Tym razem Clint Barton nie gra głównej roli. Trzeci tom "Hawkeye'a" w całości poświęcony jest Kate Bishop, która zostawia Clinta i wyjeżdża do Los Angeles, gdzie próbuje sił jako superbohaterka z zacięciem detektywistycznym niczym Jessica Jones.
Zmiana pozytywnie wpływa na serię, bowiem Kate jest inną postacią niż Clint. To bardzo młoda i niedoświadczona osoba, która roztacza dziewczęcy urok, a jej optymistyczne podejście do życia i upór ścierają się z nieprzyjaznym otoczeniem i pragnącymi zemsty wrogami. To ona prowadzi narrację, w której niejednokrotnie pojawiają się akcenty humorystyczne. Zabawne myśli Kate dowodzą jej dystansu do świata i siebie samej.
Za scenariusz ponownie odpowiada Matt Fraction, więc nie ma czemu się dziwić. Lekki, ironiczny humor był zaletą także poprzednich tomów z Clintem. Podobne są również poruszane sprawy, tzn. Kate zajmuje się przyziemnymi problemami i właściwie na superbohaterkę się nie kreuje. To mogłaby być sympatyczna koleżanka z sąsiedztwa, zwłaszcza że nie ma nadzwyczajnych zdolności – ma za to łuk, jest też sprytna i potrafi walczyć, co jednak nie przeszkadza jej w ponoszeniu porażek podczas starć fizycznych. Fraction unika patosu, a jego postacie, jak to ludzie, popełniają błędy i nie wszystko im wychodzi. Aczkolwiek Kate swoimi porażkami w ogóle się nie łamie, tylko z powrotem przystępuje do działania, zaś w nowym miejscu zyskuje lojalnych przyjaciół.
Nowe miejsce – Los Angeles – wcale nie wydaje się takie nowe. Pokazane zostaje miasto, w którym rządzą elity, są intrygi, panuje zdemoralizowanie, a policja bywa bezsilna. Jakby wyjęto je z jakiegoś kryminału osadzonego w XX wieku. Znalazł się nawet wątek pewnego muzyka i jego dawnego nagrania, co zahacza o lata 60. W komiksie pojawia się jednak grubsza sprawa, wynikająca jeszcze z drugiej odsłony "Hakweye'a" (generalnie rekomenduję czytanie od pierwszego tomu), ale nawet ją dopasowano do reszty wątków. Wiecie, w Mieście Aniołów musi być jakaś straszna tajemnica, lecz nie oznacza to, że od razu musimy budzić Avengersów, bo nadchodzi koniec świata.
Jest coś życiowego w motywie młodej dziewczyny, która znalazła się w dużym mieście i szuka pracy. Znów wychodzi ta zwyczajność niektórych wydarzeń i problemów, jakie ma bohaterka. Czyta się o tym z niekłamaną przyjemnością, kibicując Kate w jej staraniach, także w tych dużo mniej typowych, jak w walce z tajemniczą Madame Masque.
Album ma zdecydowanie ciągłą fabułę – nie jest żadnym zbiorem historii; choć trafiają osobne sprawy, to spaja je powrót poznanych już postaci, ich wpływ na kolejne wydarzenia czy oczywiście sama protagonistka. Z lektury nieco wyrywa zastosowany w późniejszych fragmentach brak chronologii, też już typowy dla "Hawkeye'a", ale Fraction wie, co robi, a ja osobiście lubię takie zabiegi: wymagające skupienia, budzące natychmiastowe zainteresowanie i powoli zapoznające nas z tym, co się wydarzyło. Co do ilustracji – zmiana ilustratora wcale nie wpłynęła na ich jakość. Rysunki Annie Wu również są minimalistyczne i proste, zarazem nie tak niekonwencjonalne jak Davida Aji, ale wyglądają po prostu ślicznie z jasną kolorystyką Matta Hollingswortha. Pasują do historii Kate, która jednak jest bardziej pozytywna od losów Clinta. Pierwszy zeszyt narysował Javier Pulido, lecz też nie zawiódł. Świetnymi pomysłami były czarne sylwetki postaci i przedstawienie myśli Kate na tle prostego, komicznego rysunku jej twarzy.
Kate Bishop komiksem "L.A. Woman" może skraść serca czytelników. Jest to bardzo udana pozycja, niekoniecznie jako kryminał, ale jako trochę detektywistyczna, trochę życiowa i pełna humoru opowieść o superbohaterce dnia codziennego już tak. Bardzo świeża historia, ładnie zilustrowana i pozbawiona głupiej efektowności, którą zastąpił minimalizm. Mam nadzieję, że w przyszłości Egmont wyda również serię "Hawkeye: Kate Bishop", żebyśmy mogli poznać więcej przygód z tą bohaterką. Na razie czeka nas ostatnia część "zwykłego" "Hawkeye'a" od Matta Fractiona – "Rio Bravo" – po której powinny pojawić się dwa albumy scenariusza Jeffa Lemire'a.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz