autor od razu stawia nas w sytuacji zagrożenia zarówno Saphiry (atakowana jest starożytną lancą, zdolną zabijać smoki), jak i kuzyna głównego bohatera, Rorana (walczący w pierwszych szeregach były mieszkaniec Carvahall z łatwością może zarobić guza). Później sytuacja nieco się uspokaja, ale mierzymy się z innymi problemami. Wiadomo, że wędrująca armia ma wielkie potrzeby, którym naprawdę ciężko sprostać. Pomijając nawet sam fakt zaopatrzenia żołnierzy w jedzenie, Nasuada nieustannie boryka się ze złożoną polityką międzyrasową, starając się utrzymać przy sobie sojusznicze wojska elfów, krasnoludów oraz urgali. W drodze do pokonania uzurpatora do buntowników dołączy jeszcze jedna siła...
Zachowany został, utrzymujący się od "Najstarszego", podział na rozdziały poświęcone Eragonowi i Roranowi. Miło czasem odpocząć od czytania o niepokonanym smoczym jeźdźcu (którego Paolini rozpaczliwie stara się kreować jednak na możliwego do pokonania), chociaż z drugiej strony zawsze genialne pomysły jego kuzyna też mogą przyprawić o ból głowy. Na szczęście poza nietykalną trójcą (jest jeszcze przecież elfka Arya) pisarz nie oszczędza innych postaci. Taryfa ulgowa ich nie obowiązuje, więc w trakcie lektury czekają nas nieoczekiwane zwroty akcji i nawarstwienie kolejnych problemów z tym związanych. Eragon bez skutku stara się nawiązać również kontakt z Glaedrem, który pozostaje zatopiony w swojej rozpaczy.
Wielu z was interesuje na pewno romans protagonisty z Aryą. Otóż nie będzie wielkim spoilerem, gdy powiem, że w tej części w sumie nic nowego się nie zdarzy. Elfka dalej zgrywa niby niedostępną, choć czasem flirtuje z chłopcem. Stwarza to pozory, jakby autor nie miał za bardzo pomysłu na rozwinięcie bądź rozwiązanie tego wątku, tak więc postacie pozostają w impasie. Prawdopodobnie winny temu jest podział (argh!) tej części na dwie. Skoro już przy tym jesteśmy, muszę powiedzieć, że sprawił on, iż tom pierwszy jest bardzo trudny do oceny. Tak naprawdę żadna z istotnych spraw się nie rozwiązuje, a pojawiają się nowe. Do tego na koniec powieści mamy tak obrzydliwie niefajny cliffhanger, że zapewne każdy, kto przeczytał dostępne nam rozdziały "Dziedzictwa", miał ochotę rozszarpać osobę odpowiedzialną za tę złą decyzję, zwłaszcza wiedząc, że Amerykanie mogli od razu wchłonąć całość. Jest to zabójstwo nie tylko dla akcji, która pod koniec przyspiesza, ale również dla jakiejś ogólnie pojętej spójności. Skoro już się czepiam wydania, to dodam jeszcze dwie rzeczy. Bardzo przydatne jest początkowe streszczenie poprzednich części serii, jako że sporo czasu minęło od premiery "Brisingra". Dziwi natomiast brak obecnego zawsze słowniczka na końcu książki. Czyżby niedopatrzenie podczas cięcia?
Powieść czyta się dobrze, choć momentami wieje nudą. Szturmowanie kolejnych miast, następne potyczki i świetne rozwiązania naprawdę mogą w pewnym momencie nużyć. Na szczęście pisarz znalazł na to sposób. Podkreślę tutaj po raz kolejny zwroty akcji, szczególnie podczas powtórnej wizyty w Dras-Leonie – każdy pamięta przecież Helgrind, którego cień ponownie nas zaskoczy. Cieszy także większa ilość stron poświęcona enigmatycznej zielarce Angeli. Jest to postać ciekawa, nieschematyczna i kreowana chyba w najlepszy sposób ze wszystkich bohaterów cyklu.
Chciałbym napisać tu więcej, ale przecież to tylko recenzja pierwszego tomu sztucznie podzielonej całości. Może więc powinienem zakończyć jakimś wspaniałym cliffhangerem? Powiem szczerze, że nie jestem w stanie obiektywnie ocenić tej części, jako że dostałem produkt wybrakowany, za który będę musiał zapłacić podwójnie. Postawię jej więc ocenę 6,5 – czyta się dobrze, zapowiada się jeszcze lepiej, ale w sumie nic się nie rozwiązuje. Natomiast dla wydawnictwa zdecydowane 1!
Komentarze
Dodaj komentarz