Większość wydawanych w Polsce zbiorów superbohaterskich historii, łączy kilka pomniejszych opowieści, z osobą herosa i/lub miejscem akcji jako wspólnym mianownikiem. Co jednak, gdy twórcy postanawiają przedstawić jedną, o wiele większą opowiastkę?
Dziesiątki scenarzystów i ilustratorów stworzyło "Wiecznego Batmana", cykl wydany w Polsce w trzech tomach o sumarycznej objętości blisko 1200 stron. W gronie artystów pracujących przy zeszytach wchodzących w skład trzeciego tomu, znalazły się najbardziej znane w komiksowym świecie nazwiska: główni opiekunowie serii, Scott Snyder i James Tynion IV, oraz mniej sławni, pokroju Tima Seeleya, Raya Fawkesa czy Josepha Quinonesa Jr. Efekt? 420 stron pełne… niemal wszystkiego.
Jason Bard wprowadził w Gotham stan wyjątkowy, choć i to nie pomaga w schwytaniu dziesiątek złoczyńców, którzy wypełzli na ulice. Po mieście w najlepsze hasają mniej groźni rywale Batka, jak Cluemaster, i ci najbardziej zabójczy – Bane, Strach na Wróble i Mr. Freeze. Brzmi intrygująco?
Krótki opis może powodować małe deja vu – w wydanej niedawno "Wojnie w Arkham" mieliśmy do czynienia z bardzo podobnym motywem – antagoniści Batka sieli popłoch w całym mieście, właściwie przejmując nad nim kontrolę. Wtedy jednak obrońcą uciśnionych i bohaterem pragnął zostać Bane, zaś w tym wypadku herosów jest więcej. Ba, jest ich nawet zbyt wielu.
Batman, Batgirl, Red Robin, Red Hood, Batwing… a do tego dochodzi jeszcze Alfred Pennyworth ze swą córką Julią. Duża liczba złych person musiała zostać jakoś zrównoważona, toteż twórcy nie poskąpili także stróżów prawa. Szkoda jednak, że zabrakło miejsca na nakreślenie ich osobowości, cech charakteru itp. Red Hood jest wyszczekany i lubi (z wzajemnością) słać docinki w kierunku Batgirl, Robin zdaje się być niepokorny, a Batman… No właśnie, nasz Człowiek-Nietoperz przez całą serię pozostaje nam właściwie obojętny. Nieważne w jakiej sytuacji się znajduje, to poza bezpośrednimi starciami, nie radzi sobie najlepiej. Czasem mówi za wiele, innym razem zdaje się niechętnie korzystać ze swego intelektu, czego efektem jest bardzo późne pojawienie się głównego antagonisty. Batman gubi się w zawiłościach, których nie ma. Cała historia jest w gruncie rzeczy prosta, choć rozbudowana o wiele wątków i postaci, ale na dobrą sprawę taki heros winien jednak wcześniej domyślić się prawdy lub przynajmniej nie skakać ze złoczyńcy na złoczyńcę, licząc, że to właśnie on jest w posiadaniu cennych informacji. To o tyle deprymujące, że Gacek unieszkodliwia jednego łotra, tylko po to, by za kilkanaście stron wyeliminować innego. Bynajmniej nie można tego nazwać "po nitce do kłębka", bo śledztwo prowadzi, choć śledztwo to za mocne słowo, drogą eliminacji, nie zaś jakiejkolwiek dedukcji.
To samo tyczy się antagonistów – skoro kolejno garną się do pojedynku z Batkiem lub jego pomocnikami, to czemu im na to nie pozwolić? A że niknie przy tymi ich głębia i właściwie zlewają się w jedną szarą masę, niemal całkiem pozbawioną wyrazistych person? No cóż, to nie postacie odgrywają tutaj pierwsze skrzypce.
Również inne pomysły fabularne bywają nie w pełni wykorzystane. Bruce Wayne zbankrutował? Kogoś to obchodzi? Autorów z pewnością nie, w innym wypadku przedstawiliby konsekwencje takiego zdarzenia. Na szczęście "Wieczny Batman" oferuje także rzeczy interesujące – i tu, w kwestiach fabularnych, wyróżnia się historia Jasona Brada. Kierujące nim motywacje to wprawdzie sztampa, ale wątek jako całość, ciekawe dialogi, zwłaszcza te prowadzone z dziennikarką Vicky Vale, i sposób postępowania, czynią z niego postać barwną i w dużej mierze nieprzewidywalną.
Największą zaletą i tak pozostaje akcja, bezpardonowa i tak intensywna, jak to tylko możliwe. Twórcy serwują czytelnikowi starcie za starciem, liczne pogonie czy wybuchy, i w natłoku wydarzeń niewiele otrzymujemy momentów pozwalających na chwilę odetchnąć. Chciałoby się dodać tutaj również zwroty fabularne, ale te ze względu na ich ilość i zbliżoną zasadę działania (ograniczają się do zmiany na fotelu naczelnego łotra), nie robią większego wrażenia. Nawet bez tego, seria jest jedną z najciekawszych obecnie propozycji dla fanów komiksów nastawionych na widowiskowość i w ramach całkiem lekkiej, choć na pewno nie szybkiej (400 stron!) do przyswojenia, rozrywki, sprawdza się bardzo dobrze.
Duża liczba scenarzystów doczekała się wsparcia szeregu grafików. Efekt ich pracy jest w skali całej serii bardzo równy – prace trzymają w znamienitej większości wysoki poziom i są utrzymane w zbliżonej, mrocznej stylistyce. Na minus wybijają się jednak plansze Andrea Muttiego, którego ilustracje nie powalają szczegółami, a wygląd takich postaci jak Clayface zwyczajnie drażni. Najgorsze, i to w całym cyklu, obrazki zaserwował nam David Lafuente, którego bohaterowie są do bólu "kreskówkowaci", a niektórzy (zwłaszcza Robin) wyglądają o dobre kilka lat za młodo. Co jedni zepsuli, inni naprawili i to z nawiązką! Dzieła Juana Ferreyra są wręcz przepiękne, kolory połyskliwe, a obrazkom absolutnie nie przeszkadza znikomo zarysowane tło. Niezwykle dobrze wypadły barwy, których Kelsey Shannon użyła przy kadrach Joe Quinonesa – wszystko zdaje się być kompletnie odrealnione, co świetnie komponuje się z opowiadaną wówczas historią.
Rozpasana historia dobiega końca, a fanom Batka pozostaje mieć nadzieje, że dane im będzie chwycić w dłoń kiedyś podobny projekt, lecz bardziej przemyślany. "Wieczny Batman" pod wieloma względami zawodzi, ale to przede wszystkim wina posiadanego potencjału. Można się zżymać, że nie wszystko zostało zrealizowane na wysokim poziomie, ale cała seria skrywa w sobie ogrom postaci DC, mnóstwo akcji i nie mniej udanych plansz. Jeśli lubicie poprzednie tomy, to śmiało sięgajcie także po zwieńczenie rozpoczętej w nich historii. W innym wypadku lepiej rozważyć, czy aby na pewno dynamika zdarzeń jest w stanie dostatecznie przysłonić mankamenty fabularne.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz