Fragment książki

9 minut czytania

– Nadal nie jesteśmy do końca pewni, co dokładnie się wydarzyło. – Damon utkwił wzrok w blacie stołu. Musiał unieść nieco głos, by przebić się przez towarzyszący posiłkowi harmider. Przebrany, w świeżej koszuli i wyszywanej skórzanej kamizelce, z narzuconym na ramiona podróżnym płaszczem w królewskich purpurowo-zielonych kolorach, wydawał się rozluźniony. W podobnym stroju najwyraźniej czuł się znacznie swobodniej niż w pancerzu. Bezwiednie bawił się kubkiem wina. – Otrzymaliśmy wiadomość, że wielki lord Rashyd Telgar nie żyje, a odpowiedzialność za jego śmierć spada na wielkiego lorda Kraylissa.

Sasha posępnie wpatrywała się w otwarte palenisko pośrodku głównego pomieszczenia gospody. Chłopcy kuchenni obrócili wiszące nad ogniem ogromne rożny. Tłuszcz zaskwierczał, płomienie buchnęły ponad skraj kamiennego obmurowania. Mężczyźni siedzieli stłoczeni ciasno przy długich stołach ustawionych pośród podtrzymujących strop wsporników. Baerlyńska młodzież usługiwała gościom, biegając pomiędzy kuchnią a jadalnią i roznosząc pełne po brzegi talerze oraz kubki piwa.

Na sali panowała wrzawa, prowadzone przy stołach głośne rozmowy mieszały się z dźwiękami muzyki. Z paleniska promieniowało ciepło. W nisko sklepionej izbie ciężkie powietrze wypełniał smakowity zapach jedzenia.

– Jesteś pewien, że to Krayliss zabił Rashyda? – naciskał Jaegar, siedzący obok kapitana Tyruna, dowódcy Sokolej Straży.

Tyrun i Sasha zasiadali po bokach Damona u szczytu stołu. Po lewej stronie Sashy siedział Teriyan, powszechnie uważany w Baerlyn za prawą rękę Jaegara, choć opinię tę zawdzięczał głównie umiejętnościom szermierczym i bitewnym wyczynom. W skład okupującej szczyt stołu grupki wchodził jeszcze młody mistrz Jaryd, ignorujący ogniste spojrzenia, rzucane przez usługujące im podczas posiłku dziewczęta. Naprzeciw puste krzesło czekało na Kessligha. Jeśli Damon czuł się dotknięty jego nieobecnością, nie okazał tego w żaden sposób. Prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że Kessligh był Kesslighiem i zawsze postępował zgodnie z własnym widzimisię.

– Nie jestem pewien niczego – odpowiedział Jaegarowi nieco urażony Damon, natychmiast biorąc swój temperament pod kontrolę, nim jeszcze słowa przebrzmiały w powietrzu. Doprawdy, ten sam stary dobry Damon, pomyślała cierpko Sasha. Damon zaczerpnął głęboko tchu. – Wiem tylko tyle, ile głosiła wiadomość dostarczona do Baen-Tar. Posłaniec powiedział, że jego lord nie żyje, zemsta jest zaś nieunikniona. Zemsta, której celem jest Krayliss.

Damon włożył do ust kęs pieczeni, kawałkiem chleba wytarł pozostałe na talerzu resztki sosu. Nad blatem wymieniono ponure spojrzenia. Zapadło milczenie, czyniące ich stół osadą ciszy w gwarnej gospodzie. Sasha, unikając wzroku towarzyszy, nadal wpatrywała się w palenisko. Lord Rashyd nie żył, a Hadryn, największa z trzech północnych prowincji, pozbawiony został przywództwa. A teraz Sokola Straż zmierzała z Baen-Tar, aby wziąć odwet na lordzie Kraylissie z sąsiedniego Tanerynu. Wyglądało na to, że dawny konflikt pomiędzy Hadryńczykami i Taneryńczykami, o korzeniach sięgających niemal sto lat wstecz, rozgorzał raz jeszcze z całą mocą dławionej latami niechęci. Sasha nie odważyła się odezwać, obawiając się, by jakaś rzucona przypadkowo uwaga nie uwolniła jej tłumionej wściekłości.

