Przerwanie emisji serialu „Firefly” jest bezsprzecznie największym idiotyzmem i prostactwem w historii telewizji. Dosadne słowa, lecz każdy kto choć raz obejrzał przygody kapitana Malcolma Reynoldsa i załogi statku „Serenity”, absolutnie nie będzie z nimi polemizował. Do dziś ciężko zrozumieć decyzje stacji Fox, która wyrzuciła do kosza produkcję nie posiadającą żadnego kiepskiego epizodu.
Joss Whedon i jego autorska wizja przyszłości miała wszystko, co charakteryzuje dzieło kompletne. Oryginalną koncepcję świata (fantastyka naukowa w kowbojskim stylu, doprawiona intrygującym orientalizmem), znakomicie zarysowanych bohaterów (różnorodność charakterów prowadziła do frapujących, inteligentnych i często humorystycznych dysput czy konfliktów), całkowicie logiczne zachowanie postaci (co de facto powodowało wyśmianie schematów, znanych z westernów czy kina sensacyjnego), humor (nienachalny i autentycznie bawiący) oraz zapierającą dech w piersiach akcję. Nie zapominajmy również o dobrej oprawie muzycznej (bardzo klimatyczny soundtrack) i niezłych efektach specjalnych.
Generalnie mógłbym napisać elaborat o przełomowości „Firefly” i negatywnym wpływie komercji na sztukę, ale nie o tym jest ta informacja. Taki potencjał, a tylko czternaście odcinków! Dlatego też, widząc nagłe ożywienie w sieci, wokół powrotu tego serialu, moje serce mocniej zabiło.
Całość, jak zawsze, zaczęła się dość trywialnie. Nathan Fillion, odtwórca jednej z głównych ról, w wywiadzie dla Inside TV, został zapytany o to, co by się stało, gdyby jakimś cudem stacja Fox przyznała się do ogromnego nieporozumienia, przeprosiła się z Jossem Whedonem i zamówiła kolejny sezon „Firefly”. Czy ponownie zarzuciłby na siebie brązowy płaszcz i zasiadł za sterami „Serenity”?
„Tak, ale drobiazgowo przestudiowałbym argumenty Foxa. W ogóle, jeśli wygrałbym 300 milionów dolarów na loterii, pierwszą rzeczą, jaką bym zrobił, to kupiłbym prawa do „Firefly”, zrobił kolejne odcinki i dystrybuował je przez Internet na cały świat.”
Taka postawa aktora absolutnie nie zaskakuje, gdyż od lat przyznaje on, że ten serial i jego fani zajmują szczególne miejsce w jego sercu. Wielokrotnie dał tego dowód na różnorakich konwentach czy nawet w produkcji konkurencyjnej stacji. Nikt nie zrobiłby z tego wielkiego szumu, gdyby nie to, że stara obsada „Firefly” szybko podłapała temat i zgłosiła swoją gotowość do ewentualnego powrotu.
„Powiedziałem mu, że rzucę wszystko i zrobię to z nim.” – napisał na swoim Twitterze Jose Molina, jeden ze scenarzystów serialu. Wtóruje mu jego koleżanka Jane Espenson – „Jestem na pokładzie, jeśli trzeba.”
Sprawa jest dość świeża, więc możemy oczekiwać podobnych deklaracji od reszty obsady, gdyż każdy jej członek po latach zawsze przyznawał, że atmosfera na planie „Firefly” była wyjątkowa – nie dochodziło do żadnych zgrzytów i wszyscy znakomicie się bawili.
Również fani zgłosili swoją gotowość do pomocy i błyskawicznie stworzyli kampanie (znajdziecie je tutaj oraz pod tym adresem), mające na celu pomóc Fillionowi w zebraniu pieniędzy. Oczywiście o żadnej zbiórce nie ma mowy, chodzi raczej o chęć zakomunikowania Foxowi, że pasjonaci tej produkcji zdecydowanie zbyt długo żyli w stagnacji.
Czy jest szansa na wielki powrót? Raczej niewielka, choć nie niemożliwa. Wiele tytułów zaliczało spektakularne „come-backi” po latach (choćby „Futurama” czy „Star Trek”), a tego typu ruchy mogą również zachęcić inne stacje, do wykupu praw od telewizji Fox. W końcu nawet głupi zwietrzyłby tutaj doskonały biznes.
Trzymajmy zatem kciuki i liczmy, że kolejny cud się spełni. W tunezyjską rewolucję też początkowo nikt nie wierzył, a nie dość, że się ona udała, to jeszcze rozprzestrzeniła się na inne kraje.
Komentarze
Dodaj komentarz