Nie sięgnąłbym po najnowszą książkę Piekary, gdyby nie podtytuł. Fraza: "Dziennik czasu zarazy" uruchomiła ciąg skojarzeń i obudziła wewnętrznego inkwizytora. Oczywiste świętokradztwo!
Skoro mus, to na chwałę Literatury, w pogardzie mając zmienny poklask tłumów i doczesne korzyści. Nawiązał Piekara do arcydzieła Daniela Defoe, "Dziennika roku zarazy". Szturm na literacki Parnas zaplanował? Chciał stanąć w szranki z Wellsem, Camusem czy Herlingiem-Grudzińskim (wszyscy z narracyjnego patentu Defoe korzystali), by opisać nieopisywalne, czyli postapokalipsę?
Pycha kroczy przed upadkiem. Ową niewczesną i nieszczęsną hybris najlepiej zawczasu wypalić gorącym żelazem, surowo i przykładnie ukarać. Dla dobra autora oczywiście, by potężniejszych instancji nie sprowokował.
Drugą możliwość, że podtytuł z przypadku czy też niewiedzy wynika, trzeba bez wahania odrzucić. Byłaby to wręcz obraza dla Piekary, który pławi się we własnej erudycji; łacińskich maksymach i historycznych analogiach.