Imperatorze chroń nas, Mistrz Wojny zdradził!
No właśnie, tej części nigdy nie rozumiałem. Może powinienem o tym wspomnieć w mojej recenzji drugiego tomu cyklu Herezji Horusa, ale z drugiej strony dopiero lektura części trzeciej rzuciła trochę więcej światła na całą sprawę. Kto czytał, niech zastanowi się razem ze mną – dlaczego Horus zdradził? Dlaczego odwrócił się od swojego ojca, wiedząc, że kuszenie na Davinie jest właśnie tym – kuszeniem? Nadczłowiek, Prymarcha, najdoskonalszy spośród ludzkiej rasy, ustępujący tylko Imperatorowi musiał doskonale sobie zdawać sprawę z tego, że czyni źle. A przynajmniej na takiego jest kreowany.
Całość sprowadza się więc do tak zwanych "daddy issues", charakterystycznych dla stereotypowych przedstawicielek płci pięknej, tak popularnie reprezentowanych chociażby w kiepskich, amerykańskich romkomach. Nasz biedny Horus obraził się na swojego tatusia, Imperatora, bo ten zamiast w iście paternistycznym geście miażdżyć razem z synkiem hordy obcych stwierdził, że koniec urlopu i wrócił na Terrę, nie tłumacząc Horusowi dlaczego. Świeżo mianowany Mistrz Wojny, jak na prawie trzymetrowego nadczłowieka przystało strzelił przysłowiowego focha i sprowadził na galaktykę 10 tysięcy lat ciemności. Dobra robota Horus, naprawdę.
Początkiem tych 10-ciu tysięcy lat jest jednak maleńki układ Isstavan, kilka Legionów Kosmicznych Marines oraz genialny plan, w którym wszystko może pójść źle. W miarę rozwoju historii opisywanej w trzech przeczytanych przeze mnie tomach cyklu Mistrz Wojny traci jakby na rozsądku i na taktycznym geniuszu, a zaczyna popełniać coraz bardziej rażące i fatalne w skutkach błędy. Dopuszcza się przerażającej, wywołującej odrazę zdrady, popełniając jeszcze przy okazji tyle niedopatrzeń, że aż boli głowa. Mimo częściowo nietypowego i zaskakującego (ale nie powiem pod jakim względem) zakończenia na galaktycznej planszy przez te niedopatrzenia pozostaje tylu przeciwnych Mistrzowi Wojny graczy, iż cała ta Herezja raczej się nie uda. Lexicanum uczy, że mam rację.
Wciąż nie mogąc przeżyć tego, co stało się z pierwszym pośród Prymarchów przyglądam się innym postaciom – w przeciwieństwie do poprzedniego tomu, nie ma tutaj praktycznie nikogo nowego. Wręcz przeciwnie, grono głównych bohaterów dramatycznie się zawęża i to jest jeden z mocniejszych atutów książki. Ten iście martinowski zabieg trzyma czytelnika w napięciu, nie pozwala przewidzieć dalszego rozwoju sytuacji i daje tyleż radości, co smutku, zależnie od tego, jak potoczą się losy postaci, z którymi przez trzy tomy jednak się już zżyliśmy.
Po raz kolejny, podobnie jak w poprzednich częściach muszę poświęcić ustęp na zachwycanie się Chaosem – jedynym logicznym wyjaśnieniem nielogicznego postępowania Horusa i jego świty. Po raz kolejny nie ma tutaj żadnej krwi dla boga krwi, czaszek dla czaszkowego tronu i mleka dla płatków Khorna – Chaos działa subtelnie i manifestuje się raczej oszczędnie. Nigdy zresztą chaosowi bogowie nie są wymienieni z nazwy – to duży plus i dla kogoś, kto nie studiuje Uniwersum wyjątkowo dokładnie, dodatkowa aura tajemnicy – skąd bowiem postacie mogą wiedzieć, że po drugiej stronie rozmowy wymagającej poświęcenia potężnego Psykera nie siedzi kultowy już Han Solo i nie zapewnia, iż wszystko tam na dole jest w porządku? Liczę na to, że to nie ostatni raz, kiedy warhammerowski Chaos mnie zaskoczy. Oby tak dalej.
Tutaj miałem napisać moje podsumowanie wszystkich trzech części, ale potem zdałem sobie sprawę, że książek z cyklu Herezji Horusa jest już ponad 20. Nie mam pojęcia, czy i jak przez nie przebrnę, ale mam nadzieję, iż Fabryka Słów nosi się z zamiarem wydania w polskiej wersji wszystkich – i to w równie ładny sposób. Tylko jedna mała uwaga do DTP – w dwóch pierwszych tomach nazwa cyklu to "Herezja Horusa", w "Galaktyce w Ogniu" to już Horus Heresy. Konsekwencji, bracia składacze!
Mimo trzech różnych autorów pierwsze trzy tomy czyta się zadziwiająco spójnie i jestem zaskoczony, jak bardzo się wciągnąłem w ich lekturę. Panowie musieli w bardzo skuteczny sposób wymieniać między sobą notatki i bardzo dobrze – nieczęsto widzi się cykle niepisane przez jednego autora i w porównaniu do książek z innych zaadaptowanych do tej postaci uniwersów, te stanowią naprawdę dobrą rozrywkę.
Teraz nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejne książki z cyklu i trwać w wierze do Boga Imperatora. Pieczęcie Czystości dla wszystkich!
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz