Fragment książki

5 minut czytania

Szedłem równomiernym krokiem wąską uliczką, prowadzącą zygzakiem między dwupiętrowymi domami, i gdy zniknąłem szpiegowi z oczu, stanąłem we wnęce pozostałej po zamurowanej bramie. W okolicy nie było nikogo, słyszałem więc, jak rytm jego kroków przyspieszył. Po chwili puścił się biegiem. Kiedy mnie mijał, złapałem go prawicą i przyciągnąłem do siebie. Ciosem w żołądek zamierzałem posłać go na ziemię, żeby nie sprawiał problemów, ale sam oberwałem w pierś tak, że o mało mnie nie zatkało. A przy tym zrobił to bez zamachu, tylko w jakiś zagadkowy sposób skręcił tułów i dwa razy pod rząd kropnął mnie łokciem, aż zaprotestowały żebra. Pchnąłem go na ścianę. Nie spodziewał się, że to uderzenie będzie tak mocne. Wyrżnąwszy odchyloną głową w mur, nieprzytomny osunął się na ziemię.

Z trudem łapałem oddech, bolała mnie klatka piersiowa. Jak to możliwe, żeby byle chuchro, ważące nie więcej niż siedemdziesiąt kilo, tak mnie sprało? Gdybym był trochę mniej krzepki, zrobiłby mi dziurę. Ukląkłem, żeby go obejrzeć i przeszukać. Oddychał szybko i płytko, ale żył. Tuzinkowa twarz, podłużne kości policzkowe, spiczasty podbródek. Ciało gimnastyka albo profesjonalnego tancerza. Pod przypadkowo podkasaną koszulą, wysoko na boku pod lewą pachą zobaczyłem artystycznie wytatuowane niebieskie C w tarczy stylizowanej na romb. Młody należał do Cieni Nocy, ninjów, opryszków. Jak zwał, tak zwał – był wyszkolonym zabójcą.

W tym momencie wróciły wspomnienia. Nogi się pode mną ugięły, żołądek podskoczył do samego gardła i natychmiast oblałem się zimnym potem. Jeszcze nim zacząłem zwracać i straciłem kontrolę nad sobą, ująwszy w dłonie głowę skrytobójcy, jednym szarpnięciem skręciłem mu kark.

Godzinę później jako tako doszedłem do siebie. Miałem szczęście, że nikt się tam nie napatoczył, bo inaczej siedziałbym już w więzieniu, tłumacząc się, dlaczego zabiłem na ulicy nieznanego człowieka. Ale i teraz samo spojrzenie na niego starczyło, by zbierało mi się na wymioty, tyle że nie miałem już czym. Wszystko mnie bolało, w płucach czułem ogień, a w bebechach lód. Opierając się o mur, pokuśtykałem dalej. Musiałem się napić, napić za wszelką cenę. Nie byłem w stanie obserwować okolicy, byłem zadowolony, że w ogóle się ruszam. Wpadłem do jakiegoś sklepiku, w którym zalatywało stęchlizną, alkoholem i rozmaitymi chemicznymi paskudztwami.

— Pić... muszę się napić! — wybełkotałem.

— A pieniądze? Masz pieniądze? — spytał ktoś.

Oczy mi nie służyły, nie widziałem nikogo. Dopiero za trzecią próbą wyszperałem dukata. Wyśliznął mi się z palców, ale brzęknięcia nie usłyszałem. Niewidoczny człowiek wcisnął mi dłoń kubek i pomógł przystawić do ust. Wypiłem. Po chwili zalało mnie uczucie gorąca w trzewiach oraz ostry zapach ziół.

Ból stępiał nieco i z kalejdoskopowego chaosu różnokolorowych płaszczyzn wynurzyła się wykrzywiona twarz starca o owrzodzonej twarzy.

— Jeszcze! — powiedziałem, nadstawiając kubek.

— Zapłać, chłopcze. Ten trunek jest wielce skutecznym, ale i drogim medykamentem!

Wcisnąłem mu w dłoń drugiego dukata. Wciąż dygotałem, a ręce były mi posłuszne tylko częściowo. Zabulgotała ciecz, nalewana z dużej, szklanej menzury. Zauważyłem, że kubek jest co najmniej ćwierćlitrowy. Starzec napełnił go aż po brzeg i znów pomógł wypić, żebym się nie pooblewał. Łykałem łapczywie aż do dna, a potem, roztrzęsiony, czekałem. Nareszcie pierwszy alkoholowy kopniak. Paniczny lęk przestał był tak ostry, a w głowie pojawiły się pierwsze myśli. Nieśmiałe i zamazane, ale jednak.

— Kupię flaszkę — zastosowałem się do tej najmądrzejszej.

— Nie chciałbyś czegoś innego? Na marzenia, na zapomnienie, na sen? Gorzałeczka, szczególnie ta moja, jest dobra, ale mam też lepsze rzeczy!

Rozejrzawszy się bystro po swojej mrocznej norze, wyjął skądś mały mieszek i wysypał na dłoń garść żółtawego proszku.

— Po tym będzie ci dużo lepiej. Żadnych problemów, żadnego bólu. Tylko piękne sny, dokładnie takie, jakie sobie zażyczysz!

— C–co to takiego? — spytałem podejrzliwie, lekko się jąkając. Świat zaczynał wirować.

— Nudrog, absolutna nowość! Kup, to spuszczę z ceny! — zachwalał swój towar.

Przypomniałem sobie zbrukanego wymiocinami trupa z niebieskim C pod pachą i znowu złapały mnie skurcze.

— Zostaw sobie to świństwo — ostudziłem go — wystarczy mi ten zajzajer, coś mi już go dwa razy nalał.

Coś tam zaskrzeczał, ale walnąłem pięścią w stół, rozdmuchując przy tym po całym pomieszczeniu ten jego durny proszek. Przeszłość wróciła, moje myśli niczym myszy rozbiegły się po wszystkich kątach, a ja znów musiałem wypić. I to cholernie dużo.

Flaszka wystarczyła mi na drogę do zajazdu, gdzie trzymałem konia. Przed drzwiami, już opróżnioną, roztrzaskałem ją o bruk i wszedłem do środka. Byłem pijany, wciąż jednak trzymałem się na nogach. Niebieskie C zmieniło się w inną literkę, nie wzbudzającą we mnie już takiego bólu ani strachu. Zapłaciwszy za pokój, rozejrzałem się po sali. Huśtała się, ale to nie szkodzi, bo i ja się huśtałem, więc byliśmy kwita. Za nic nie chciałem spędzić samotnej nocy, za wszelką cenę potrzebne mi było towarzystwo.

— Gdzie jest ta zdzira? No, ta starszawa, rozmawiałem z nią wczoraj — zagadnąłem szynkarza.

Musiałem powtórzyć pytanie, żeby mnie zrozumiał.

— Nie ma jej — odparł.

Złapałem go za kołnierz, przyciągając do siebie, aż niemal leżał na szynkwasie, a jego nogi dyndały w powietrzu.

— Gdzie jest?

— Dziś rano znaleźli ją pochlastaną nożem — odpowiedział, unikając mojego wzroku.

Gdy go puściłem, zwalił się na ziemię niczym worek i na wszelki wypadek tam został.

Rozejrzałem się znowu. Zamazany gruby facet z obwiązaną ręką machał do mnie, wykrzykując coś kpiąco. Wyglądało na to, że noc przyjdzie mi spędzić bez towarzystwa, a coś takiego nie wchodziło w rachubę, bo chyba bym zwariował. Załatwiłyby mnie nocne koszmary. Z butelką żytniówki w każdej ręce powlokłem się do pokoju.

Poranna pobudka. Oczy zaciągnięte szarą błoną, a w ciężką głowę ktoś nieustannie walił młotem. Czułem się tak źle, że nawet nie potrafiłem pozbierać myśli, co zresztą nie jest u mnie czymś niezwykłym. Zdjąwszy koszulę, spróbowałem stójki. Za pierwszym i drugim razem zwaliłem się na bok, przy trzeciej próbie udało mi się oprzeć nogi o ścianę. Stojąc w tej pozycji, zrobiłem jedną pompkę, potem drugą. Przy pięćdziesiątej ręce zaczęły omdlewać, lecz nie dałem za wygraną i ćwiczyłem dalej.

Parę lat temu niejaki Max Psiv, handlarz, wynajął mnie, bym zdobył dowody, że jego konkurent stosuje czarodziejskie sztuczki. Zgodnie z prawami Konwentu, który ściga czarowników i pilnuje, żeby nie urośli w siłę i nie wplątali świata w kolejną przeklętą wojnę, już samo posiadanie magicznego przedmiotu jest zbrodnią gardłową. Max Psiv miał rację. Jego konkurent dotarł do źródła osobliwych kryształów, które osadzone w przepasce umożliwiały odczytywanie ludzkich myśli. Później okazało się, że za tym konkurentem stoi ktoś potężny. Niezwykle potężny.

Dwieście pięćdziesiąt. Mdlejące ręce. Moje naprężone muskuły o mało nie pękły, ramiona i bicepsy, przetkane niebieską siatką żył, wyglądały jak ogromne, poskręcane korzenie starego drzewa. W dłoniach pulsował mi dziki ogień, porównywalny z piekielnym łomotem w głowie. Futryna drzwi była na tyle wąska, że zdołałem ją objąć dłonią. Wprawdzie napompowane krwią palce próbowały odmówić posłuszeństwa, ale po chwili, wisząc w powietrzu, zacząłem się mechanicznie podciągać. Raz, dwa, trzy... Wysiłek i związany z nim fizyczny ból ułatwiały mi snuć wspomnienia.

Niewyobrażalnie potężny. Prócz mnie dla Maxa Psiva pracowali jeszcze inni ludzie. Ustaliliśmy, że nitki prowadzą do góry. Dowodów było coraz więcej, a wraz z nimi także kompromitujących materiałów. A potem pojawiły się Cienie. Organizacja, o której mówiło się wyłącznie szeptem. Niektórzy utrzymywali, że pochodzi jeszcze z czasów sprzed wojny, inni zaś, że to zwyczajni, doskonale wyszkoleni zabójcy, wykorzystywani przez cesarza i członków Rady Gubernatorów do brudnej roboty. A większość była przekonana, że Cienie po prostu nie istnieją, będąc tylko jednym z mitów. Mylili się.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...