Lenayin składało się z dziesięciu prowincji. Jedenastu, jeśli liczyć królewskie miasto Baen-Tar oraz należące do niego ziemie. Wiek wcześniej Wyzwolenie określiło na stałe długo dyskutowane granice i wyłoniło klasę arystokracji, powołaną do zarządzania. We wszystkich prowincjach, poza jedną, arystokratami byli verentyjczycy. Wyjątek stanowił oczywiście Taneryn. Lord Krayliss był jedynym wielkim lordem goeren-yai w całym Lenayin. Nic dziwnego, że granica pomiędzy Hadrynem i Tanerynem pozostawała najbardziej kłopotliwa w całym kraju. Do wszystkich niezliczonych uraz, jakie nawarstwiły się przez pokolenia, prowadząc do wieloletnich wojen, Wyzwolenie dodało jeszcze religię. Jakkolwiek wspaniałe były jego osiągnięcia, nie wszyscy w Lenayin czerpali jednakowe korzyści z nastania Wyzwolenia. Dla Udalyńczyków okazało się ono katastrofą. Dziś żyli uwięzieni w leżącej na ziemiach Hadrynu dolinie, rozpaczliwie trzymając się dawnych zwyczajów i wiary, na przekór wszystkim próbom Hadryńczyków, aby nawrócić ich lub pozabijać. Taneryńczycy uważali ich za bohaterów, dla Hadryńczyków byli jedynie heretykami. Był to budzący największe emocje konflikt, spośród wszelakich nierozwiązanych sporów, jakie tliły się jeszcze w Lenayin. Dla wszystkich wyznawców goeren-yai, w całym kraju, mieszkańcy Doliny Udalyńskiej, zbyt silni, aby umrzeć, i nazbyt dumni, by przestać walczyć, reprezentowali dawne czasy i zamierzchłe zwyczaje panujące na tych ziemiach przed Wyzwoleniem. Jeśli Udalyńczycy w jakikolwiek sposób są zamieszani w ostatnie wydarzenia, pomyślała Sasha, cała sprawa może wyglądać doprawdy bardzo ponuro.

– Ludzie Rashyda przeprowadzali manewry, tak słyszeliśmy – powiedział kapitan Tyrun. Przepłukał usta łykiem wina. Jego twarz, pociągła i kanciasta, przywodziła na myśl sokoła, któremu dowodzona przezeń jednostka zawdzięczała swą nazwę. Pod wydatnym nosem bujny wąs zakrzywiał się w kącikach ust, opadając w kierunku szczęki. Nie przystrzygł także włosów równie krótko, jak miała to w zwyczaju większość verentyjskich oficerów, zauważyła z nagłą ciekawością Sasha. Jednakże twarzy kapitana nie zdobiły tatuaże, a w uszach nie miał kolczyków. Nie dostrzegła także żadnych innych pogańskich ozdób. Najprawdopodobniej nie należał mimo wszystko do goeren-yai, choć jeśli nosił verentyjski medalion, musiał skrywać go pod odzieniem.

– Wygląda na to, że Rashyd został zabity na taneryńskiej ziemi. Co na niej robił, jeśli to prawda, nie wiemy.

– Przypuszczalnie szukał guza – rzucił z pełnymi ustami Teriyan. – Hadryńczycy od stuleci roszczą sobie prawa do wschodnich ziem Tanerynu. Cholerny Rashyd od czasu śmierci swego ojca tylko szukał pretekstu do wojny.

– Wypowiedziano obraźliwe słowa – kontynuował Tyrun, ignorując ponure spojrzenie, jakie Damon wbił w Teriyana. – Pomiędzy ludźmi Kraylissa i Rashyda wywiązała się walka. Obie strony poniosły straty. Krayliss osobiście zabił Rashyda, z jasnym zamiarem. Tak przynajmniej twierdził posłaniec.

– Mógł nie widzieć tego na własne oczy – zauważył ostrożnie Jaegar.

Mógł także celowo kłamać, aby chronić honor swojego dupowatego lorda, pomyślała Sasha, zatrzymała jednak tę opinię dla siebie. Nadal zmuszała się, by zachować milczenie. Nie było stosownie mówić źle o lordzie Rashydzie w czasie tak nieodległym od jego zgonu.

