Pamiętam, kiedy czytałem pierwszy komiks o Wiedźminie z serii Egmontu. Na grzbiecie znajdowała się cyferka "1", która dawała nadzieję na ukazanie się w Polsce kolejnych części. Nie będę ukrywał – jestem "wiedźminoholikiem", a dziejów Geralta i jego bliskich nigdy dość!
Najnowszy tom ilustrowanych przygód Białowłosego i spółki został zatytułowany "Klątwa Kruków" ("Curse of Crows"). Na pierwszy rzut oka widoczne są dwie zmiany. Dotąd otrzymywaliśmy okładki w ciemnej tonacji, aczkolwiek ta z trzeciej odsłony, choć w mojej opinii brzydsza, powinna jednak ucieszyć fanów oryginalnego cyklu wiedźmińskiego, ponieważ pojawiają się na niej znane czytelnikowi postacie – Ciri i Yennefer. Drugą nowością jest osoba rysownika. Dotąd był nim Joe Querio, teraz wybór padł na Polaka – Piotra Kowalskiego.
"Dom ze szkła" dział się – najprawdopodobniej – przed poznaniem Białowłosego z Jaskrem (a na pewno nim natrafił na tę, co pachniała bzem i agrestem). "Dzieci Lisicy" były natomiast adaptacją przygody "Białego Wilka" z Aguarą – znaną dobrze z "Sezonu Burz" Sapkowskiego. Tym razem akcja rozgrywa się po wydarzeniach z gry "Wiedźmin 3", kiedy wojna z Nilfgaardem już się skończyła.
Geralt z Rivii wraz z przybraną córką Cirillą przyjął zlecenie na strzygę w Novigradzie. Tradycyjnie już dla tej serii historia została podzielona na pięć rozdziałów. Pierwszy luźno wprowadza w intrygę, lecz w zasadzie mógłby być opowiadaniem niezależnym. Na trakcie z rąk trolla wiedźmiński duet ratuję kobietę, która – jak się okazuje – również zmierza do Novigradu. Jako że cel zbieżny, a w kupie raźniej i bezpieczniej, wyruszają razem. Jest to historia wspomnianej niewiasty, poszukiwanego mordercy, a w tle mamy jeszcze dopplery. Jakby dobrze pociągnąć, byłby z tego materiał na osobny tom. Niestety, muszę przyznać, że wątek został nieciekawie poprowadzony.
Właściwa akcja zaczyna się wraz z rozdziałem drugim i ciągnie się aż do końca. Wiedźmini docierają do właścicielki łaźni, która wyznaczyła nagrodę za potwora. Po rozmowie decydują się podjąć zlecenia – przy okazji imając się innych zajęć. Tymczasem na scenę wkracza Yennefer, której z nieznanych powodów zależy na tym, aby odciągnąć bohaterów od zadania. Jako że nie chcę pod domem głośnej hałastry z widłami i swądu rozpalanego stosu, daruję sobie zdradzanie większych szczegółów na temat fabuły.
Siłą "Wiedźmina" są przede wszystkim wyraziste postacie. Tak było zarówno w książkach, jak i grach. Jak z kreacji naszych ulubieńców wywiązał się scenarzysta? Na pierwszy ogień idzie Geralt z Rivii. W celach autopromocyjnych z tyłu publikacji zostaje przytoczony fragment recenzji z "Bloody Disgusting". Czytamy w nim: "[...] jego rozwaga i mądrość dają do myślenia". Nie oczekujcie, że wraz z nową historią "Panu Gerwantowi" przybyło mądrości względem poprzednich komiksów. Bynajmniej, to ta sama kreacja, którą uświadczyliśmy we wcześniejszych odsłonach. Mnie, znającemu bohatera z cyklu książkowego, przytoczona opinia wywołuje na twarzy pobłażliwy uśmiech. Jednak jakkolwiek daleko mu do pierwowzoru, głupi facet z niego nie jest. Niczym na miarę mądrości z książek czy choćby gier, niestety, nie błyśnie. Z drugiej strony – lepsze to niż ewentualne mądrości rodem z twórczości Coelho. Co ważne, Geralt nie jest nam zupełnie obcy ze względu na częste odwołania do powieści. Taki dobrze wykonany "badass". Na obronę tej wizji można poruszyć kwestię wieku – o dawnych czasach Geralt mówi jako o tych "kiedy był młody". Zresztą to wiedźmin, a nie filozof, więc nie zawsze musi pogrążać się w rozmyślaniu nad problemami egzystencjalnymi – nie za to mu płacą. Ot, poznajemy go w – jak na niego – codziennych sytuacjach.
Spytałem kiedyś koleżanki – gdyby mój mózg był czymś na kształt osobnej krainy, co w tym świecie by było? Odparła: "Czołgi, Rosja, Ciri". Trafnie! Cirilla Fiona Elen Riannon to moja ulubiona fikcyjna postać. Do jej kreacji w komiksie trudno mieć jakieś zarzuty (w "Wiedźmina 3" nie grałem). Znana mi Ciri ma szesnaście lat (na ostatnich stronach "Pani Jeziora" siedemnaście). W komiksie ma zaś ponad dwadzieścia lat. Otrząsnęła się z przykrych doświadczeń, a jej ewolucja jest przekonująca. Niewiele jednak zmądrzała i spoważniała – i dobrze, bo za to tę postać można lubić. W kłopoty pakuje się z takim samym zapałem jak kiedyś. "To Ciri. Na pewno zrobi coś nierozsądnego" – stwierdza trafnie Geralt. Natomiast Yennefer... Czytelnicy z #TeamShani i #TeamTriss będą rozczarowani, że to stara wiedźma została u boku Geralta. Czarownica została sportretowana dość wiernie, choć ogólnie, i jest tylko drugoplanowym charakterem.
Raczej zachowano spójność z zasadami świata przedstawionymi przez Sapkowskiego. Doppler, choć był zły, to jednak stanowił wyjątek od z reguły dobrych pobratymców co złodupcami stają się dopiero pod wpływem ludzi. Wątpliwości mam do przygody pewnej postaci z dzieciństwa, która powinna mieć miejsce podczas II – a nie III – wojny z Nilfgaardem. Wydaje się, że zawiodła tu chronologia wydarzeń.
Co z fabułą? Pozostaje po niej niedosyt. Tak pierwsza część historii powinna być osobnym albumem, tak dalsza część nadawałaby się na dwa tomy. O ile w "Domu ze szkła" dostaliśmy znakomity gotycki horror wyczerpujący swój temat, o tyle tu wszystko toczy się zbyt szybko. Otrzymujemy wiele wątków, które nagle zostają ucięte. I tyle. Postać kruka można byłoby uczynić o wiele bardziej tajemniczą i podejrzaną. Powinien w czytelniku budzić większy niepokój i być o wiele bardziej niejednoznaczny – stać "okrakiem na barykadzie" i dopiero w ostatniej chwili opowiedzieć się definitywnie po jednej ze stron. Zakończenie jego wątku nie ma mocnego uzasadnienia w scenariuszu.
Jak już pisałem na początku, zmienił się rysownik – i dobrze. Joe Querio do pierwszego tomu pasował idealnie i choć doceniam jego kreskę, to na ogół nie lubię przyjętego przez niego stylu. Kowalski wypada o wiele lepiej – prosto, zwyczajnie, bez udziwnień. Paleta barw pozostała ta sama. Na rysunkach postacie z sagi są prezentowane co do joty według "Dzikiego Gonu", co mnie trochę smuci (zabijanie wyobraźni).
Decyzja o adaptacji, a nie przetłumaczeniu komiksu, nie była dobrym pomysłem ze strony CD Projekt Red. Tak, twórcy dokonali adaptacji! Co za tym idzie – pozmieniali pewne dialogi. W jednej scenie, wyjątkowo kuriozalny przypadek, dymek z tekstem Geralta oryginalnie miał inne wypełnienie. W polskim wydaniu wskazuje na to, że słowa wypowiada panienka do towarzystwa w łaźni, a nie wiedźmin...
Wcześniej dostawaliśmy na zakończenie bonusy – a to szkice, a to dodatkowe rysunki... Niestety, tym razem mamy komiks bez podobnych dodatków na koniec – a szkoda. Recenzowany utwór nie jest zły – ba, jest dobry. Ponadto, jeśli ktoś darzy wiedźmiński świat takim sentymentem jak, ja, to na pewno nie pożałuje sięgnięcia po "Klątwę kruków". Po prostu potencjał nie został w pełni wykorzystany. Jednak ogólnie wykreowano naprawdę ciekawą intrygę. Szkoda, że czuje się wspomniany niedosyt, gdyż nie wyczerpano tematu. Scenariusz powinien być o wiele dłuższy, podobnego problemu nie było np. z pierwszym tomem. Mogło być lepiej.
Komentarze
Część scen to retrospekcje o walce ze strzygą. Akurat czytam "Ostatnie życzenie" (powtórna lektura przed serialem) i mogę powiedzieć, że nie wszystkie szczegóły w komiksie się zgadzają. No i jest to część nudna (wizualnie to nie wygląda, a dialogi to jednak prawie te same), wprowadzana na siłę, żeby dodać nową grupę adresatów: czytelników książek.
Związki między postaciami, sekrety, klątwy... One tworzą połączenia między komiksem a wspomnianym opowiadaniem o strzydze. Niestety grubą nicią to wszystko szyte i trzyma się wyłącznie na papier i ślinę. Charakter fanfiku, czyli napakujmy nawiązań do oryginału i nie martwmy się o przekonującą historię. Urąga się inteligencji Geralta, który już w opowiadaniach głupi nie był, a i Yennefer zachowuje się niekonsekwentnie (np. jakby Ciri nie znała). Całość częściowo ubrana w questową formę, co akurat nie jest takie złe – mamy kilka scen przygotowywania się i spędzania wolnego czasu w oczekiwaniu na akcję. Gorzej, że wiele fragmentów to branie kąpieli... Bohaterowie notorycznie się kąpią, po takich scenach jestem przekonany, że Tobin nie wie, co poczynać z postaciami, bo już w "Domie ze szkła" posyłał ich tu i ówdzie bez celu. Ale "Dom ze szkła" był jednak lepszy.
Rysunki są proste, żadnej artystycznej pracy tutaj nie spotkamy, a mimika Geralta wygląda topornie. Poprzedni ilustrator bardziej szedł w grozę i uważam, że był lepszy, mimo że zaniedbywał twarze postaci. W sumie dla mnie rozczarowanie przemieszane z oburzeniem na pewne głupoty. 3,5/10.
Dodaj komentarz