

Dwie najbardziej medialne gale filmowe mamy już za sobą. W weekend rozdano prestiżowe statuetki "Amerykańskiej Akademii Filmowej" (popularne Oscary) oraz anty-nagrody "Złotych Malin", przeznaczone dla najgorszych dokonań filmowych ubiegłego roku. Jak zwykle nie obyło się bez ogromnych niespodzianek czy spektakularnych rozczarowań.
82. ceremonia rozdania Oscarów miała być świętem Jamesa Camerona i jego miliardowego "Avatara", który zgarnął aż dziewięć nominacji oraz był niemalże pewniakiem do zdobycia statuetek w najbardziej zaszczytnych kategoriach – "Najlepszy film" oraz "Najlepsza reżyseria". Tymczasem Akademia zamiast Goliata postanowiła uhonorować Dawida, czyli film "The Hurt Locker: W pułapce wojny" (6 Oscarów) oraz Kathryn Bigelow. Oczywiście bez posążków dla "Avatara" też się nie obeszło (3 Oscary), tym niemniej apetyty były zapewne o wiele większe i śmiało można uznać to za niejaką klęskę tego dzieła. Z jednej strony to dobrze – triumf "Avatara" byłby ostatecznym gwoździem do trumny gali Oscarowej, bo pokazałoby to odejście nagród od kina ambitnego na rzecz blockusterów. Z drugiej strony, czy "The Hurt Locker" faktycznie zasługuje na aż tyle statuetek? Śmiem wątpić.
Fanów fantastyki naukowej ucieszy zapewne też, że jedenasta odsłona "Star Treka" wygrała w kategorii "Najlepsza charakteryzacja", choć będąc bliżej prawdy, wielkiej konkurencji to ten tytuł tam nie miał. I tylko znów Quentina szkoda...