Sezon 3 "Zagubionych" zakończył się co najmniej zaskakująco. Część z was na pewno wierzyła, że rozbitkowie w końcu opuszczą tajemniczą wyspę, jednak nie sądzę, abyście przypuszczali, iż stanie się to tak prędko. Dla przypomnienia – w ostatnim odcinku 3 serii obserwujemy różne perypetie zdołowanego Jacka, lecz dopiero na końcu pokazano jego spotkanie z Kate, podczas którego okazuje się, że oboje jakiś czas temu opuścili zagadkowe miejsce pośród oceanu. Kolejny sezon praktycznie w całości wykreowany jest na wzór właśnie tego odcinka – oprócz teraźniejszych wydarzeń na wyspie, oglądamy też swego rodzaju "futurospekcje". Nie zdradzę zbyt wiele, jeżeli powiem wam, że grupa ludzi, którym udało się wydostać z azylu Innych, została nazwana "Oceanic Six" – właśnie od ilości uratowanych rozbitków. W tym samym czasie na wyspie doszło do rozłamu wśród naszych bohaterów – jedna grupa pod przewodnictwem Jacka wierzy, że ludzie z frachtowca przybyli im na ratunek, więc robią wszystko, aby sprowadzić ich do siebie; pozostałych Locke zabiera do baraków, bo jest święcie przekonany, iż ci sami ludzie mogą przywieźć ze sobą jedynie śmierć. Jedno można powiedzieć od razu po przeczytaniu takiego krótkiego wstępu – będzie się działo.
Problem jednak leży w tym, że sezon 4 jest strasznie nierówny. Trzeba przyznać, że futurospekcje były przemyślanym posunięciem – przy kolejnej serii o przeszłości bohaterów zwyczajnie znudziłbym się bardzo szybko, bo wiele pomysłów realizowanych byłoby na siłę. Tymczasem dzięki takiemu zabiegowi znamy efekt rozgrywanych wydarzeń, jednak nie wiemy za bardzo, jak do niego doszło. Serial od razu nabrał rumieńców, bo odkrywanie sekwencji zdarzeń jest naprawdę emocjonujące. Zabieg ten jednakże był nieco obosiecznym mieczem. Jak już mówiłem, to czasy teraźniejsze są motorem napędowym sezonu, a przyszłe sytuacje wypadają przy nich blado i niestety potrafią nudzić. Ich głównym zadaniem jest podsycanie atmosfery tajemnicy poprzez wypowiadanie zagadkowych sentencji typu: "Nie powinniśmy byli opuszczać wyspy" czy "Przepraszam Jack, powinienem tamtego dnia pójść z tobą, a nie z Lockiem". W miarę rozwoju akcji, oprócz zastanawiania się, jak szóstce udało się uciec, zaczyna klarować się kolejne pytanie: co się stało z pozostałymi rozbitkami?
Wraz z nową serią nie mogło zabraknąć świeżych postaci. Jak nietrudno się domyślić, tych dostarcza nam frachtowiec, cumujący gdzieś niedaleko na oceanie. Nie wiem, jak to udaje się reżyserom, ale większość bohaterów naprawdę trzyma bardzo przyzwoity poziom. Najważniejsze są cztery postacie, przylatujące na wyspę helikopterem. Serial sam daje nam wskazówki, że powinniśmy zwrócić na nie uwagę, bowiem będziemy mogli obejrzeć parę retrospekcji z ich życia. Najciekawsze historie oraz charakterystykę mają Frank Lapidus (Jeff Fahey), pilot, i Daniel Faraday (Jeremy Davies), nieco stuknięty naukowiec, jeden z moich ulubionych bohaterów. Trochę mniej do gustu przypadł mi Miles Straume (Ken Leung), będący swego rodzaju kopią Sawyera – tak samo ironiczny i przedmiotowy, jednak ustępujący mu odwagą czy brawurą. Być może z tego powodu początkowo trudno go polubić. Zupełnie nie zachwyciła mnie Charlotte Lewis (Rebecca Mader), pokazująca światu jedną, skwaszoną minę, a braku umiejętności aktorskich nie rekompensuje żadna ciekawa historia. Niby gdzieś na starcie ma potencjał, ale stopniowo jest on marnowany. Warto wymienić za to Martina Keamy'ego (Kevin Durand), doskonale wcielającego się w twardego komandosa, nie wahającego się czynić najbrutalniejszych kroków dla powodzenia misji.
Ze starych bohaterów moim zdaniem dalej bryluje Desmond (Henry Ian Cusick). Poświęcony mu piąty odcinek sezonu – "Stała" – jest bodaj najlepszy ze wszystkich. Wcześniejsze zawirowania w jego życiu spowodowane zagięciem czasoprzestrzeni sprawiły, że jego losy stały się arcyciekawe. Dziwne umiejętności nie odczepiły się od niego, a wręcz postanowiły zagrać mu na nosie – o co chodzi, będziecie musieli sprawdzić sami. Jak zwykle muszę ponarzekać na Kate (Evangeline Lilly) i Jacka (Matthew Fox). Fakt, że im obojgu udało się wydostać z wyspy, jest tragiczny w skutkach dla fanów serii – ich relacje dalej są skomplikowane, jednak wywołują u widza jedynie ziewanie. Ileż można to ciągnąć?! Na osłodę jednak dodam, że powróci stary znajomy... Pozytywnie spisuje się też Ben (Michael Emerson) – możemy dowiedzieć się nieco więcej o jego życiu, a posiadana przez niego umiejętność manipulacji wciąż nie przestaje zaskakiwać i zadziwiać. Pozostali zagrali dokładnie tak samo, jak w poprzednich sezonach – bez niespodzianek.
Podsumowując, sezon 4 zmienia nieco sposób przedstawiania wydarzeń, jednak paradoksalnie jest przez to najsłabszy ze wszystkich dotychczasowych. Nie oznacza to oczywiście, że jest zły – zwyczajnie czegoś zabrakło i na tle wcześniejszych serii wypada nieco gorzej. Niestety bilans zagadek i odpowiedzi wciąż przechyla się na korzyść tych pierwszych. Pytania zaczynają się piętrzyć, a tylko nieliczne zostają wyjaśnione. Uspokoję was jednak – w następnym sezonie zaczniemy poznawać coraz więcej wyjaśnień sekretów wyspy. Cóż mogę wam powiedzieć – musicie zwyczajnie uzbroić się w cierpliwość i obejrzeć całą 4 serię. Nie będzie to aż takie trudne – liczy ona zaledwie 14 odcinków, najmniej ze wszystkich dotychczasowych. Szkoda, że momentami odcinki zwyczajnie nużą. Tak czy siak – dla fanów serialu obejrzenie tego sezonu nie podlega dyskusji!
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz