Otwierajcie szampana, zdejmujcie ciuchy i tańczcie na ulicach! Tak, moi drodzy, czy też to czujecie? Tylko 43 dni po premierze światowej! Jak na standardy, do jakich już dawno temu przyzwyczaiła nas Cenega Polska, to prędkość zapierająca dech w piersiach.
Szczerze pisząc, nie wierzyłem, że dystrybutor spełni swoje dawne obietnice i w końcu wprowadzi zmiany, niezbędne do odpalenia tego DLC na naszej prawdziwie „wyjątkowej” wersji „Fallout: New Vegas”. Ba! Od kilku tygodni przestałem drążyć ten temat, gdyż doszedłem do wniosku, że sprawa umarła śmiercią naturalną. Irytacja graczy opadała, tak samo jak chęć zwiedzenia postapokaliptycznych ruin kasyna Sierra Madre, a dystrybutor prócz enigmatycznej wypowiedzi na swoim Facebooku, nabrał w tej kwestii zwyczajowej wody w usta.
No cóż, pomyliłem się – nie pierwszy i nie ostatni raz. Generalnie w czasach, gdy dystrybutorzy zakrywają się „problemami technicznymi” i mają w głębokim poważaniu kompatybilność DLC z rodzimymi wersjami, można to uznać jako pewien rodzaj zachowania twarzy. Ulalala... Zaprawdę nastały dziwne dni.
Tym niemniej, „Dead Money” nie będzie raczej sprzedawał się jak ciepłe bułeczki – ostry poślizg (jak pisałem, euforia wokół tego dodatku już dawno opadła), wysoka cena (36 zł.), brak polskich napisów (najprawdopodobniej, tego niestety jeszcze nie udało mi się zweryfikować na 100%) oraz dość wątpliwa jakość (70% według serwisu Metacritic), skutecznie odstraszą większość potencjalnych nabywców. Ten tytuł w teorii powinien zanęcić największych fanatyków tego uniwersum (a tych w Polsce nie brakuje), ale w praktyce uzyskali oni do niego dostęp już wiele tygodni temu, używając innych legalnych środków.
Wysiłek włożony na darmo?
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz