Czego potrzebuje współczesna animacja, by skraść serca odbiorców? Sympatycznego bohatera i jego uroczego kompana – to na pewno. Atrakcyjnej tematyki, która zaciekawi młodszych widzów – odhaczone. Może też humoru, bo dlaczego sięgamy po czystą rozrywkę, jeśli nie z chęci beztroskiego chichotu? No tak, jest jeszcze coś – szybko zmontowana sekwencja rodem z „Rocky’ego” w towarzystwie piosenki, która dudni w uszach długo po seansie. Wychodzi więc, że „Wielka Szóstka” to twór skrojony tak, by się podobał. Nawet więcej: by z lekkością bił na głowę swoich rówieśników!
San Fransokyo, pewnie gdzieś w przyszłości. Walki robotów na porządku dziennym, technologia rozwinięta tak, że wydaje się, jakby wszystko krążyło wokół niej. W wyniku nieprzyjemnych zdarzeń Hiro – młody wynalazca – musi zaopiekować się specyficznym robotem brata, Baymaxem. Baymax jest wielki, puszysty i miękki, jego misja to pomaganie każdemu, komu można pomoc, a cecha rozpoznawcza – nadopiekuńczość. W połączeniu z czarującą nieporadnością i zaprogramowaniem każącym odbierać polecenia bardzo dosłownie, robot okazuje się głównym atutem animacji, przezabawnym towarzyszem, który z pomocą głosu Zbigniewa Zamachowskiego co chwilę wtłacza na twarz oglądającego szeroki uśmiech. To taki mechaniczny Szczerbatek, lecz w istocie wcale nie mniej żywotny. Ale wróćmy do fabuły – trzeba ocalić miasto, bo ktoś zły próbuje nim zawładnąć. To tyle. Reszta tkwi w humorze, bohaterach, relacjach między nimi i poziomie animacji, co razem daje dobrą zabawę i dzieciakom, i opiekunom, którzy mogą wyciągnąć z seansu równie wiele, co uradowane pociechy.
Ponieważ tytułowa szóstka postaci ma swoje korzenie w marvelowskim komiksie, o ich barwność nie należy się martwić. Dostajemy zgraną paczkę, której części tak bardzo do siebie nie pasują, że aż znakomicie się uzupełniają. Jest chemiczka, szalony fan komiksów i wieczna ryzykantka, są też pozostali, a ich współpraca owocuje świetnymi dialogami i akcją – przede wszystkim w ostatnich scenach, gdzie każdy bohater korzysta z jakiejś mocy, a my obserwujemy na ekranie feerię różnokolorowych ewolucji, których podstawowym sensem jest wartość sztandarowa w tego typu produkcjach – przyjaźń. Całość ogląda się znakomicie, a humor jest tutaj równoważony przez chwile zadumy i ckliwe momenty. Z jednej strony to chwyty oczywiste, lecz z drugiej... zżywamy się z bohaterami na tyle, że gdy zdarzenia na ekranie ostrzegają nas przed smutną wstawką, nie przywdziewamy pancerza twardziela, ale najzwyczajniej się wzruszamy, bo chcemy coś oddać światu stworzonemu przez twórców „Wielkiej Szóstki”.
Moglibyśmy oczekiwać od ludzi odpowiedzialnych za „Krainę lodu” bardziej złożonej historii, może ciut mniej szarżującej efektami, a lepiej opowiedzianej. Ale hej! Baymax zapewnia emocje różnego kalibru, Hiro nie da się nie lubić, a zwariowana paczka stanowi idealne tło dla niebezpiecznej walki o ocalenie San Fransokyo (musicie zobaczyć, jak połączenie tych dwóch miast wygląda w animacji!). „Wielka Szóstka” zachowuje równowagę między akcją i przesłaniem, dostarczając młodszym widzom intensywnych doznań oraz postaci i scen, do których będą chcieli wracać. Zgadzam się, że bez Baymaxa film byłby dużo mniej atrakcyjny, ale to nie błąd, że animowaną produkcję opiera się na bohaterze, który jest skarbnicą żartów i wzruszeń. Ktoś powiedział mi, że Baymax mógłby Szczerbatkowi najwyżej skrzydła czyścić. Odpowiedziałem, że dobrze, jeśli tylko Szczerbatek poczułby się przy tym lepiej... I taki też cel realizuje recenzowana bajka – ma wprawiać oglądających w lepszy nastrój; małych i dużych. A że wywiązuje się z tego zobowiązania na piątkę, pozostaje mi tylko z czystym sumieniem polecać.
„Cause we could be immortals, immortals
Just not for long, for long”
Komentarze
9/10
Dodaj komentarz