Fragment książki

11 minut czytania

Fragment I – Dzieci Imperatora

Perfekcja. Martwi zielonoskórzy byli jej dowodem. Stacja orbitalna DS191 została zdobyta w niezrównanym pokazie sztuki wojennej, pola ostrzału zachodziły na siebie niczym wachlarze tancerek, oddziały nacierały i wyrzynały orków, których nie zdołały wystrzelać. Drużyna po drużynie, pomieszczenie po pomieszczeniu, Dzieci Imperatora przebijały się przez trzymających stację obcych z wdziękiem i doskonałością, których Fulgrim nauczył swój Legion.

Kiedy Legioniści z jego Kompanii dobili ostatnich zielonoskórych, Saul Tarvitz zdjął hełm i natychmiast wzdrygnął się od smrodu. Orki zamieszkiwały stację od dość długiego czasu i było to widać. Na ciemnych, metalowych podporach głównego centrum kontrolnego pulsowały grzybiaste narośle, na stanowiskach dowodzenia wznosiły się prymitywne kapliczki z broni, zbroi i plemiennych fetyszy. W górze przezroczysta kopuła ukazywała bezmiar kosmosu.

Wśród gwiazd widać było Callinedesa – układ imperialnych planet zaatakowanych przez zielonoskórych. Odbicie stacji orbitalnej z rąk orków było pierwszym etapem ich planu: Dzieci Imperatora i Żelazne Dłonie miały wkrótce przypuścić szturm na twierdze wroga na Callinedesie IV.

– Co za smród – powiedział głos za Tarvitzem.

Saul się odwrócił i zobaczył kapitana Lucjusza, najlepszego szermierza Dzieci Imperatora. Zbroja jego towarzysza była obryzgana czernią, a jego smukły miecz wciąż potrzaskiwał od krwi skwierczącej na rozjarzonym błękitnie ostrzu. – Przeklęte bydlęta, nie mają dość przyzwoitości, żeby upaść i zdechnąć, jak je człowiek zabija.

Twarz Lucjusza była kiedyś idealnie nieskazitelna, jak sam Legion Fulgrima. Ale teraz, usłyszawszy o jedną za dużo złośliwą uwagę, że wygląda jak wymuskany laluś, a nie jak wojownik – a także pod wpływem Sereny d’Angelus – Lucjusz zaczął kolekcjonować blizny, bez wyjątku proste i identyczne, tworzące na jego obliczu idealną kratkę. Nie wycięło ich ostrze żadnego przeciwnika, Lucjusz bowiem za bardzo się cenił, by pozwolić się naznaczyć byle wrogowi.

– Twardzi są, trzeba im to przyznać – zgodził się Tarvitz.

– Może i są twardzi, ale walczą kompletnie bez elegancji – stwierdził Lucjusz. – Zabijanie ich to żadna zabawa.

– Mówisz, jakbyś był zawiedziony.

– Bo jestem! A ty nie? – Lucjusz dźgnął mieczem martwego zielonoskórego i wyciął mu na plecach kręty wzór. – Jak mamy osiągnąć najwyższą doskonałość, skoro ćwiczymy na tak nędznych okazach?

– Nie lekceważ zielonych – powiedział Tarvitz. – Te bestie najechały uległy świat i wyrżnęły wszystkie siły, które zostawiliśmy do jego obrony. Mają statki kosmiczne i broń, której działania nie rozumiemy, a do tego atakują, jakby wojna była dla nich jakąś religią.

Obrócił na plecy najbliższego trupa – zwalistego osiłka o skórze twardej jak kora, otwartych czerwonych ślepiach i masywnej dolnej szczęce, wciąż rozwartej w grymasie wściekłości. Tylko rozwłóczone niżej wnętrzności świadczyły, że ork faktycznie nie żyje. Tarvitz przypomniał sobie dygot miecza, kiedy przebił nim korpus tej istoty, i olbrzymią siłę, z jaką próbowała obalić go na kolana.

– Mówisz o nich tak, jakbyśmy potrzebowali ich zrozumieć zanim zaczniemy zabijanie. Ale to tylko zwierzęta. – Lucjusz zaśmiał się sardonicznie. – Za dużo myślisz. To był zawsze twój problem, Saul, i dlatego nigdy nie osiągniesz przyprawiających o zawrót głowy wyżyn, na które wespnę się ja. Daj spokój, ciesz się po prostu zabijaniem.

Tarvitz już chciał mu odpowiedzieć, ale zachował swoje myśli dla siebie, bo do centrum dowodzenia wszedł Lord Komandor Eidolon.

– Dobra robota, Dzieci Imperatora! – zawołał.

Jako jeden z wybrańców Fulgrima Eidolon dostąpił zaszczytu dopuszczenia do ścisłego otoczenia Prymarchy, gdzie reprezentował najwyższy wojenny kunszt Legionu. Choć Tarvitz rzadko żywił niechęć do innych Astartes, Eidolona nie szanował. Arogancja dowódcy nie przystawała wojownikowi Dzieci Imperatora, a niechęć między nimi wzmogła się jeszcze na polach Rzeźni, w wojnie z megarachnidami.

Mimo zastrzeżeń Tarvitza Eidolon posiadał ogromny, naturalny autorytet, podkreślony wspaniałą zbroją, spod złoceń której prawie nie widać było fioletowych barw Legionu.

– To plugastwo nawet nie wiedziało, co na nie spadło!

Dzieci Imperatora wzniosły tryumfalne okrzyki. Legion odniósł klasyczne zwycięstwo: szybkie, brutalne i doskonałe.

Zielonoskórzy od samego początku byli zgubieni.

– Przygotujcie się – krzyknął Eidolon – na przyjęcie Prymarchy.

*

Służba Legionu szybko uprzątnęła pokłady załadunkowe stacji z trupów zielonoskórych, by grupa uderzeniowa na Callinedes miała się gdzie zebrać. Tarvitzowi serce zabiło szybciej na myśl o ponownym ujrzeniu ukochanego Prymarchy. Od zbyt dawna Legion nie walczył u boku swojego wodza. Setki Dzieci Imperatora stały na baczność w idealnie równych szeregach – wspaniała armia w fiolecie i złocie.

Jednak mimo całej tej wspaniałości, Astartes byli zaledwie marną namiastką wojownika, który był dla nich wszystkich ojcem.

Prymarcha Dzieci Imperatora budził lęk i podziw. Jego bladą, jakby wyrzeźbioną twarz okalały długie, białe jak u albinosa włosy. Sama jego obecność upajała i Tarvitz poczuł, że wypełnia go żarliwa duma na widok tego zadziwiającego, cudownego wojownika. Fulgrim został stworzony jako odzwierciedlenie jednego z aspektów wojny: jego domeną było dążenie do perfekcji poprzez bitewny zgiełk i przykładał się do tego tak, jak imagista dąży do perfekcji w wykonywaniu swoich obrazów. Jeden z naramienników jego złotej zbroi został uformowany w rozpostarte, orle skrzydło, symbol Dzieci Imperatora, a symbolika ta jasno wyrażała dumę Legionu.

Orzeł był osobistym znakiem Imperatora, który dał Dzieciom Imperatora wyłączne prawo do jego noszenia, symbolicznie namaszczając w ten sposób wojowników Fulgrima na swój ulubiony Legion. Fulgrim nosił na biodrze miecz o złoconej rękojeści – podobno dar od samego Mistrza Wojny i znak łączącej ich braterskiej więzi.

Obok Prymarchy szli oficerowie z jego najbliższego kręgu: Lord Komandor Eidolon, konsyliarz Fabiusz, kapelan Charmosian i ogromny drednot – Pradawny Rylanor. Nawet tacy bohaterowie jawili się karłami w porównaniu ze wzrostem Fulgrima i bijącą od niego charyzmą.

Przed Prymarchą ustawił się szereg heroldów, wybranych spośród młodych nowicjuszy, którzy wkrótce mieli zakończyć szkolenie Dzieci Imperatora. Fanfary złotych trąb obwieściły przybycie najdoskonalszego wojownika w galaktyce. Zebrani Astartes odpowiedzieli gromowym aplauzem, witając swojego Prymarchę z powrotem na łonie Legionu.

Fulgrim zaczekał, aż wiwaty ucichną. Tarvitz najbardziej ze wszystkiego pragnął być taki jak ta wspaniała, złocista postać przed nimi, choć wiedział, że pisana jest mu rola oficera liniowego i nic więcej. Jednak sama obecność Fulgrima napawała go wiarą, że mógłby być o wiele lepszy, gdyby dano mu szansę. Prymarcha popatrzył na zebranych wojowników z wyraźną dumą. Z błyskiem w ciemnych oczach pozdrowił ich wszystkich.

– Moi bracia – zawołał głosem melodyjnym i złocistym – dziś pokazaliście przeklętym zielonoskórym, co to znaczy stawić czoła Dzieciom Imperatora!

Po ładowni przetoczył się kolejny ryk aplauzu, ale Fulgrim nie przerwał; jego głos bez trudu przebijał się przez krzyki wojowników.

– Komandor Eidolon wykuł z was broń, której zielonoskórzy nie mogli sprostać. Perfekcja, siła, determinacja: te właśnie cechy stanowią o potędze tego Legionu, a wy wszyscy je dziś pokazaliście. Ta stacja orbitalna znów znajduje się w rękach Imperium, podobnie jak inne, które zielonoskórzy zajęli w daremnej nadziei powstrzymania naszej inwazji. Teraz czas ich wygnieść i wyzwolić układ Callinedes. Mój brat Ferrus Manus, Prymarcha Żelaznych Dłoni, i ja dopilnujemy, by ani jeden xenos nie postawił stopy na ziemi zajętej w imię Krucjaty.

W powietrzu dało się wyczuć napięcie. Legion czekał na rozkaz, który pośle ich w bój ramię w ramię z Prymarchą.

– Jednak większości z was, moi bracia, tu wtedy nie będzie – kontynuował Fulgrim. Miażdżący zawód, który poczuł Tarvitz, był prawie namacalny. – Legion zostanie podzielony. – Fulgrim uniósł ręce, by uciszyć jęki i lamenty, które wywołały jego słowa. – Ja sam poprowadzę niewielki kontyngent, który dołączy do Ferrusa Manusa i jego Żelaznych Dłoni na Callinedesie IV. Reszta Astartes poleci na spotkanie Sześćdziesiątej Trzeciej Ekspedycji Mistrza Wojny w systemie Isstvan. Oto rozkazy Horusa i waszego Prymarchy. Lord Komandor Eidolon poprowadzi was i będzie wami dowodził w moim imieniu, dopóki znów się nie połączymy.

Tarvitz zerknął na Lucjusza, ale nie potrafił odczytać z jego twarzy reakcji na nowe rozkazy. Czuł w sobie sprzeczne emocje: bolesne uczucie straty, spowodowane kolejną rozłąką z Prymarchą, i jednocześnie gorliwą niecierpliwość na myśl o walce ramię w ramię z towarzyszami z Synów Horusa.

– Komandorze, jeśli można – powiedział Fulgrim i gestem kazał Eidolonowi wystąpić.

Dowódca kiwnął głową.

– Mistrz Wojny po raz kolejny wezwał nas, byśmy wspomogli jego Legion w boju. Zna nasze umiejętności, a my jesteśmy wdzięczni za możliwość pokazania naszej doskonałości. Mamy ujarzmić bunt w systemie Isstvan, ale nie będziemy walczyć sami. Oprócz naszego Legionu Horus uznał za stosowne wysłać tam również Gwardię Śmierci i Pożeraczy Światów.

Na wzmiankę o tak okrutnych Legionach w ładowni rozległ się stłumiony szmer.

Eidolon się zaśmiał.

– Widzę, że niektórzy z was pamiętają walkę u boku naszych braci. Wszyscy wiemy, jak ponurą i niewdzięczną staje się wojna przez nich prowadzona, dlatego uważam, że to doskonała okazja, by pokazać Mistrzowi Wojny, jak walczą wybrańcy Imperatora.

Legion znów wzniósł okrzyk. Dzieci Imperatora korzystały z każdej szansy zaprezentowania swojego kunsztu i umiejętności, zwłaszcza innym Legionom. Fulgrim uczynił z dumy cnotę, która pchała każdego z jego wojowników na wyżyny doskonałości niedostępne dla innych.

Torgaddon nazywał to arogancją; na Rzeźni Tarvitz próbował go przekonać, że tak nie jest, ale słysząc chełpliwe okrzyki Dzieci Imperatora dookoła, stracił pewność, czy jego przyjaciel faktycznie się mylił.

– Mistrz Wojny zażądał, byśmy stawili się niezwłocznie – krzyknął Eidolon przez zgiełk. – Choć Isstvan nie leży daleko, warunki w osnowie bardzo się pogorszyły, dlatego musimy się spieszyć. Krążownik uderzeniowy „Androniusz” wyrusza za cztery godziny. Kiedy dotrzemy na miejsce, będziemy ambasadorami naszego Legionu, a zanim bitwa się skończy, Horus zobaczy, jak prowadzi się wojnę w jej najwspanialszej odsłonie.

Eidolon zasalutował, a Fulgrim, nasyciwszy się aplauzem, odwrócił i odszedł.

Tarvitz był oszołomiony. Wystawienie takich sił Astartes było czymś rzadkim; wróg, którego mieli napotkać na Isstvanie, musiał być rzeczywiście potężny. Nawet dreszczyk podniecenia na myśl o szansie udowodnienia swoich umiejętności przed Mistrzem Wojny zmalał, przytłoczony nagłym dręczącym niepokojem.

– Cztery Legiony? – spytał Lucjusz, powtarzając jak echo myśli Saula, kiedy drużyny rozeszły się przygotować do podróży. – Na jeden układ? To absurd!

– Ostrożnie, Lucjuszu, balansujesz na krawędzi arogancji – wytknął mu Tarvitz. – Kwestionujesz decyzję Mistrza Wojny?

– Nie kwestionuję – odparł szermierz obronnym tonem – ale sam przyznasz, że to jak rozgniatanie orzecha młotem.

– Być może – ustąpił Saul. – Jednak skoro układ Isstvan się zbuntował, musiał okazać nielojalność.

– Do czego zmierzasz?

– Do tego, Lucjuszu, że Krucjata miała w zamyśle przeć cały czas do przodu, na zewnątrz, podbijać galaktykę w imię Imperatora. Tymczasem co i rusz zawraca, żeby łatać pęknięcia. Mogę się tylko domyślać, że Mistrz Wojny chce wykonać jakiś dobitny gest, żeby pokazać wrogom, co oznacza bunt.

– Niewdzięczni dranie – warknął Lucjusz. – Kiedy skończymy z Isstvanem, będą błagać, żeby ich przyjąć z powrotem!

– Nie sądzę, żeby po przejściu czterech Legionów zostało wielu Isstvańczyków, których moglibyśmy przyjąć.

– Daj spokój, Saul – rzucił Lucjusz i poszedł przodem. – Zielonoskórzy odebrali ci apetyt na bitwę?

Apetyt na bitwę? Tarvitz nigdy tak o tym nie myślał. Zawsze walczył, bo chciał być czymś więcej, niż był, dążyć do perfekcji we wszystkim. Dłużej, niż sam pamiętał, starał się z całych sił naśladować wojowników, którzy byli bardziej uzdolnieni i wartościowi niż on. Znał swoje miejsce w Legionie – ale też znać swoje miejsce było pierwszym krokiem do tego, by je zmienić.

Patrząc na arogancko rozkołysany krok Lucjusza, przypomniał sobie, jak uwielbia on walkę. Lucjusz kochał ją bez wstydu i przeprosin, a taniec wśród wrogów i wycinanie w nich krwawego szlaku swoim błyskającym mieczem uważał za najlepszy sposób wyrażania samego siebie.

– Martwi mnie to po prostu – powiedział Tarvitz.

– Co takiego? – spytał Lucjusz, odwracając się do niego. Saul dostrzegł na twarzy szermierza pospiesznie ukryte zniecierpliwienie. Ostatnio widywał je na poznaczonym bliznami obliczu Lucjusza coraz częściej i smuciło go, że wybujałe ego i ambicja, by awansować w szeregach Dzieci Imperatora, doprowadzą do rozpadu ich przyjaźni.

– To, że Krucjata w ogóle musi się naprawiać. Kiedyś na doprowadzeniu do uległości się kończyło. Teraz już nie.

– Nie martw się – pocieszył go Lucjusz z uśmiechem. – Kiedy wyrżniemy parę tych zbuntowanych światów, wszystko to się skończy i Krucjata ruszy dalej.

Zbuntowane światy… Kto by pomyślał, że kiedyś usłyszy takie określenie?

Tarvitz w milczeniu pomyślał o liczbie Astartes, którzy zbiorą się w układzie Isstvan. Na stacji orbitalnej DS191 walczyły ich setki, ale Legion składał się z ponad dziesięciu tysięcy Dzieci Imperatora. Większość z nich miała się udać na Isstvana III. Sama ta liczba wystarczyła na kilka wojen. Myśl o czterech Legionach wysłanych do walki sprawiała, że po plecach przeszły mu ciarki.

Co zostanie z ukladu, kiedy przemaszerują przez niego cztery Legiony Astartes? Czy jakakolwiek rebelia może to usprawiedliwić?

– Zależy mi tylko na zwycięstwie – powiedział Tarvitz. Słowa te zabrzmiały pusto nawet w jego własnych uszach.

Lucjusz się zaśmiał, ale Saul nie umiał powiedzieć, czy było to potwierdzenie, czy kpina.

Fragment II – Isstvan III

Dwór Luperkala był nowością na „Mściwym Duchu”. Poprzednio Mistrz Wojny urządzał odprawy i zebrania doradców w strategium, uznano jednak, że powinien przyjmować ich w miejscu bardziej godnym. Zaprojektowany starannie przez Peetera Egona Momusa Dwór został zbudowany tak, by dopasować otoczenie Mistrza Wojny do jego pozycji naczelnego wodza Wielkiej Krucjaty i ukazywać go dowódcom jako pierwszego między równymi.

Na ścianach po bokach wisiały sztandary, w większości należące do Kompanii ich Legionu, choć kilku Loken nie rozpoznawał. Na jednej z nich wznosił się tron z czaszek na tle spiżowej wieży, która wyłaniała się z krwistoczerwonego morza; na innej ośmioramienna gwiazda lśniła na białym niebie. Znaczenie tajemniczych symboli zupełnie mu umykało, ale uznał, że reprezentują lożę wojowników, która stała się integralną częścią Legionu.

Cały ten majestat, stworzony przez naczelnego architekta, przyćmiewał sam Prymarcha Synów Horusa, zasiadający przed nimi na wielkim, bazaltowym tronie. Obok niego, po jednej stronie, stali Abaddon i Aksymand, obaj w zbrojach – Abaddon w lśniącej czerni Justaerinu, Aksymand w swoim bladozielonym pancerzu.

Obaj patrzyli niechętnie na Lokena i Torgaddona. Wrogość, która zrodziła się między nimi podczas kampanii aurecjańskiej, nie dawała się już ukryć. Odwzajemniając zimne spojrzenie Abaddona, Garviel poczuł wielki smutek, bo zrozumiał, że wspaniała idea Kwadry ostatecznie i nieodwołalnie umarła. Żaden z nich się nie odezwał, kiedy on i Torgaddon zajęli swoje miejsce przy drugim boku Mistrza Wojny.

W świetle odbitego w wodzie księżyca na planecie Terra razem z tymi wojownikami Loken przysięgał doradzać Mistrzowi Wojny i strzec ducha Legionu. Miał wrażenie, że to było bardzo dawno temu.

– Lokenie, Torgaddonie – przywitał ich Horus i nawet po tym wszystkim, co się wydarzyło, Loken poczuł dumę, że wódz zwraca się do niego tak poufale. – Waszym zadaniem jest obserwować i przypominać braciom z innych Legionów o słuszności naszej sprawy. Rozumiecie?

– Tak, panie – potwierdził Torgaddon.

– Lokenie?

Garviel kiwnął głową i zajął wyznaczone miejsce.

– Tak, Mistrzu Wojny.

Czuł, że wwierca się w niego przeszywające spojrzenie Horusa, ale twardo nie spuszczał wzroku z łuków okalających wejście do Dworu. Pod jednym z nich otworzyły się właśnie drzwi. Rozległ się odgłos kroków i z cienia wyłonił się krwistoczerwony anioł śmierci.

Loken widział już wcześniej Prymarchę Pożeraczy Światów, ale wciąż onieśmielała go jego potworna, kolosalna prezencja. Angron wyglądał jak olbrzym; dorównywał wzrostem Mistrzowi Wojny, a przy tym był szeroki i zwalisty, z barami kojarzącymi się z jakimś gigantycznym zwierzęciem pociągowym. Twarz miał pooraną bliznami i gniewną, oczy ukryte głęboko w fałdach jasnoczerwonych zbliznowaceń. Z głowy sterczały mu prymitywne implanty mózgowe, połączone żebrowanymi kablami z kołnierzem zbroi. W swoim starożytnym pancerzu barwy spiżu wyglądał jak bóstwo z jakiegoś dzikiego świata, w kolczudze, metalowych płytach pancerza i z dwoma toporami łańcuchowymi na plecach.

Loken słyszał, że Angron, zanim znalazł go Imperator, był niewolnikiem, a jego panowie siłą wszczepili mu implanty zwiększające agresję, zmieniające go w psychopatycznego mordercę do walk na arenach.

Patrząc na niego, bez trudu mógł w to uwierzyć.

Obok budzącego grozę Prymarchy szedł Khârn, jego adiutant, z miną neutralną, w przeciwieństwie do wściekłości malującej się na obliczu jego pana.

– Horusie! – powiedział Angron chropawym, gniewnym głosem. – Widzę, że Mistrz Wojny wita swojego brata jak król. Jestem teraz twoim poddanym?

– Angronie – odparł Horus niewzruszenie. – Cieszę się, że mogłeś do nas dołączyć.

– Miałbym przegapić całą tę pompę? Za nic w świecie – odrzekł Angron głosem pełnym groźby, brzmiącym niczym pomruk dymiącego wulkanu.

Przez inny łuk weszła kolejna delegacja, przybrana w fiolet oraz złoto Dzieci Imperatora i prowadzona przez wystrojonego Eidolona. Obok Lorda Komandora maszerowała grupa Astartes z połyskującymi mieczami i w zbrojach równie ozdobnych, co pancerz ich dowódcy.

– Mistrzu Wojny, Lord Fulgrim przesyła pozdrowienia – oznajmił Eidolon oficjalnie i z wielką pokorą. Loken zobaczył, że Lord Komandor wyćwiczył się w sztuce dyplomacji od czasu, kiedy ostatnio rozmawiał z Horusem. – Zapewnia, że realizacja jego zadania przebiega bez przeszkód i że wkrótce do nas dołączy. Ja przemawiam w jego imieniu i w imieniu jego Legionu.

Loken wodził wzrokiem od Angrona do Eidolona, dostrzegając oczywistą antypatię między ich Legionami. Dzieci Imperatora i Pożeracze Światów nie mogli się bardziej różnić – Legion Angrona walczył i zwyciężał czystą agresją, podczas gdy Dzieci Imperatora doskonaliły sztukę precyzyjnego unieszkodliwiania sił wroga i unicestwiania ich krok po kroku.

– Lordzie Angronie – przywitał się Eidolon z ukłonem. – To dla mnie zaszczyt.

Angron nie zniżył się do odpowiedzi. Loken zobaczył, że Eidolon sztywnieje na tę obelgę, ale ewentualnej konfrontacji zapobiegło pojawienie się na Dworze Luperkala ostatniej delegacji.

Za Mortarionem, Prymarchą Gwardii Śmierci, kroczył oddział Legionistów w połyskujących matowo, niemalowanych zbrojach Terminatorów. Zbroja Mortariona również nie została pomalowana, na jej jednym naramienniku widniała spiżowa czaszka Gwardii Śmierci. Bladą twarz i głowę miał bezwłosą i dziobatą, usta i gardło zasłonięte grubym kołnierzem, który przy każdym oddechu z sykiem wypuszczał strugi pary.

Obok Prymarchy maszerował kapitan Gwardii Śmierci. Loken uśmiechnął się na jego widok. Kapitan Nataniel Garro walczył u boku Synów Horusa w czasach, kiedy nazywani byli jeszcze Wilkami Luny. Urodzony na Terrze, dzieki swojemu niewzruszonemu kodeksowi postępowania i szczerości zdobył w Legionie Mistrza Wojny wielu przyjaciół.

Kapitan Gwardii Śmierci zauważył spojrzenie Garviela i pozdrowił go niemal niedostrzegalnym skinieniem głowy.

– Przybył nasz brat Mortarion – odezwał się Horus. – A więc jesteśmy w Komplecie.

Mistrz Wojny wstał i zszedł z podwyższenia tronowego na środek sali. Światła przygasły, a nad Prymarchą pojawiła się świetlista kula unosząca się pod sklepieniem.

– Oto Isstvan III – powiedział Horus. – Oglądamy go dzięki obsługiwanym przez serwitorów kosmicznym sondom kartograficznym. Zapamiętajcie tę planetę, bo będziemy tam tworzyć historię.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...