Wiktul: Tom Cruise i S-F. W sumie czemu nie? W "Wojnie światów" pokazał się z niezłej strony, a skoro gdzieś obok niego przewijać ma się Morgan Freeman, to raczej nie może być źle. Z takim właśnie nastawieniem postanowiłem zobaczyć "Niepamięć", której reżyserem i scenarzystą są panowie o polsko brzmiących nazwiskach Kosinski oraz Gajdusek. Dodatkowo od dość dawna nie oglądałem porządnej produkcji "postapo", więc mój apetyt na kawałek przyzwoitego kina był tym większy.
Veron: Moje motywacje były dosyć podobne, choć nie ukrywam, że Tom Cruise i S-F lepiej mi się kojarzy z "Raportem mniejszości" niż "Wojną światów", filmem o bezczelnie zmarnowanym potencjale. Do dziś nie mogę wybaczyć Spielbergowi tego "dzieła"... A "Niepamięć", istotnie, w zapowiedziach rysowała się jako soczysty kąsek dla fanów "postapo" w kanonicznej odsłonie.
W: Faktycznie, jak mogłem zapomnieć o "Raporcie"...? Koniec końców obaj otrzymaliśmy ten sam obraz – parę szarpanych wspomnień głównego bohatera, Jacka Harpera, którego narracja przedstawiła nam w skrócie realia świata zniszczonego wojną z obcymi. Widzimy Ziemię bez ludzi, zwierząt, gmachu Pentagonu i stadionu nowojorskich "Gigantów". Słowem – wszystko to, co normalny Amerykanin rozumie pod pojęciem "świat po apokalipsie".
V: Dokładnie. Ten standardowy chwyt narracyjny ma tę zaletę, że bez zbędnych ceregieli wprowadza nas w świat przedstawiony w filmie. Niemniej samo oprowadzenie po nim, zagłębienie się w meandry działań protagonistów – czyli w skrócie cały akt pierwszy – trwa zdecydowanie za długo. Fajnie – poznajemy w szczegółach, jak wygląda codzienność Jacka i Victorii, ich role i metody pracy, ale co nam z tego przychodzi? Właściwa akcja przychodzi ze sporym opóźnieniem, którego spokojnie można było uniknąć.
W: Planeta zniszczona najazdem z kosmosu. Zagłada ludzkości w trakcie "zwycięskiej" wojny. Skażenie. Zniszczenie. Promieniowanie i bomby atomowe...
V: Brzmi obiecująco... Postapokalipsa w "Niepamięci" jest jednak wyjątkowo... uboga. Jak na film z budżetem oscylującym w okolicach 120 milionów dolarów, spece od efektów specjalnych zbytnio się nie napracowali. Nawet w słabiutkiej "Księdze ocalenia" czy w przyzwoitym, ale niezachwycającym "Terminatorze: Ocalenie" zrujnowany świat prezentował się korzystniej. Fakt, że autorzy scenariusza wymownie scenografom w tym pomogli, wrzucając obraz Ameryki po zagładzie za fasadę apokaliptycznych trzęsień ziemi. Ot, zrównamy wszystko z glebą i voila! Jako entuzjasta postapokalipsy, czuję się jednak nieukontentowany, wręcz trochę zawiedziony.
Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że, gdy akcja przyspiesza, audiowizualne fajerwerki cieszą oczy. Podobnie latające pojazdy Harpera czy wygląd dronów. To niejako wizytówka Kosinskiego, twórcy bądź co bądź dopracowanego pod względem technicznym "Tronu: Dziedzictwo". Szkoda tylko, że owej akcji jest w "Niepamięci" tak mało...
W: Nie wiem jak Tobie, Veron, ale mnie termin "postapokalipsa" będzie od dzisiaj kojarzył się z Tomem Cruisem spacerującym w bejsbolówce i eleganckim białym mundurku po ruinach futbolowego stadionu. Jack Harper jak prawdziwy twardziel rozpamiętuje piękno historycznego finału Super Bowl bez zwracania zbędnej uwagi na toksyczne, potencjalnie zabójcze otoczenie. Niczym prawdziwy MacGyver naprawia super zaawansowany technologicznie dron za pomocą gumy do żucia i jak każdy prawdziwy zawodowiec nosi ze sobą wyhodowaną roślinkę. Co jakiś czas nękają go fragmenty wspomnień sprzed "wyczyszczenia pamięci", wprowadzające niepokój do jego codziennej rutyny ostatniego mechanika na Ziemi. Gdyby obejrzał jeden z trailerów filmu o samym sobie, wypchany spoilerami na modłę lat 80-tych, zapewne szybciej domyśliłby się, że coś jest nie tak...
V: No tak, scenariusz naszpikowany jest takimi kwiatkami. Już wspomniane w prologu zniszczenie Księżyca pachnie wykoncypowaniem na granicy zwyczajnej bzdury. Podobnie jak cudownie zachowana oaza, do której ucieka Jack. W ogóle "Niepamięć" to taki konglomerat znanych z popkultury motywów i odniesień do zdecydowanie lepszych od niej filmów S-F. Wspomniana przez Ciebie roślinka to jawne nawiązanie do świetnej, nagrodzonej Oscarem animacji Pixara "WALL-E" z 2008 roku. W późniejszych ujęciach uważni widzowie dostrzegą cytaty m.in. z "Matrixa" czy "Moon". Z jednej strony okej – znaczy się, że twórcy znają klasykę. Z drugiej – reżyseria filmu nie jest na tyle sprawna, żeby móc stwierdzić, iż są to aluzje świadome, a nie chaotyczne.
W: Możemy chyba zgodnie stwierdzić, że chłopaki od "Honest Trailers" i "What's wrong with..." będą mieli używanie. Scenariusz przypomina sito o bardzo dużych dziurkach i to nie tylko ze względu na wspomniane zachowania bohaterów, stojące w opozycji do jakichkolwiek założeń survivalu czy samego "postapo". Bardziej niż one przeszkadzała mi dziwna, szarpana konstrukcja scen oraz montaż, chyba nieumyślnie przenoszący poczucie oszołomienia niektórymi wydarzeniami z Jacka na widza. Widać, że była tu jakaś koncepcja o sporym potencjale – tajemnica zagłady, poczucie osamotnienia i straszliwa prawda wyłaniająca się z tytułowej niepamięci. Jednakże pomysł utknął w pół drogi między scenariuszem a reżyserią, docierając do punktu, w którym całość staje się trochę ambitna i trochę rozrywkowa. A takie "trochę" to jak dla mnie trochę za mało.
V: To prawda. Do tego "Niepamięć" to film strasznie i niezajmująco przegadany. Rozmowy na okrągło wałkują jedno i to samo, konstrukcja dialogów to doły umiejętności scenopisarstwa. Chociaż na plus zaliczam wspominaną przez Ciebie, długo i całkiem sprawnie utrzymywaną tajemnicę oraz nieujawnionych obcych – zawsze to jakieś niedopowiedzenie, które dodaje odrobiny smaczku.
Jest jednak coś, co mocno mi się nie spodobało – nie wiem, czy zwróciłeś na to uwagę. "Niepamięć" to scjentologiczna agitka. Nie jestem pewien, czy takie myśli spowodowało u mnie ostatnie dzieło Paula Thomasa Andersona, "Mistrz", w którym wierzenia owego ruchu zostały rozłożone na czynniki pierwsze, czy obecność Cruisa w obsadzie, ale... Celem zbliżającej się wyprawy protagonistów jest Tytan, księżyc Saturna (scjentolodzy wierzą, że są "thetanami", czyli obdarzonymi ciałem i umysłem nieśmiertelnymi istotami duchowymi), do Harpera wracają niejasne, ale raczej bolesne wspomnienia przeszłości (według scjentologów każdy człowiek zostaje "skażony" cierpieniami w obecnym i poprzednich życiach; faktu, że "thetanie" odradzają się w kontekście filmu, rozwijał nie będę, by uniknąć niepotrzebnego spojlerowania). Także rzucane od czasu do czasu przez Melisę Leo hasło o "efektywnej drużynie" nosi w sobie znamiona tzw. audytu, jednej z praktyk scjentologów. To chyba nieco za wiele jak na przypadek...
W: Wierzę na słowo, bo gdybym miał takie informacje, a więc i skojarzenia, co Ty, to pewnie bym się przeraził. Trzeba przyznać natomiast, że film ratują kreacje trójki głównych aktorów. Pomimo kilku mocno żenujących produkcji, Tom Cruise nie raz udowadniał swój talent, a choć "Niepamięć" to zdecydowanie nie "Oczy szeroko zamknięte", Cruise zdołał nadać Harperowi pewnej autentyczności. Emocje związane z odkrywaniem prawdy o Padlinożercach (Scavengers), przypominanie sobie dawnego "ja" czy całkiem niebanalny wątek miłosny to rzeczy, z którymi aktor radzi sobie dobrze i wiarygodnie. Dosyć sprawnie asystuje mu Andrea Riseborough, jako Victoria będąc partnerką oraz najbliższą Jackowi osobą, a zarazem kimś obcym i jakby nie na miejscu. Ten wątek przywiódł mi na myśl historię Kelvina i Harey z "Solaris", choć nie jest aż tak psychodeliczny.
Ostatnim, drobnym lecz bardzo pozytywnym akcentem, jest oczywiście Morgan Freeman. Choć pojawia się raptem w paru krótkich scenach, to w pełni wykorzystuje ten czas na wykreowanie twardej, tajemniczej, nieco bezwzględnej postaci. Czarne okulary i wolno palone cygaro w połączeniu z charakterystycznym głosem Freemana dałyby jeszcze lepszy efekt, gdyby nie zestawiano ich z gromadą nieszczęsnych kobiet i dzieci kryjących się pod ziemią. Niestety, społeczność postapokaliptycznych partyzantów, to dla mnie nieco więcej, niż ciemna piwnica i pokryte sadzą twarze.
V: Cóż, mnie aktorskie kreacje nie zachwyciły. Cruise'a w porządnej roli nie widziałem już od kilkunastu lat, towarzyszące mu panie są nie mniej bezbarwne, podobnie jak sztampowo wypadający Nikolaj Coster-Waldau w roli mięśniaka Sykesa. A Freeman jak to Freeman – klasa sama w sobie. Szkoda go jedynie do takich filmów jak "Niepamięć", ale nawet on musi opłacić podatki... życie...
W: Smutne, lecz prawdziwe. Czas na finałowe oceny sędziów. Osobiście sięgam po tabliczkę z liczbą 6,5. Punkty odjąłem przede wszystkim za program występu i elementy techniczne. Efekty specjalne? Jakieś tam były, ale słownie dwa wnętrza i jedna piwnica to wciąż daleko do spektakularności. Odjąłbym i za religijną agitację, gdybym zdołał sam taką dostrzec. Plusy za wyraz artystyczny, zarys dramatu i jego odtwórców. Jeśli jednak wciąż nie widzieliście "Niepamięci" w kinie, radzę się tam nie wybierać. Veron...?
V: 5/10. Nadziany głupstwami (i scjentologią) scenariusz, dłużyzny, słabe dialogi, wyblakłe aktorstwo, taka sobie realizacja i rozczarowująca postapokalipsa kontra nieliczne, ale dobre efekty audiowizualne, nieźle utrzymywana tajemnica i umiarkowane zainteresowanie widza. Średniak ze wskazaniem na "można sobie darować". Do weryfikacji.
Komentarze
Żadne wielkie kino, ale obejrzałem z przyjemnością. 6,5 to idealna ocena, warto się z tą produkcją zapoznać Nic odkrywczego, wykorzystane same sprawdzone schematy... Dobra, rzemieślnicza robota.
6,5/10
Dodaj komentarz