"Niezgodna" zapoczątkowała kolejną już serię filmów młodzieżowych osadzonych w mniej lub bardziej dystopijnych rzeczywistościach, jak na przykład "Igrzyska śmierci" czy "Więzień labiryntu". Pierwsza część nie obfitowała w świeże pomysły ani nie wykazała się wywrotowym podejściem do tematu. W gruncie rzeczy, jakbym miał ją porównać z wymienionymi wyżej produkcjami, uszeregowałbym ją na trzecim miejscu. Niemniej jednak podczas seansu bawiłem się całkiem nieźle i nie żałowałem poświęconego czasu. Bez jakichś wygórowanych oczekiwań sięgnąłem również po kontynuację – "Zbuntowaną". Niestety sequel okazał się sztandarowym wzorem dla kogoś, kto chciałby stworzyć najgorszy filmowy ciąg dalszy opowieści, jaki kiedykolwiek powstał. Gdyby wyciąć "Zbuntowaną" i od "Niezgodnej" przejść od razu do "Wiernej", nikt by się nie zorientował, że czegoś brakuje. Wszyscy antybohaterowie, z Jeanine Matthews na czele, przeżyli w pierwszej części tylko po to, aby denerwować protagonistów, a później zostać przez nich zaszlachtowanymi. Przyznam szczerze, że po takim gniocie bardzo obawiałem się seansu "Wiernej" – w końcu na stołku reżyserskim ciągle zasiadał Robert Schwentke, który tak koncertowo zaprzepaścił robotę Neila Burgera przy "Niezgodnej". Czy udało mu się odkupić winy?
Seria Niezgodna: Wierna – recenzja filmu
Tomasz "Medivh" Kiedrowicz1 minuta czytania
Komentarze
Dodaj komentarz