Upadek Hyperiona

3 minuty czytania

„Upadek Hyperiona” jest drugim tomem czteroczęściowego cyklu autorstwa Dana Simmonsa. Ta kwadrylogia przenosi nas w świat Hegemonii, interplanetarnego imperium człowieka, który przy wydatnej pomocy TechnoCentrum, organizmu złożonego z samoświadomych sztucznych inteligencji, skolonizował niemałą część galaktyki. Nad utopią, jak zawsze, zalega jednak cień – zbliża się nieuchronna wojna, zagrożenie ze strony Intruzów staje się coraz bardziej oczywiste, TechnoCentrum coraz bardziej tajemnicze, a nade wszystkim czuwa złowrogi Chyżwar… Książka jest ścisłą kontynuacją swojej poprzedniczki, więc czytelnik, któremu wspomniane nazwy i miejsca są nieznane, zapewne będzie wolał rozpocząć swoją przygodę z Hegemonią od „Hyperiona”, do którego recenzji odsyłam. Pozostałych, którym "Hyperion" nie wystarczył, zapraszam do lektury.

Wydanie nie zaskakuje – jak to zwykle, styl jest identyczny z pozostałymi tomami. Wzorem poprzedniczki, „Upadek Hyperiona” to opasłe tomiszcze, gdzie spore strony pokrywa niewiele tekstu. Podobać może się za to staranne wydanie, z dobrze zaprojektowaną obwolutą. Tym razem zobaczymy na niej nie jednego, a kilka Chyżwarów, rozpływających się w mroku, jednak centralną postacią pozostaje kobieta. Możemy tylko zgadywać, kto to jest – Brawne Lamia, Rachela, Moneta? Po przeczytaniu książki nie poznamy jej tożsamości, ale możemy całkiem trafnie się jej domyślić.

Końcówka „Hyperiona”, choć enigmatyczna, nie jest żadną miarą cliffhangerem. Chociaż po zamknięciu książki jesteśmy nadal głodni lektury, zakończenie byłoby całkiem wystarczające, nawet gdyby dalsze tomy sagi nigdy nie powstały. Tymczasem „Upadek…” postępuje krok dalej. Podczas lektury tego tomu zauważamy, że do tej pory autor skupiał się tylko na kreowaniu świata, tworząc podwaliny dla wydarzeń, które będą dopiero mieć miejsce. Widać wyraźnie, że na gotowym już płótnie Simmons popuszcza wodze fantazji, każąc jej kreować znacznie bardziej złożone intrygi niż wcześniej.

Od samego początku zaskoczy nas brak znanych postaci. Konsul, Fehdmann Kassad czy Lenar Hoyt nie będą nas witać na pierwszych stronicach. Oczywiście, kontynuacja nie byłaby kontynuacją, gdyby ta barwna gromadka została całkiem porzucona, jednak tym razem w podróż po Hegemonii wprowadzi nas zupełnie kto inny. Kto? Lepiej dowiedzieć się samodzielnie, bo jego nazwisko, Joseph Severn, komuś, kto nie przejrzał odpowiednich stron na Wikipedii – albo po prostu jest miłośnikiem śledzenia biografii romantycznych poetów – nie powie nic. Wciągać zaczynamy się sukcesywnie w miarę postępów w lekturze tomiszcza. Akcja kręci się wokół siedziby Hegemonii, gdzie kosmiczna Margaret Thatcher zarządza losem ludzkości w obliczu nieuchronnej zagłady oraz wokół niewiele znaczącego obszaru peryferyjnej planety, a konkretnie obozowiska naszych Pielgrzymów. Historia zdaje się ruszać mniej raptownie niż w poprzedniej części – przez dobre sto stron nie dzieje się nic poruszającego.

Dan Simmons po raz kolejny chętnie odwołuje się do współczesnych teorii i idei, przenosząc w przestrzeń galaktyczną tym razem nie tylko romantyczne wizje Keatsa, ale też Pierre’a Teilharda de Chardin. Wiele tu filozofii, jeszcze więcej metafizyki, sporo niedokończonych, niewytłumaczonych zjawisk – biorąc pod uwagę, że to dopiero drugi tom możemy puścić to w niepamięć. Jednocześnie skłania tym samym czytelnika do refleksji oraz snucia własnych domysłów, o co też może w tym wszystkim chodzić. Kto szuka akcji, rozwiania tajemnic pozostawionych przez „Hyperiona”, nie zawiedzie się, ale też nie nasyci do końca. Kim jest Moneta? Co z córeczką Sola Weintrauba? Co stanie się z Paulem Duré? Jak rozwiąże się konflikt z Intruzami? Czym lub kim, wreszcie, jest Chyżwar? Na większość tych pytań otrzymamy odpowiedzi, nie zawsze satysfakcjonujące, ale wystarczające, by zamknąć tom bez poczucia straconego czasu.

„Upadku Hyperiona” nie warto czytać bez znajomości poprzednika. Warto natomiast sięgnąć po oba tomy i pochłonąć je za jednym zamachem, na gorąco. Kto polubił skomplikowany świat Simmonsa, z radością wróci do niego i pozna dalsze losy bohaterów. Kogo irytują natchnione teologiczno-poetyckie zapędy autora, muszę zmartwić – tym razem jest ich nawet więcej. Dlatego też tej książce zmuszony jestem wystawić dwie oceny: 10 – dla wszystkich miłośników Hegemonii i fanów Chyżwara, oraz 6 – dla tych, którzy pasjami nie cierpią metafizyki w science-fiction, nawet tej dobrej, w której polską tradycję wyznaczał Lem i Zajdel. Metodą najsprawiedliwszą, ostateczną ocenę wyznaczę arytmetycznie. I jest ona moim zdaniem trafna, bo porównując przeżycia z „Hyperiona” i jego „Upadku…”, muszę uznać nieznaczną przewagę pierwszego tomu. Wszyscy ci, którym książki spodobają się na tyle, że sięgną po nie po raz kolejny (choćby przed lekturą „Endymiona” – kolejnej części), przewagę zauważą jednak po stronie finalnych dni Hyperiona.

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
7.5 Średnia z 3 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...