Przerwanie emisji serialu „Firefly” jest bezsprzecznie największym idiotyzmem i prostactwem w historii telewizji. Dosadne słowa, lecz każdy kto choć raz obejrzał przygody kapitana Malcolma Reynoldsa i załogi statku „Serenity”, absolutnie nie będzie z nimi polemizował. Do dziś ciężko zrozumieć decyzje stacji Fox, która wyrzuciła do kosza produkcję nie posiadającą żadnego kiepskiego epizodu.
Joss Whedon i jego autorska wizja przyszłości miała wszystko, co charakteryzuje dzieło kompletne. Oryginalną koncepcję świata (fantastyka naukowa w kowbojskim stylu, doprawiona intrygującym orientalizmem), znakomicie zarysowanych bohaterów (różnorodność charakterów prowadziła do frapujących, inteligentnych i często humorystycznych dysput czy konfliktów), całkowicie logiczne zachowanie postaci (co de facto powodowało wyśmianie schematów, znanych z westernów czy kina sensacyjnego), humor (nienachalny i autentycznie bawiący) oraz zapierającą dech w piersiach akcję. Nie zapominajmy również o dobrej oprawie muzycznej (bardzo klimatyczny soundtrack) i niezłych efektach specjalnych.
Generalnie mógłbym napisać elaborat o przełomowości „Firefly” i negatywnym wpływie komercji na sztukę, ale nie o tym jest ta informacja. Taki potencjał, a tylko czternaście odcinków! Dlatego też, widząc nagłe ożywienie w sieci, wokół powrotu tego serialu, moje serce mocniej zabiło.