Kameralny, ciekawy i dobrze zorganizowany konwent, którego rozwój (była to dopiero III edycja) warto śledzić, bo ma potencjał i może stać się jednym z jaśniejszych punktów na konwentowej mapie. Reklama się przyda, bo daleko mu jeszcze do punktu krytycznego, jest w stanie wchłonąć dużo większą grupę uczestników bez utraty klimatu.
Klasyczna miejscówka. Duży, wręcz olbrzymi szkolny budynek, w którym tłum ludzi rozpływa się po licznych korytarzach i salach dwóch czterokondygnacyjnych (wliczając piwnice, gdzie też się działo) budynków. Ciekawy, sprofilowany na horror i RPG program i budzący zainteresowanie goście. Czego chcieć więcej? Jeśli dodamy możliwość wypróbowania wielu dostępnych planszówek (zawsze znalazło się miejsce) i swobodny dostęp do licznych stoisk z fantastycznymi gadżetami, to można się wręcz zastanawiać, czy ten luz nie rekompensuje braku międzynarodowych gwiazd obecnych na uznanych konwentach. Nawet w warsztatach druku 3D można było wziąć udział bez długiej kolejki! W każdym razie miła odmiana po Pyrkonie.
Wpadki się zdarzały, są niejako wliczone w koszty fanowskich imprez. Spóźnienia, prelekcje odwołane lub po prostu słabe, to trafia się na każdej tego typu imprezie. Na Kapitularzu też się bez nich nie obyło, ale stanowiły wyjątki. Największym zawodem okazała się sala gier komputerowych. Kilka stanowisk i ograniczona pula gier. Ponoć poprzednio było lepiej. Tu brak zainteresowanych był wytłumaczalny. Pusta sala gimnastyczna nie robiła dobrego wrażenia. O wielu innych atrakcjach (cosplay, sesje RPG i turnieje planszówek, szkolenie i zawody w łucznictwie czy pokazy średniowiecznych walk – lista daleka od kompletności) nie mogę się wypowiadać, bo nie brałem udziału.
Reprezentacja GE była skromna liczebnie, ale za to aktywna. Wiktul poprowadził w sobotni wieczór warsztaty dla mistrzów gier RPG. Zostały świetnie przyjęte przez uczestników, o czym niżej podpisany może z pełną odpowiedzialnością zaświadczyć. Byłem, widziałem i słyszałem! Zagadkami, które mogą urozmaicić sesję, rozgrzał atmosferę i skłonił licznych MG, bo praktycy stanowili większość na sali, do wytężonej pracy i zabawy zarazem. Analogiczna weryfikacja odbioru niedzielnej prelekcji o źródłach fantazji Mary Shelley okazała się niemożliwa z przyczyn obiektywnych. Sądząc jednak po oznakach zewnętrznych (nikt z sali nie wyszedł) nie było najgorzej.
Tekst ilustrują zdjęcia zamieszczone przez organizatorów na FB. Na jednym nawet widać ślady Wiktula. Z braku własnych wypada się wytłumaczyć. W sobotę nie wziąłem aparatu, a w niedzielę nie robiłem, bo fałszowałyby rzeczywistość. Wcale nie było tak pusto. Niedzielne popołudnie było wyraźnie schyłkową fazą. Warto wziąć pod uwagę udział w następnej edycji.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz