Rodzeństwo Wachowskich ostatnio straciło zaufanie widzów. „Atlas chmur” uważam za bardzo dobrą produkcję, lecz większość oglądających słusznie zarzuca mu zbyt chaotyczny scenariusz, który zwyczajnie trudno zrozumieć. Największą jednak klapą okazał się „Jupiter: Intronizacja”, film autorskiego pomysłu twórców powszechnie znanego „Matrixa”. Płytkie dialogi, patetyczna historia o ukraińskiej sprzątaczce – cóż, tytuł był pełen wad, o czym świadczą negatywne opinie oraz niskie średnie ocen na popularnych portalach filmowych. Powrotem do łask miał być serial zrealizowany dla Netflixa – „Sense8”.
Fabuła skupia się na ośmiu bohaterach, żyjących w różnych zakamarkach globu. Znajdziemy tutaj meksykańskiego aktora, występującego w filmach akcji, który będzie skrywał przed światem kontrowersyjną prawdę o sobie. Poza tym poznamy miłosne zawirowania indyjskiej dziewczyny, kłopoty niemieckiego włamywacza czy dramatyczną historię pewnej artystki mieszkającej w Londynie. Długo by wymieniać i opisywać. Dodam tylko, że każda z postaci dostaje mniej więcej tyle samo ekranowego czasu. Na starcie „Sense8” widzimy tajemniczą śmierć niejakiej Angelici – to wydarzenie sprawia, że ta ósemka zupełnie odmiennych ludzi zostaje połączona mentalnie i emocjonalnie. Od tej pory bohaterowie zaczynają się ze sobą spotykać, a w końcu też porozumiewać – mimo dzielącej ich odległości oraz bariery językowej. Początkowo nie zdają sobie sprawy z wyjątkowości więzi między nimi, a nieznane twarze pojawiające się w lustrze oraz odgłosy niepasujące do otoczenia (na przykład dźwięk deszczu w słoneczny dzień) biorą za halucynacje. Jednak wraz z kolejnymi odcinkami będą nabierali pewności, że wcale nie oszaleli.
Nie rezygnujcie po pilocie. Niestety pierwszy epizod może nie nastrajać pozytywnie, lecz uwierzcie mi: serial bardzo szybko nabiera tempa i nim się obejrzycie, już będzie po sezonie. Czymś, co zdecydowanie odrzuca od „Sense8”, jest odwaga twórców w prezentowaniu scen erotycznych. Już na wstępie na podłogę trafia mokre dildo, a później pojawia się seks dwójki mężczyzn. Dopiero z czasem twórcy nadają sens wątkom LGBT, uzasadniając ich obecność w fabule. Apogeum następuje w ósmym odcinku, kiedy dochodzi do orgii, ale ta już stanowi przykład kunsztu reżyserów: kręcona w czterech miejscach z chwytliwym kawałkiem w tle dowodzi unikalności połączenia między głównymi postaciami. Niemniej czujcie się ostrzeżeni – mnie, oprócz wspomnianego dildo, zniesmaczył tylko jeden tekst, a do pikantnego i prowokatorskiego charakteru „Sense8” zdążyłem się przyzwyczaić.
Pierwszy sezon serialu, tak jak twórcy informowali, prezentuje bohaterów. Dlatego główny wątek, w którym prym wiedzie tajna organizacja wyszukująca Świadomych (jak nazywa się ludzi połączonych parapsychicznie), przez dłuższy czas zostaje odstawiony na bok. Kiedy powraca, oferuje rewelacyjne s-f: kuszące tajemniczym klimatem, cieszące sprawną akcją i pokazujące, z jak groźnym przeciwnikiem muszą mierzyć się postacie. Przygotowana intryga naprawdę potrafi wciągnąć – dlaczego więc nie jest bardziej eksploatowana?
Ponieważ nie ma takiej potrzeby. Wątki poszczególnych bohaterów same się bronią i są na tyle interesujące, że łatwo stracić głowę dla nowej produkcji Netflixa. Wachowscy ze Straczynskim postawili na empatię – śledzenie losów postaci jest atrakcyjne, ponieważ im się współczuje. Wraz z nimi odczuwa się smutek, rozpacz bądź złość. „Sense8” trudno zaszufladkować do jednego gatunku. Dużo tutaj dramatu, bo mamy do czynienia z doświadczonymi przez życie charakterami. Często wracamy do ich przeszłości, ale do drastycznych momentów dochodzi również w czasie rzeczywistym. Przy czym niektóre tragedie okazują się naprawdę szokujące, szczególnie w finale sezonu, który jest mocnym ciosem w szczękę. Podobnie jak w „Pozostawionych”, nikt nie zostanie obojętnym. Chcecie serialu rozrywkowego? Bardzo proszę – sceny komediowe są bardzo zabawne, wyważone ze smutniejszymi momentami, więc w sumie seans wydaje się przyjemny i ciepły. Przede wszystkim, gdy twórcy pokazują wpływ pojedynczego bohatera na życie drugiego. Wiadomo, każdy czasem potrzebuje kogoś, kto go wysłucha – a Świadomi przecież doskonale się rozumieją i znają. Wzajemne rozmowy budzą podniecenie, które udziela się także widzowi. Nieraz okazuje się wtedy, że ci różni ludzie mają ze sobą wiele wspólnego, co jest jednym z przesłań serialu.
Z drugiej strony mamy wspomniane s-f i bardzo widowiskową akcję. Niektóre postacie potrafią walczyć, dzięki czemu jesteśmy raczeni spektakularnymi starciami wręcz, w których nieraz wróg ma przewagę liczebną. Poza tym czasami trafi się wybuch bądź emocjonujący pościg pokazujący, że bohaterowie, współpracując ze sobą, są w stanie zdziałać więcej niż osobno i mogą nawet uciec starannie przygotowanej obławie. Nie bez powodu umiejętności postaci są tak zróżnicowane – jest hakerka, aktor, facet od brudnej roboty, policjant, artystka, Koreanka obeznana w sztukach walki czy nawet chemiczka. Każdy z nich do tego posiada własną historię, przyjaciół, zainteresowania (jeden z nich to zagorzały fan Van Damme'a!) i angażujące widza problemy. Trzeba się tylko w to wkręcić – wtedy jesteś stracony dla świata.
Zapomniałbym – przecież historia Kali, która nie jest pewna, czy wyjść za mąż za bogatego i romantycznego Rajana, nasuwa skojarzenia z telenowelą. Bez obaw jednak – miłosne problemy dziewczyny są ciekawe i nie mają w sobie nic z banałów oper mydlanych. Miłość według wizji twórców ma bardziej magiczny wymiar. Szczególnie, że dzięki mentalnemu połączeniu bohaterów, twórcy mają okazję pokazać to uczucie jako wyjątkowe i głębokie. Nie znajdziecie tutaj nic z płytkości wielu romansideł.
„Sense8” to kolejna produkcja Netflixa, której nie można nic zarzucić pod względem montażu, reżyserii i scenografii. Dużo scen urzeka rozmachem, w końcu serial był kręcony w kilkunastu krajach na świecie, i jeśli bohater przebywa w Nairobi – to Nairobi właśnie obserwujemy. Islandia, Indie, Berlin, San Francisco, Chicago, Londyn, Meksyk, Korea Południowa – w te miejsca zabierają nas twórcy i trudno nie podziwiać ich za wysiłek włożony w tworzenie tytułu. Do kilku scen nawet chce się wracać, tak świetnie zostały nakręcone. Jeszcze raz pragnie się zobaczyć daną walkę lub... przesympatyczne karaoke ósemki bohaterów, śpiewających słynną piosenkę „What's up” (w końcu dzielą ze sobą uczucia, mogą na odległość uprawiać seks – to dlaczego nie śpiewać?). Tak jak „Daredevil” czy „Pozostawieni” posiadali warte ponownego obejrzenia momenty, tak z „Sense8” jest podobnie.
W tak fenomenalnym widowisku aktorstwo trzyma równy, wysoki poziom. Nikt nie wyrywa się przed szereg, a między występującymi bohaterami czuć chemię – casting oceniam więc pozytywnie. Najbardziej jednak zachwyca ukrywająca swoje emocje Sun (Doona Bae) i twardy niemiecki włamywacz, wolący rozwiązywać sprawy siłą, Wolfgang (Max Riemelt), ale pozostali – utalentowana artystycznie Riley (Tuppence Middleton), kierowca autobusu imieniem Capheus (Aml Ameen), wychodząca za mąż Kala (Tina Desai) czy policjant z Chicago o ciekawym nazwisku, Will Gorski (Brian J. Smith) – również wywiązują się ze swojego zadania. Najwyraźniej twórcom zależało na wiarygodności produkcji, dlatego na przykład w transseksualistkę wciela się transseksualna aktorka (Jamie Clayton), podobnie ma się sprawa z homoseksualistami. Zapewniam, że nie odstają oni ani odrobinę od reszty obsady. Warto zwrócić też uwagę na obecność Naveena Andrewsa znanego z „Zagubionych”. Idealnie pasuje do enigmatycznej postaci, która udziela części wyjaśnień na temat niecodziennej sytuacji protagonistów.
Mam wrażenie, że Netflix przyzwyczaja mnie do zbyt dobrych seriali – serio, kiedy ja teraz trafię na równie znakomitą produkcję, co „Sense8”? Polecam ją każdemu, kto lubi wraz z postaciami przeżywać gamę różnych emocji, chce zobaczyć, jak zróżnicowany jest świat oraz doświadczyć wciągającej historii. Produkt Wachowskich i Straczynskiego ogląda się wyśmienicie – można się pośmiać, można pośpiewać, można też poznać poruszające dramaty napisane przez twórców. To jeden z najbardziej uczuciowych tytułów, z jakim się spotkałem. Niestety czasami niepotrzebnie niesmaczny – odważne sceny erotyczne i homoseksualne wątki potrafią odrzucić. Jednak pod tymi kontrowersjami „Sense8” skrywa atrakcyjną zawartość, dlatego warto przez nie przebrnąć.
Komentarze
Czy pomyślałeś, że końcowa scena orgii to nie żadna orgia? Ci wszyscy ludzie siedzą głęboko każdy w każdym. Tu nie może być odrębnego, "intymnego" seksu, bo wszyscy praktycznie wspólnie go uprawiają dzięki mentalnemu połączeniu. Pokazywanie tego inaczej byłoby pruderią i zakłamaniem.
Dodaj komentarz