23 maja Anno Domini 6942 (1435)
Zakon Zwiastowania
Grecki filozof mawiał, że pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda. Niestety, miał rację, a jego słowa dotyczą zarówno zwycięzców, jak i pokonanych. Obydwie strony naginają bowiem fakty tak, aby pasowały do przyświecających im celów. Zwycięzcy upiększają i rozbudowują swe zasługi, podczas gdy pokonani zmniejszają własne klęski i winą za nie obarczają innych.
Dlatego ja, skromny przed Bogiem mnich Gabriel, u krańca drogi swego życia postanowiłem strzec prawdy. Pragnę, aby potomność poznała wydarzenia poprzedzające krwawy dzień piętnastego czerwca Anno Domini 6897. Szczególnie teraz, gdy złe języki głoszą, że to klęska księcia Łazarza pozwoliła Turkom podbić Serbię. Mówią nawet, że Łazarza zdradził jego własny zięć, Vuk Branković, co oczywiście nie ma nic wspólnego z prawdą. Łatwe zapominanie leży jednak w ludzkiej naturze, tak samo jak skłonność do obwiniania innych za swoje niepowodzenia.
Dlatego ja, skromny przed Bogiem mnich Gabriel, w wieku lat osiemdziesięciu dziewięciu zdecydowałem się na zgromadzenie wszystkich moich notatek w trzech księgach, a skłoniła mnie do tego wiedza i dalekowzroczność wieszczki Draguszy. Ona to sprawiła, że spisałem wszystkie te historie i zdarzenia poprzedzające bitwę na Kosowym Polu, uwieczniając je tak, jak pamiętam je jako ich świadek i uczestnik. W swej dobroci Bóg obdarzył mnie talentem rysowniczym, który wykorzystywałem w życiu przy dekorowaniu niezliczonych świętych ksiąg i którego zdecydowałem się również użyć do upiększenia tych zapisków.
W moim wieku dłonie nie służą już człowiekowi tak dobrze jak dawniej, musiałem więc skorzystać z pomocy młodego mnicha Jakuba, by pisał zamiast mnie. Świadomy własnej ułomności i ulatującej powoli pamięci, będę przelewał słowa na papier poprzez jego pióro. Jestem wdzięczny opatowi Gornjaku za przysłanie cię do mnie, Jakubie. Spisuj więc te słowa, a nie pomijaj ani nie skracaj niczego.
Zaczynaj już, ponieważ mam do opisania kilka wydarzeń i osób, o których sam nie zdołałem wcześniej napisać z uwagi na brak papieru i czasu. To, co dyktuję ci teraz, stanowić będzie wstęp do moich zapisków sprzed czterdziestu sześciu lat. Wtedy nie wiedziałem jeszcze ani o nadchodzących wydarzeniach, ani o ludziach i stworzeniach mających pojawić się na mojej drodze. Drodze, która prowadziła nie tylko do heroicznych czynów, ale także do rozlewu krwi, jakiego ziemia serbska nigdy wcześniej nie widziała.
Jak wiesz, w nocy nie sypiam. Ostatniego wieczoru chwyciłem gęsie pióro i podjąłem próbę spisania przedmowy do tych ksiąg, jednak me palce nie potrafiły utrzymać tak lekkiego narzędzia, ślizgającego się między nimi, jakby celowo chciało mnie upokorzyć. W złości odrzuciłem pióro, zdesperowany niemocą. Coś jednak nie dawało mi spokoju, wyciągnąłem więc spod słomianego materaca podłużne zawiniątko, w którym trzymam krótki miecz i procę. Zacisnąłem dłoń na rękojeści miecza i natychmiast poczułem w palcach powracającą siłę. Ścisnąłem mocniej, a mięśnie nie odmówiły posłuszeństwa. Machnąłem bronią raz i drugi, a cięte ostrzem powietrze zaświszczało. Krew pulsowała mi w głowie i czułem się tak mocny, jakbym zaraz miał wskoczyć na konia i ubić jakiegoś psiogłowca. Niestety! Chęci i starość nie zwykły chodzić w parze, a ja szybko uświadomiłem sobie, że nie dla mnie już jazda na koniu i szaleństwo zabijania.
Interesujące, że do dziś nie wiem, czy istnieje jakiś związek pomiędzy moim talentem ilustrowania ksiąg a łatwością w posługiwaniu się bronią. Tak różne umiejętności dane tym samym dłoniom, które z jednej strony potrafiły stwarzać piękno, a z drugiej – bezcześcić to piękno mieczem. Ale jakże kochałem dotyk rękojeści tego miecza…
Wróćmy jednak do tematu, Jakubie – musimy wytłumaczyć ludziom, kim jestem i jak znalazłem się pośród wielu znanych i nieznanych bohaterów, których imiona i czyny pragnę ocalić od zapomnienia, i których honor zachować chcę nieskalanym. Trzeba wyjaśnić także, jak mnich, który winien walczyć tylko krzyżem i Słowem Bożym, chwycił za zgoła inną broń. Czy ludzie uwierzą, że jeździłem z księciem Łazarzem, Vukiem Brankoviciem, księciem Markiem czy Miloszem Obiliciem, kiedy powiem im też, że rozmawiałem z elfami, bogami i demonami, a do walki stawałem naprzeciw psiogłowców i todoraków?
Otóż los chciał, aby moje życie obrało kurs odmienny niż losy innych ludzi i abym mógł znaleźć na swojej ścieżce prawdę o świecie i historii. Tylko niewielu ją zna, a jeśli niektórzy czują się z tego powodu dumni, inni przeciwnie, ukrywają się z tą wiedzą, ponieważ uwiera ona ich i boli.
Ja, skromny przed Bogiem mnich Gabriel, urodziłem się – a przynajmniej tak powiadają – w Wielkanoc Anno Domini 6854, kiedy nasz wielki król Stefan Duszan koronowany był w Skopie. Jako dziecko nieznanego ojca i nieznanej matki zostałem adoptowany dzięki łaskawości braci z Banska, którzy nadali mi imię Gabriel. Stało się tak dlatego, że stary ślepiec żebrzący zwykle przed drzwiami kościoła zobaczył podobno anioła zstępującego z niebios i składającego mnie u wrót świątyni. Było to oczywiście bzdurą. Tak czy inaczej bracia nadali mi imię Gabriel i uważając całe zdarzenie za dobry omen, liczyli na to, że kiedy dorosnę, przysporzę dumy ich klasztorowi. Mylili się.
Nie udzielałem się w świątyni. Studiowałem jednak jak inni sztukę czytania i pisma, a szczególnie upodobałem sobie greckich i rzymskich filozofów oraz historyków. W końcu zostałem mnichem, ale nie tylko. Należę bowiem także do wąskiego grona Wojowników Boga.
Mimo że liczni krzyżowcy przemierzali drogę do Ziemi Świętej i grobu Chrystusa, wielu z nich robiło to bardziej dla własnych korzyści niż z miłości do Pana. Nie byli oni prawdziwymi Wojownikami Boga, a jeszcze mniej z nich mogło zwać się członkami Zakonu Smoka. Powinnością tych ostatnich było bronić Krzyża Pańskiego przed wszelkiego rodzaju monstrami i upiorami.
Ale ja, skromny przed Bogiem mnich Gabriel, stałem się zarówno kapłanem, jak i rycerzem Zakonu Smoka. Przy pasie nosiłem Żmijową Procę, rozgałęzioną niczym język węża, oraz Wilczy Szpon, miecz wykuty jeszcze przed Potopem, w czasach kiedy ludzie i potwory prowadzili ze sobą nieustanne wojny.
Jest tyle do powiedzenia i zapisania, a tak niewiele na to czasu. Ostatniej nocy bóg Świętowit odwiedził mnie we śnie i powiedział, że przybędzie po moją duszę w dzień swego święta, a ja oddam mu ją, tak jak obiecałem.
Jak opowiedzieć o czymś, co trwa od początku świata i co ludzie ukrywali przez tysiące lat? Nawet na setce i setce arkuszów papieru trudno byłoby opisać historię trwającą tak długo, a co dopiero uczynić to tu? Czy powinienem zacząć od początku? Nie, ponieważ wtedy nie byłoby żadnego końca. Dlatego lepiej będzie, jeśli rozpocznę od samej końcówki, od piętnastego lipca roku 6896, a więc od dnia poprzedzającego dokładnie o rok bitwę pod Gazimestanem. Mówisz, Jakubie, że to zbieg okoliczności? Nie, już dawno przestałem wierzyć w zbiegi okoliczności. Nic się nie dzieje bez przyczyny. Wszystkie przypadki są tylko znakami przy drodze, a im człowiek mądrzejszy, tym więcej ich dostrzega, dzięki czemu łatwiej mu podążać przez życie. Wiedzy nigdy nie jest za wiele. Człowiek zdobywa ją kropla po kropli, a każda z nich wiąże się z pokusą. To właśnie dlatego książę Łazarz, Marko i ja spotkaliśmy się piętnastego lipca, by wymienić się poglądami i zastanowić nad właściwym planem dalszego działania.
Wszystko działo się bardzo szybko i przypominało szpulkę wełny, która wypada ci z ręki i rozwija się zbyt prędko, byś umiał to powstrzymać. Tak właśnie szpula przeznaczenia rozwinęła się, zastając nas trzech, rycerzy Zakonu Smoka, w Diabelskiej Wiosce, do której przybyliśmy po poradę wieszczki Draguszy…
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz