Kolejna już edycja Pyrkonu, jednego z największych konwentów fantastyki w Polsce, okraszona rocznikiem 2013, dobiegła końca, pozostawiając jednak ciągle żywe wrażenia. Co sprawia, że te pięćdziesiąt godzin z fantastyką, wśród znanych osobistości, lubianych wydawnictw i, przede wszystkim, wypełnionego po brzegi programu, tak mocno wwierca się w pamięć?
Teren konwentu, choć ogromny, okazał się nie do końca przygotowany na aż taki napór fantastów z całej Polski. Podobnie było z kasami i systemem akredytacji, który kilkukrotnie zdołał się zbuntować przeciw przybywaniu kolejnych fal konwentowiczów, wstrzymując kolejki i wydłużając czas oczekiwania na możliwość przejścia przez bramki oddzielające akredytujących się od tych, którzy mieli już przyjemność znaleźć się wewnątrz. Nic to jednak dla wyobraźni, która nieraz ponieść zdołała czekających najdłużej – okazało się, że nawet dwugodzinny marsz po bilet nudnym być nie może. Od „meksykańskiej” (przynajmniej w założeniu) fali, po gry integracyjne. Aż nie dało się narzekać na opóźnienia, choćbym bardzo próbował. Nawet mimo tego, że przez te kolejki nie zdążyłem na punkt programu, na który czekałem z największą niecierpliwością.
Pierwszy dylemat pojawił się tuż po przekroczeniu wspomnianej już bramki i uzyskaniu pełnego dostępu do wszystkiego, co konwent oferował – od czego zacząć? Spoglądając na niemały informator (198 stron), na poprzebierane w niezwykle pomysłowe stroje osoby, na stoiska, które już od progu zapraszały do odwiedzenia, ciężko było zdecydować. Z początku próbowałem planować kolejne punkty swojej przechadzki po zarezerwowanym na potrzeby konwentu terenie, ale szybko okazało się to jałowym pomysłem – zarówno zaskoczeń od strony programu, jak i poznawanych ludzi oraz odciągających od początkowych planów atrakcji było po prostu zbyt wiele. Jako że zbliżała się godzina piętnasta, postanowiłem ruszyć do innego budynku, by wziąć udział w prelekcji o tematyce LARPowej. W drodze, która ani długa, ani skomplikowana nie była, minąłem kilka obiecująco wyglądających stanowisk, przy których odbywały się warsztaty rodzaju wszelakiego i przygotowywane były pokazy. Początki zwiastowały, że będzie rewelacyjnie.
Wychodzenie do panującej na zewnątrz zimnicy nie było szczególnie przyjemnym elementem konwentu, jednak czasami było to konieczne, gdy chciało się udać na konkretny punkt programu. Niezrozumiałym było dla mnie zorganizowanie szatni w budynku, do którego nie można było wejść bezpośrednio po dotarciu do Targów, co dla tych większych zmarzluchów mogło momentami okazać się sporą niedogodnością. Na szczęście, program został dokładnie podzielony na bloki tematyczne i każdy zainteresowany jednym, konkretnym rodzajem zagadnień z dziedziny fantastyki mógł nosa z ciepłego budynku nie wyściubiać, choć szczerze powiedziawszy nie sądzę, by takich osób znalazło się wiele – taki sposób był szansą na opuszczenie wielu oferowanych przez Pyrkon atrakcji.
Wspomniany już blok LARPowy obfitował w rozgrywki dokładnie podzielone względem poziomu zaawansowania graczy i tematyki. Ograniczone miejsce, a niekiedy także restrykcja ilości osób mogących wziąć udział w grze, sprawiły, że w porównaniu z innymi, ta część konwentu wyglądała na stosunkowo mało uczęszczaną. Z pewnością zmieniało się to wraz z upływem godzin, bowiem to właśnie tam odbywało się najwięcej punktów programu zaplanowanych na porę nocną – innymi słowy, blok LARPowy nie zamierał od początku konwentu aż do samego jego zakończenia. Rozgrywki nie były, rzecz jasna, jedyną aktywnością, której można było tam doświadczyć. Mieszały się one z prelekcjami i dyskusjami o tworzeniu strojów oraz broni, odgrywaniu postaci bądź też największych konwentach terenowych gier fabularnych. Niezależnie od doświadczenia w tej dziedzinie, zawsze można było dowiedzieć się czegoś nowego i interesującego.
Dosłownie kilka kroków wystarczyło przejść, by dotrzeć na blok mangi i anime. Przyznaję bez bicia, że to zupełnie nie moja działka i potraktowałem ten temat po macoszemu. Nie uniknąłem jednak spotkania z nim zupełnie, jako że sporą część cosplayowców stanowiły właśnie osoby opierające swoje stroje na wymienionej tematyce (głównie płeć piękna), a można ich było spotkać wszędzie i zawsze, niezależnie od miejsca i pory dnia. Wywołane uczucia? Mieszane. Jedni postarali się bardziej, inni mniej. Na większość ubiorów można było spoglądać z rozbawieniem, na niektóre zaś z politowaniem (zdarzały się i takie, dla których bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie „brak ubioru”). Za głosem jednak tych, którzy twierdzą, że nie o wykonanie chodzi, mogę to podsumować słowami: „przynajmniej było kolorowo”. Szczególnie podczas pokazu urządzonego w pyrkonowej karczmie, o której to jednak nieco później.
Sporym zainteresowaniem, co mało kogo powinno dziwić, szczycił się blok literacki. Spotkania, między innymi, z autorami wydawanych w tym okresie książek okazały się sporym sukcesem w przyciąganiu do siebie rzesz fanów sztuki pisanej. Osobiście nie udało mi się tam zawędrować zbyt wiele razy, jednak prelekcje, na które zawitałem, trzymały dobry poziom. Stonowanie i (zwykle) spokojna, czasami wręcz wyciszona atmosfera tych spotkań dawały specyficzny, biblioteczny nastrój. To jednakże momentami zbytnio dawało się we znaki i – muszę przyznać – wywoływały u mnie lekkie znużenie, najpewniej stworzone przez duży kontrast między takim klimatem a głośną halą, gdzie spędziłem większość czasu trwania konwentu. Wcale nie oznacza to, że było tam nudno – spektrum wywoływanych przez prelegentów i ich opowiadania emocji było szerokie, jednak od czasu do czasu występowały problemy ze zróżnicowaniem przedstawianych przez nich treści.
Najbliżej moich zainteresowań znalazł się blok RPG, któremu to poświęciłem najwięcej czasu. Jak się okazało – słusznie. Różnorodność wątków, jakie przewinęły się przez pogadanki i wykłady o grach fabularnych, była w pełni zadowalająca. Twórcy prelekcji posunęli się do omawiania tematyki obcej na tradycyjnej, stereotypowej sesji i przedstawiania pomysłów mających na celu urozmaicenie takowej. Nietypowe metody tworzenia historii wielowątkowych, znaczenie prawości w egzystencji każdego bohatera i trudności z nią powiązane, wplatanie „filmowości” w fabułę czy – mój faworyt wśród erpegowych prelekcji – dyskusja o poprawności politycznej w grach fabularnych. A to tylko mała część z oferowanych w tym bloku treści. Prowadzenie RPG kobietom? Było. Konkurs improwizacji? Też się znalazł. Spotkania z wydawnictwami? Jak najbardziej. Rozmaitość była głównym atutem bloku, choć nie zawsze było tak pięknie i kolorowo. Nawet najciekawiej brzmiące tytuły prelekcji kilka razy okazały się spalonym pomysłem, czego odżałować nie mogę, bo zapowiadały się naprawdę interesująco.
Skoro już przy mniejszych i większych nieporozumieniach jestem, przejdę do bloku naukowego. Usłyszałem parę zdań chwalących poruszaną tam tematykę oraz sposób prowadzenia rozmów, toteż nie mogłem odmówić sobie spróbowania, czy faktycznie jest się czym tak bardzo cieszyć. Fakt faktem, zawarte w informatorze punkty naukowe potrafiły dobrze do siebie nastawić i niech nikogo nie zmyli nazwa – wśród pyrkonowej nauki znalazły się m.in. mitologie, zapomniane kultury i swego czasu sławne „joke religions”. Poszedłem zatem się doedukować. Niestety, jedna, a potem i druga prelekcja, które z nazwy brzmiały zarówno interesująco, jak i nieco humorystycznie, okazały się najsłabszymi wątkami mojej tegorocznej przygody na Poznańskich Targach. Trudno powiedzieć, czy wynikało to z braku przygotowania prelegentów, czy zwyczajnie ze zgłoszenia punktu programu tylko w celu otrzymania darmowej wejściówki na konwent. Ale zdarzyły się sytuacje, w których pod zastanowienie brałem to, czy oby czasem nie pomyliłem dobrze zapowiadającego się wykładu o ogromnym potencjale z pełnym pseudofilozoficznego bełkotu cyrkiem, na dodatek z przemalowanymi i słabymi błaznami. Zupełnie straconym czasem nazwać tego nie mogę – dzięki temu wiem, żeby następnym razem podchodzić do zbyt ambitnie brzmiących treści z dużą dozą ostrożności.
