Czy zdarzyło się wam, że po przeczytanej niegdyś lekturze pozostały jedynie emocje, a wszelkie wspomnienia treści uleciały w nieznanym kierunku? Zazwyczaj oznacza to, iż dana pozycja nie była godna miejsca w naszej pamięci, jednak nie jest to reguła bezwzględna. Prawdziwą przyjemnością jest odkrywanie “na nowo” książki, co do której mamy pełne przekonanie, że była wyjątkowo dobra i nie zmienia tego nawet chwilowa amnezja, która ukradła nam wszystkie inne elementy danej historii.
Miroslav Žamboch już dawno zaskarbił sobie moje uznanie za sprawą dwóch, bodaj najgłośniejszych z napisanych przez siebie, powieści, "Na ostrzu noża" i "Krawędź Żelaza", przedstawiających przygody Koniasza, jednej z lepiej nakreślonych postaci współczesnego fantasy, umieszczonej w równie dobrze przedstawionym świecie. Za jego sprawą autor udowodnił, że można jeszcze zaprezentować powieść, w której magia jest dodatkiem do całości (co więcej – dodatkiem nie będącym piętnastą popłuczyną po trzydziestu innych książkach "Sword & Sorcery"), a wokół miecza rozgrywa się większość naprawdę atrakcyjnych wątków fabularnych.
Krótki epizod pozwolił pojawić się u boku Koniasza postaci nie mniej interesującej i nieprzyjemnej zarazem. Bakly, niegdysiejszy król areny, wybitny gladiator i mistrz wśród zapaśników, będący obecnie najemnym zabójcą, ochroniarzem lub złodziejem, wysuwa się na pierwszy plan w kolejnej powieści Žambocha pt. "Bez litości". Już na początku, o innej niż zwykle konwencji dzieła, przekonuje nas pierwszoosobowa narracja, będąca autorstwem samego Bakly'ego, który opisuje bieżące wydarzenia na zasadzie wspomnień z wyjątkowo obszernego pamiętnika. To nieczęsto spotykane rozwiązanie przedstawia nam postać wyjątkowo niebezpiecznego, sprawnego, pozornie pozbawionego skrupułów człowieka, który ima się praktycznie każdego zlecenia, jeśli jest ono odpowiednio płatne. Działa on tym bardziej zdecydowanie, że ściga go termin spłaty pewnego tajemniczego długu, zaciągniętego wiele lat temu w równie zagadkowych okolicznościach.
Tym razem Bakly zostaje wynajęty przez pewnego możnowładcę, który zleca mu misję sprawdzenia interesów swego syna oraz eskortowania go w rodzinne strony w razie odkrycia niebezpieczeństwa. W tym zadaniu pomagać mu będzie Ochinot, pocieszny grubasek, prawdziwy wirtuoz rachunkowości i kreatywnej księgowości. Wszystko pachnie intrygą na najwyższych szczeblach, wieloma sztyletami ukrytmi w ciemnościach, litrami przelanej krwi i dużymi ilościami wypitego alkoholu. Istotnie, akcja rozwija się równie szybko, co ciekawie, a chociaż główny bohater sprawia wrażenie typowego osiłka, rychło przekonamy się, że potrafi robić dobry użytek ze swej głowy. Smaczku całości dodaje fakt, że w świecie Žambocha magia jest całkowicie zakazana, ale mimo to odgrywa bardzo znaczącą rolę w rozwoju wypadków.
Jednym z największych atutów powieści jest jej narracyjny charakter. Co ważne, choć główny bohater pełniący jednocześnie rolę narratora przedstawia wydarzenia w czasie przeszłym, w żadnej mierze nie pozbawia nas to przyjemności płynącej z trwania w napięciu podczas opisywanej walki, rozmowy, śledzenia prób wyjścia postaci z poważnych tarapatów. Sam Bakly również nie jest typowym “silnorękim”. Choć ogólną aparycją przypomina Pudziana, to prawdziwie “niezniszczalnym” czyni go nie niewrażliwość na ciosy i kładzenie przeciwników pokotem, niezależnie od ilości, a właśnie jego słabości oraz sposób radzenia sobie z nimi. Bakly, choć posiada wiedźmińskie wręcz mistrzostwo w mieczu i pięści, musi zmagać się nie tylko z poważnymi ranami, lecz także z rolą podwójnego agenta, detektywa, a przede wszystkim z demonami włansej przeszłości, które sprawiają, że ten przerażający, pozornie bezlitosny kolos budzi się w nocy z krzykiem. To postać ponura, brutalna, a jednak wzbudzająca sympatię, niepozbawiona atutu myślenia i zdolności do wykazywania się na płaszczyźnie innej, niż spektakularne mordobicie. Do ostatniej strony zastanawiamy się nad definitywnym zakończeniem jego historii, jednocześnie zmagając się z własną oceną zasadności i moralności bezkompromisowych poczynań bohatera.
Miroslav Žamboch przez niektórych jest nazywany czeskim Sapkowskim. Coś w tym jest, zwłaszcza w konstrukcji postaci, epizodycznych wątków, zawiązywania nici politycznych intryg czy wciągającego i nieszablonowego zaprezentowania walki. Pomylą się jednak ci, którzy chcieliby umieścić go w szufladzie jakiejś kategorii pisarzy, opatrzonej zbiorczą sygnaturą w postaci nazwiska innego autora. Nie wiem, dlaczego “Bez litości” wypadła z mej pamięci, wiedziałem jednak, że była to książka wyjątkowo warta ponownego przeczytania, której tym razem już na pewno nie zapomnę.
Komentarze
Dodaj komentarz