Dawno nie czekałam na żadną grę tak, jak wyczekiwałam dodatku "Guild Wars 2: Heart of Thorns". W GW2 przegrałam już tysiące godzin, a Tyrię zwiedziłam wzdłuż i wszerz kilkukrotnie, więc w okolicach ogłoszenia rozszerzenia zaczynałam mieć problem ze znalezieniem sobie zajęcia. Gra sama w sobie jest ogromna i proponuje naprawdę wiele form rozrywki. Jeżeli znudzisz się w PvE, pobaw się w PvP, jak ograsz się w PvP, spróbuj WvW, a kiedy opatrzy ci się WvW, spokojnie będziesz mógł wrócić do PvE itd.
Możesz zabijać World Bossów, możesz przechodzić kolejne ścieżki w dungeonach albo przejść się na Fractale – dość unikalny rodzaj dungeonu, który dosłownie jak fraktal, zapętla się w wiele różnych wersji. Jednak pomimo tego ogromu, po pewnym czasie wszystko zaczyna wydawać się takie samo i chociaż nadal pałałam ogromną miłością do tej gry i chciałam coś w niej po prostu robić, szybko mnie nużyła. Właśnie to według zapowiedzi miał zmienić dodatek "Heart of Thorns".