Lux Perpetua

3 minuty czytania

lux perpetua, okładka

Dwa lata przyszło czekać wielbicielom twórczości Andrzeja Sapkowskiego na trzecią, kończącą Trylogię husycką, część przygód naiwnego ślązaka nieustannie popadającego w mniej lub bardziej poważne tarapaty. W moje dłonie dostała się ona zupełnym przypadkiem, ponieważ po rozczarowaniu "Bożymi bojownikami", nie miałam specjalnej ochoty na ową "wisienkę na torcie". Wychodzę z założenia, że skoro prezentów się nie oddaje, to również nie należy o nich tak szybko zapominać i przynajmniej dać im szansę. Jak pewnie się szanowni państwo domyślacie, "światłość wiekuista" aka "Lux perpetua" została przeze mnie przeczytana i bardzo wnikliwie przeanalizowana pod kątem poprawy fabularnej. Zapytacie pewnie: cóż to takiego ta owa "poprawa"? Otóż z pewną dozą kobiecej złośliwości chciałam się przekonać, czy moje podejrzenia, które zrodziły się po ukończeniu drugiej części Trylogii, a które dotyczyły jej konstrukcji i wątków fabularnych, ziszczą się i będę mogła uczciwie powiedzieć "a nie mówiłam"?

Tak jak już wspomniałam wcześniej, jest to trzecia i ostatnia część przygód Reinmara, w której ponownie miota się w "te i nazad" po Śląsku, gdzie próbuje zdobyć informacje dotyczące miejsca ukrycia jego ukochanej. Nie, nie staram się być złośliwa, ale zgodnie ze schematem, do którego przywykłam w dwóch poprzednich tomach, bohater będzie goniącym i gonionym, oprawcą i oprawianym, zakuwającym w kajdany i zakuwanym. Tłem tych wszystkich wydarzeń będą oczywiście wydarzenia i postacie historyczne.

Autor nie wprowadza zbyt wielu nowych bohaterów, a koncentruje się raczej na sensownym i porządnym "wyeksploatowaniu" postaci już istniejących. Chciałam w tym miejscu również uprzednich tych, którzy nie mieli styczności z "Narrenturm" i "Bożymi bojownikami", że sięganie od razu po "Lux perpetua" mija się z celem, ponieważ nie będzie można się połapać w większości wątków, które swoją solidną podbudowę mają w poprzednich częściach.

Wracając do Reinmara – można by było się spodziewać, że cztery lata nieustannego wplątywania się w kłopoty nauczą go trochę rozsądku. Jednak nie – nasz niepoprawny idealista, walczący o pokój i sprawiedliwość, wciąż uganiający się za ukochaną, cały czas naraża swoje życie na szwank i popada w coraz to nowe perypetie. Cały ten czas towarzyszą mu wierni i niezmordowani w boju kompani: demeryt Szarlej oraz Samson Miodek, którego autentyczną tożsamość przyjdzie nam w końcu poznać, co niezmiernie mnie ucieszyło, choć i... zasmuciło. Jednak nie będę za dużo zdradzać, by nie zepsuć wam lektury.

lux perpetua, okładka

Dzięki zręcznemu połączeniu prawdziwych wydarzeń historycznych i zupełnie zmyślonych zdarzeń, wymieszaniu języka odpowiedniego dla tamtych czasów ze współczesnym dowcipem oraz zestawieniu postaci prawdziwych z fikcyjnymi, autorowi udało się stworzyć niezwykle zmyślny i realistyczny świat literacki. Na magnetyzm książki również wpływa to, że jest w niej zawarte wiele spostrzeżeń natury moralnej. Wydaje się mi, że Sapkowski nie upraszczał rzeczywistości, że nie próbował nam zasugerować sytuacji, gdy szeroko rozumiane dobro powinno zwyciężać lub wręcz zwycięża. Nie mamy tutaj postaci tylko białych i tylko czarnych – no może poza Birkartem i Samsonem, którzy reprezentują dwa przeciwne bieguny i bardzo urozmaicają fabułę.

"Boży bojownicy" mnie nie zachwycili, czego zresztą nie ukrywałam, jednak "Lux perpetua" przyjemnie mnie zaskoczyła. Mimo schematyczności, której nie udało się pozbyć Sapkowskiemu, zakończenie Trylogii nie raziło, choć daleko mu było do "Narrentrum". Tym razem nie groziło mi przesycenie nadmiarem wątków i przygód, ponieważ były one dobrze wyważone, akcja toczyła się bez przestojów, pod czujnym okiem narratora, który potrafił mnie oczarować i nie pozwolić oderwać się od lektury. Nie byłabym jednak sobą, gdybym standardowo nie przyczepiła się do wydania i czcionki, jednak powiem szczerze, że do trzech razy sztuka i chyba się przyzwyczaiłam. Z pasją godną odkrywcy niezbadanych lądów tropiłam chochliki drukarskie, które miały czelność wkraść się w moje wydanie i od czasu do czasu przeszkadzać w lekturze.

Jak to w bajkach bywa, nawet te najdłuższe i najciekawsze kiedyś się kończą – dobrze czy źle, zostawiając nas z niedosytem czy rozczarowaniem. Ta zostawiła mnie w... spokoju i z pewnością, że przez bardzo długi czas nie wrócę do niej. Z jednej strony jestem nieco zawiedziona, że nie miałam racji, jednak w tym przypadku świadczy to o tym, że dobrze jest czasem się mylić, ponieważ "Lux perpetua" jest godnym zakończeniem Trylogii husyckiej i całkiem smaczną "wisienką na torcie".

Ocena Game Exe
6.5
Ocena użytkowników
7.82 Średnia z 11 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Moim zdaniem jest to najsłabsza i najbardziej nierówna część całej trylogii. Do połowy zmuszałem się, żeby czytać - nasze ulubione postaci straciły na kolorze i wyrazistości, są nijakie oraz bezpłciowe. Dopiero w późniejszej części książki powracają do tego, do czego nas przyzwyczaiły. Samo zakończenie jest całkiem dobre, nie pozostawia uczucia niedosytu i zgrabnie zamyka całość historii.

6/10

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...