W pogoni za proroctwem

4 minuty czytania

w pogoni za proroctwem, okładka

Nie minął nawet rok od pierwszego spotkania z Jasonem i Rachel w serii „Pozaświatowcy”, a na półkach księgarń już zagościła jej trzecia, ostatnia część zatytułowana „W pogoni za proroctwem”. Cieszy mnie taka polityka wydawnictwa, świadcząca o szacunku dla czytelnika, podczas gdy obecnie coraz częściej zauważam trend na rozpoczynanie kolejnych cykli bez większych szans na ich ukończenie. MAG spisał się więc znakomicie. Pytanie brzmi: czy podobnie można powiedzieć o Brandonie Mullu?

Jason, Rachel i ich przyjaciele z Lyrianu osiągnęli pierwszy ważny cel na drodze do pokonania złego Maldora, tyrana rządzącego fantastyczną krainą. Zdobyli sojuszników. Teraz wystarczy tylko wypełnić proroctwo, każące wyruszyć im w dwie oddzielne misje. Jason z wybranymi przez wyrocznię towarzyszami musi odwiedzić najprawdopodobniej dawno nieżyjącego Dariana Jasnowidza, który ma im udzielić ważnych rad. Wpierw jednak muszą zdobyć informację o jego miejscu pobytu, spoczywającą w Celestynowej Bibliotece, strzeżonej przez potężne i niepokonane stworzenie zwane Kukłą. Rachel w tym czasie z resztą przyjaciół ma pomóc Galloranowi odzyskać tron Trensicourt, a potem wyruszyć z armią na Felrook, do tej pory niezdobytą twierdzę, gdzie pewny zwycięstwa Maldor knuje swoje spiski. Przyszłość zależy od dwóch Pozaświatowców. Czy uda im się sprostać oczekiwaniom ludu Lyrianu?

„W pogoni za proroctwem” to najgorszy tom z całej trylogii „Pozaświatowców”. Piszę to z bólem serca, bo w ciągu tych paru miesięcy Mullowi udało się zdobyć moje zaufanie i byłem pewien, że pisarz znowu napisze porządną historię, która nieraz mnie zaskoczy. Tymczasem fabuła ostatniej części serii jest prosta, często nużąca i przewidywalna. Bohaterowie są wręcz „za rączkę” prowadzeni do sukcesu – Jason ze swoją drużyną podróżuje od punktu A do B, po drodze co prawda napotykając pewne przeszkody, lecz zawsze sobie z nimi radząc w sposób mało interesujący, można by nawet rzec, że naiwny. Z wątkiem Rachel wcale nie jest lepiej – tu również ścieżka, choć najeżona trudnościami, świeci tak jasno, że mało kto nie przewidzi dalszego ciągu. Dopiero ostatnie sto stron może nieco zaskakiwać, jednak to ledwie przebłyski talentu Mulla. Wystarczy porównać to do wstrząsającego zakończenia „Świata bez bohaterów”, gdzie cała główna misja, polegająca na znalezieniu słowa, które pokona Maldora, okazuje się bezsensowna. Bo takie słowo nie istnieje.

Żeby jednak było ciekawie i nieobliczalnie, Brandon Mull postanowił zasiać w czytelniku ziarnko niepewności związane z wystąpieniem szczęśliwego zakończenia. W jaki sposób? Przypominając co chwila o tym, że szanse na powodzenie misji są niewielkie. I tak w kółko byłem maltretowany każdą informacją, przemawiającą na korzyć głównego antagonisty. Mało tego – nie zostało to nawet starannie wplecione w interesujące wydarzenia. Ten zabieg pełni raczej funkcję ich zastępstwa. Dowód? Pisarz raz poświęcił cały rozdział na zbadanie wszystkich alternatywnych możliwości, w jaki sposób może się to skończyć. Postacie nie wykonywały akurat żadnej ważnej czynności, jedynie podróżowały konno od punktu A do B, więc autor uznał, że to doskonały moment, aby kontynuować żmudny proces oszukiwania czytelnika. Bo przecież nikt nie ma chyba wątpliwości, jak naprawdę się to skończy?

w pogoni za proroctwem, okładka

„W pogoni za proroctwem” warto przeczytać jedynie dla zakończenia – aby poznać dalsze losy bohaterów. Czy zostaną w Lyrianie? A może wrócą do swojego świata? Albo będą musieli się poświęcić dla dobra misji? Kto z drużyny straci życie? Jedynie odpowiedzi na te pytania pozostawały zagadką do ostatniej strony, ale trzeba otwarcie przyznać, że ciężko nazwać je szalenie fascynującymi. W przypadku trzeciego tomu „Pozaświatowców” stało się to, czego obawiałem się, sięgając po ostatnią część „Odkryć Riyrii”, „Pradawną stolicę”. Bałem się, że Michaelowi J. Sullivanowi zabraknie pomysłów – ale podczas gdy on wyskoczył z kolejnymi asami z rękawa, świadczącymi o tym, że zależy mu na utrzymaniu jakości serii do końca, tak Brandon Mull wyskoczył goły jak kurczak do rosołu. Dlatego „W pogoni za proroctwem” to powieść jedynie dla największych fanów pisarza, którzy nie przeżyją bez przeczytania ostatniego tomu swojego ulubionego cyklu. Reszta nie ma tutaj czego szukać.

W tym wszystkim znajdują się jednak pewne pozytywy. Autor nie ma żadnych problemów z uśmiercaniem kolejnych postaci, co, choć nie wzbudzało u mnie większych emocji, mimo że niektóre osoby zdążyłem już polubić, to zasługuje na pewne uznanie. „W pogoni za proroctwem” cechuje też, podobnie jak poprzednie dwa tomy, lekki styl, lecz niestety brakuje następnych sensacyjnych informacji o przedstawionym świecie oraz barwnych opisów natury, pozwalających lepiej się wczuć w świat. Również i tutaj objawia się więc wada trzeciej części „Pozaświatowców” – Mull nie ma wiele do zaoferowania i tak naprawdę spokojnie można pominąć lekturę jego najnowszej powieści. Co więcej – pisarz zostawił sobie furtkę do ewentualnej kontynuacji, ale ta na razie nie zapowiada się zbyt optymistycznie (wszystko wskazuje na to, że znowu zamierza budować historię na schemacie: znajdźmy proroctwo i je wypełnijmy).

„W pogoni za proroctwem” to przeciętna książka, nieoferująca wiele potencjalnemu nabywcy. Brakuje wciągającej fabuły, zaskakujących wydarzeń, wzruszających momentów, emocji, czegoś, co by wreszcie rozruszało drętwą, idącą w łatwym do zgadnięcia kierunku akcję, a wreszcie jakichś sensacyjnych odkryć w świecie Lyrianu. Mam wrażenie, że Brandon Mull liczył na wierność czytelników, którzy mimo wyraźnego spadku jakości sięgną po ostatni tom „Pozaświatowców” – choćby z sentymentu do postaci. Ja jednak uważam, że nie warto. Szkoda pieniędzy i czasu.

Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
4
Ocena użytkowników
7 Średnia z 3 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...