Pewnie nigdy jeszcze nie słyszeliście o Jacku Łukawskim? I nic dziwnego, dla mnie to też świeże nazwisko, ale wierzcie mi niedługo będzie o nim głośno! Wydana właśnie nakładem wydawnictwa SQN „Krew i stal”, czyli pierwszy tom cyklu „Kraina Martwej Ziemi” to prawdopodobnie coś, na co światek polskiej fantastyki bardzo długo czekał. Długo, czyli mniej więcej od czasów pierwszych wydań „Wiedźmina”. Wiem, że to dość odważne słowa, jednak skojarzenie z powieściami Sapkowskiego pojawia się u czytelnika już w prologu.
Królewski posłaniec Arthorn przybywa do twierdzy leżącej tuż przy pasie Martwej Ziemi – pozostałości po tajemniczym kataklizmie, który blisko sto pięćdziesiąt lat temu nawiedził Wondettel. Kawał ziemi, nazywany potocznie Martwicą jest nie do przejścia, a obok ciała każdego, kto próbował znaleźć jego granicę wbijany jest znak ostrzegawczy. Czegóż zatem chce za nim szukać Arthorn z oddziałem komesa Dartora?