Nie da się ukryć, że sytuacja z powieściami na podstawie gier komputerowych, jest podobna do tej, którą przeżywają obecnie egranizacje filmowe. Delikatnie mówiąc, jest nie za wesoło i trudno się temu dziwić. Nie godzi się wszak nie wykorzystać dobrej, przynoszącej niemałe dochody marki i trzeba wycisnąć ją do ostatniej złotówki. Tutaj wypuścimy jakiś nic nie wnoszący mini-dodatek (z ceną niczym jak za pełnoprawną kontynuacje), tam sprzedamy prawa do nakręcenia filmu jakiemuś niespełnionemu reżyserowi (który zgrywa wielkiego fana, ale tak naprawdę nie ma zielonego pojęcia o czym ten film kręci – ważne, że jest seks, flaki i szczęśliwe zakończenie), a w tym miejscu podpiszemy kontrakt z pisarzem amatorem, który napisze powieść na podstawie tytułu (a raczej zamęczy swoją biurową kserokopiarkę i doda kilka średnio trafionych smaczków, aby uniknąć oskarżenia o plagiat). Biznes się kręci, bo ciemny fan wszystko kupi, nie?
Czy podobny „upadek” czeka nową markę BioWare – Dragon Age? Kanadyjczycy nie ukrywali, że uniwersum te, będzie czymś więcej niźli kolejny sztampowym światem stworzonym na potrzeby gry i jest dla nich czymś bardzo ważnym. Obiecywano sukcesywny rozwój i już dziś widać, że nie są to słowa rzucone na wiatr. Kilka miesięcy temu świat obiegła informacja o przygotowywaniu papierowego RPG opartego na świecie gry oraz intensywnych pracach nad pierwszą książką.