Wakacje zaczęły się na dobre. Na wszystkich czekają wspaniałe atrakcje (questy) i moc doświadczeń (expa). Do ich grona zaliczyć można także lektury, które wpadną wam w ręce tego lata, umilając czas spędzony w pociągu, samochodzie, na leżaku, na koniu, plaży, polu bitwy... Dobra, dosyć tego bełkotu – na GE mamy od dziś recenzję "Końca Pieśni" Wojciecha Zembatego, a Wy macie ją przeczytać. Dlaczego? Bo ja tak mówię. I żebyście mogli potem powiedzieć, że się nie znam.
Gdy sklepowe półki z literaturą uginają się pod ciężarem leżących na nich smoków, żelastwa używanego do ich szlachtowania oraz zwojów z formułami zaklęć równie oklepanych, co "Abrakadabra", napisanie dobrej, zajmującej i w jakiś sposób nowatorskiej książki o mieczach i magii samo w sobie jest sukcesem. Każdy czytelnik, darzący sympatią ten gatunek, czy też po prostu szukający porządnej, odciągającej od rzeczywistości lektury, ucieszy się na kontakt z czymś, co po pierwsze zaoferuje mu dobrze znane klimaty opowieści w starym, "klasycznym" stylu, po drugie zaś przedstawi sprawdzony schemat w nowy, pomysłowy sposób. Tyle, jeśli chodzi o ogólniki we wstępie, przejdźmy do paru konkretów.