Zmieniając ton i nastawienie – definitywnie wartą wzmianki częścią Pyrkonu 2013 był blok gier komputerowych. Poza typowym programem dotyczącym najświeższych (i najstarszych również) tytułów i sprzętów grających, znalazło się tu również miejsce na występy kilku znanych osobistości, zarówno tych z internetowych społeczności, jak i twórców gier. Miałem, między innymi, przyjemność wziąć udział w rozmowie oraz zobaczyć najnowsze dzieło twórców serii "Painkiller" – tym razem owoc ich pracy utrzymany w konwencji, która na pierwszy rzut oka przypomina tę z Indiany Jonesa, a nosi nazwę "Deadfall Adventures". Poznałem konsole starsze ode mnie samego, posłuchałem o tym, co trapi dzisiejszy rynek gier komputerowych i dlaczego gracze niechętnie sięgają po dodatkowe zawartości. Z pozoru rzeczy proste i niewymagające konsultacji, w rzeczywistości okazały się bardzo ciekawymi i poszerzającymi wiedzę tematami. Żałuję jedynie, że nie udało mi się dostać na wszystkie z planowanych punktów programu w sekcji gier komputerowych – sale okazały się zdecydowanie za małe i nieprzygotowane na taki natłok ludzi, przez co wiele osób zostało nieraz odprawionych z kwitkiem.
Bloków tematycznych było więcej i atrakcji w nich zawartych również, niemożliwym jednak byłoby dokładne opisanie wszystkich – znalazły się wśród nich chociażby blok filmowy, konkursowy czy gier karcianych, jednak napomknąć muszę o czymś, co potwierdzi zdanie, że Pyrkon jest imprezą przeznaczoną dla wszystkich. Zorganizowane zostały zarówno warsztaty dla początkujących fantastów oraz tych, którzy jeszcze nie zdołali w pełni odnaleźć się w konwentowym środowisku, jak i zajęcia dla najmłodszych, a mówiąc to mam na myśli dzieci, nierzadko przybywające z rodzicami. Choć osobiście bloku dziecięcego nie odwiedziłem, muszę uwierzyć na słowo naocznym świadkom zdarzeń mających tam miejsce, że frajdy było co nie miara. Zresztą, uśmiechnięte, wymalowane twarze mijanych od czasu do czasu najmłodszych uczestników konwentu mówiły same za siebie.
Pyrkon ponoć nie byłby Pyrkonem, gdyby nie ogromnej wielkości Games Room. Okazało się, że i tutaj potwierdzają się wszelkie teorie mówiące o tym, że opuszczenie tej części konwentu jest o niebo trudniejsze od wkroczenia do niej – być może jest to w stanie wytłumaczyć tłumy tam przebywające od rana aż do nocy. Co prawda, wypożyczanie gier planszowych i karcianych w godzinach konwentowego szczytu, szczególnie w sobotę, przypominać mogło patrzenie na pożółkłe zdjęcia sklepowych kolejek z czasów komuny, ale wszystko to warte było świeczki. Stoiska przeznaczone do gier planszowych przeżywały permanentne oblężenie, trwające nieopodal konkursy znajdywały z łatwością ciekawskich obserwatorów, a dorwanie się do stanowiska komputerowego graniczyło z cudem. Nie zabrakło miejsca dla gier ruchowych, takich które sprawdzały umiejętności wokalne (ale tam wolałem się nie pchać) i dziwactw w postaci elektronicznej kostki i dotykowej planszy do Chińczyka. Kto Games Roomu nie odwiedził, niech żałuje!
Dla tych, którzy w szał grania wpaść chcieliby na dłużej, otwarte były targi. Jako wybitny wróg zakupów wszelakiego rodzaju, po przekroczeniu linii oddzielającej stoiska sklepowe od reszty konwentu musiałem porzucić swoją dumę i ruszyć w podbój kolejnych stoisk oferujących najrozmaitsze produkty. Wspomniane już gry planszowe i karcianki to tylko mała kropla w morzu zmaterializowanej fantastyki, której, jak na warunki mojego pyrkonowego portfela, było definitywnie za dużo. Sporo czasu trzeba było poświęcić, by zobaczyć wszystko, co dostać się w strefie handlowej dało. Książki, koszulki, przypinki, gotowe stroje w konwencji fantasy, bezpieczna broń, obrazy, kości do gry, masa innych produktów, których wymienić się nie da. Wszystko to ubarwione pokazami nowych wydawnictw, loteriami i konkursami, a także przecenami (wyprzedaż gier z nieznacznymi defektami typu wgięte pudełko – i już zaoszczędzamy ponad 50%). Tylko pyrkonowy sklepik wśród tych wszystkich obfitości wypadł blado. Wybór konwentowych produktów nie powalał, a zakup części z nich już w sobotnie, wczesne popołudnie był niemożliwy. Niemniej z łatwością tę małą niedogodność udało się przykryć masą innych stanowisk.
W ramach odetchnięcia od wszechogarniającego klimatu, konwent proponował karczmę. Jak się jednak można było spodziewać drożyzny, wysysającej z konwentowiczów ostatnie krople krwi – tak też i było w rzeczywistości. Nie było to jednak najgorszą rzeczą, która mogła spotkać nieświadomych niebezpieczeństwa ludzi przybywających napić się w towarzystwie znajomych. Wieczorami, uszy przebywających w tamtym były wręcz masakrowane ciężkim do zidentyfikowania dudnieniem. Koncerty, które odbywały się na scenie, może i potencjał miały. Zaproszone zespoły z pewnością grać potrafią. Ale nagłośnienia, którym uraczyli nas organizatorzy owych koncertów, wybaczyć się zwyczajnie nie da. Słyszenie własnych myśli, już nie wspominając o muzyce, było wręcz niemożliwe w momencie, gdy zlane w papkę dźwięki wwiercały się w mózg, robiąc z nim jakieś bardzo złe rzeczy. Dla tych, którzy legalnie chcieli napić się piwa, pozostawał zatem podczas koncertów wybór – stać na zewnątrz przy minus dwudziestu stopniach lub pozwolić panującemu wewnątrz hałasowi doszczętnie zbombardować obolałe już bębenki. Brak ekscesów i pląsów pod samą sceną też mówił sam za siebie i podpowiadał, którą opcję było lepiej wybrać.
Jakoś tak się jednak zdarzyło, że wszystko co dobre skończyć się kiedyś musi. Dotknęło to również Pyrkonu 2013, który niedzielnym popołudniem zaczął się w szybkim tempie wyludniać. Spodziewałem się bardziej pompatycznego zakończenia, choć i jego brak absolutnie nie odwiedzie mnie od przybycia do Poznania za rok.
Były dobre strony konwentu, były też i te gorsze, z czego znacznie przeważały pierwsze z wymienionych. Każdy miał okazję dobrze się bawić, poszerzyć swoje horyzonty, odnaleźć nowe zainteresowania, poznać interesujących ludzi, wkręcić się w organizowanie podobnych przedsięwzięć. Marudzić można było co najwyżej na momentami całkowicie zapchane korytarze i sale prelekcyjne, ale przecież pomieszczenie dwunastu tysięcy osób na terenie jednego konwentu łatwe nie jest… nie wyglądało jednak na to, by ludzie się przez to zniechęcali. Wręcz przeciwnie, licznie zasłyszane, dobiegające z różnych stron „do zobaczenia za rok!” mogło świadczyć jedynie o tym, że był to udany, konstruktywnie spędzony czas. Dla mnie – z pewnością taki był.
Komentarze
I... em... Super-SayaMan? xD
Świetna relacja, zdecydowanie oddaje ducha imprezy, jak i uwidacznia minusy organizacyjne. Ja tylko dodam, że powtórzył się błąd z zeszłego roku (a pewnie i z wcześniejszych) - przybywając na konwent w sobotę w godzinach 13-14, mogłem pomarzyć tylko o dostaniu smyczy na identyfikator, nie mówiąc już o informatorze. Za to fajnym udogodnieniem był właśnie ten identyfikator, na którym można było wpisać swoje imię/pseudonim, czego nie kojarzę z zeszłorocznego Pyrkonu.
Jeżeli chodzi o GamesRoom - wydaje mi się, że w tym roku był dwa razy większy niż w zeszłym, a i tak był oblężony niesamowicie Ale cóż się dziwić - magia tego miejsca jest niezwykle trudna do rozproszenia.
Co do karczmy - nie wiem, kto wpadł na tak fantastyczny pomysł, żeby browarodajnia zlokalizowana była dokładnie obok napierdzielających muzyków. Koszmar, własnych myśli nie było słychać, a co dopiero rozmów.
Niemniej jednak bawiłem się rewelacyjnie, głównie oczywiście z powodu ludzi, z którymi można było się spotkać i pogadać. Serdeczne dzięki wam za to i do zobaczenia za rok
Dodaj komentarz