Nie potrafiła ocenić od razu rozmiaru katastrofy. Nikt w tych okolicach nie przepadał za wielkim lordem Rashydem Telgarem z jego arogancją, północnymi zwyczajami i sztywnym verentyjskim kodeksem. Ale zabicie go przez Kraylissa… Wielu sądziło, że lord Rashyd godzien zasiadać jest po prawicy króla. Byli także tacy, którzy uważali, że to król zasiadać powinien po prawicy lorda Rashyda…

Tyrun, słysząc uwagę Jaegara, wzruszył ramionami.

– Jak powiedziałeś. Musimy dopiero ustalić, co wydarzyło się tam naprawdę. Niemniej jednak Krayliss od dawna wystawiał królewską cierpliwość na próbę, a nawet tak tolerancyjny monarcha jak nasz musi czasem tupnąć. W takim wypadku będziemy obcasem jego buta.

– Nasz król – powiedział dobitnie mistrz Jaryd – bywa aż nadto tolerancyjny. Jest miłosiernym człowiekiem, obdarzonym łaską bogów, niewątpliwie ceniących go wysoko. Mój ojciec twierdzi, że lord Krayliss nadużywał monarszego miłosierdzia od dawna, niczym zepsute dziecko sprawdzające cierpliwość kochających rodziców. I podobnie jak zepsuty bachor Krayliss zasługuje, żeby w końcu otrzymać lanie. Z błogosławieństwem jego wysokości księcia mam zamiar spuścić mu je osobiście.

Jaryd teatralnym gestem pociągnął łyk piwa, po czym rozparł się w krześle, przyjmując pozę atletycznego mężczyzny, pragnącego, by w otoczeniu dostrzeżono jego przymioty. Sasha obserwowała go z ponurą uwagą. Nigdy wcześniej nie spotkała młodego arystokraty osobiście. Jaryd Nyvar cieszył się ustaloną i sięgającą daleko reputacją. Nawet ci, którzy podobnie jak Sasha nie interesowali się plotkami o wyczynach verentyjskich szlachciców, słyszeli o jego dokonaniach.

Mając nie więcej niż dwadzieścia jeden lat, Jaryd Nyvar był dziedzicem Tyree. Jego matka była kuzynką ojca Sashy, króla Torvaala Lenayina, co, jak podejrzewała, czyniło ich krewniakami. Podobne koligacje nie były niczym niezwykłym wśród lenayińskiej arystokracji. Zapewne więzy pokrewieństwa łączyły ją z większą liczbą młodych, pustogłowych i aroganckich młodzików, nie tylko z Jarydem Nyvarem. Mimo wszystko czuła się skrępowana. Każdego roku na jednym z wielkich turniejów Jaryd Nyvar zdobywał szermiercze laury lub jeździeckie nagrody. Powiadano, że potrafi zadawać szyku. Cieszył się reputacją doskonałego tancerza. Słynął także z patetycznych gestów czynionych w kierunku dam zasiadających na trybunach. Sasha słyszała, jak w żartach mówiono, że Jaryd jest tak doskonałym szermierzem, ponieważ przez większość dni musi kijem oganiać się od tabunów dziewcząt oraz ich matek. Przyglądając mu się teraz, musiała z niechęcią przyznać, że pogłoski dotyczące jego urody nie okazały się zbytnio przesadzone. Był niezwykle przystojny. Jasnobrązowe włosy, przycięte tuż nad ramionami, zapuścił nieco dłuższe niż większość pobożnych verentyjczyków. W wielkich ciemnobrązowych oczach malowała się zarówno pasja, jak i lśniła łobuzerska nuta. Nie wiedziała wcześniej, że objął dowództwo Sokolej Straży. Być może jego ojciec, zmęczywszy się ciągłą pogonią Jaryda za flirtami, postanowił znaleźć godniejsze zastosowanie dla talentów syna. Takie, które przy okazji wpoi mu nieco dyscypliny. Ojciec Jaryda, jak mówiono, był umierający. Być może ów fakt sprawił, że kwestia okiełznania syna nieoczekiwanie stała się nagląca.

– Sokola Straż stacjonuje w Baen-Tar tego lata? – Teriyan skierował pytanie do Jaryda.

– Jego drugą połowę, aye – przytaknął Jaryd. Wziął ze stołu pojedyncze winogrono i zręcznie wrzucił w usta. – Ćwiczyliśmy z gwardią królewską oraz innymi oddziałami… Spuściliśmy im niezłe lanie, jeśli mogę dodać. Prawda, kapitanie?

– Aye, lordzie – zgodził się gładko kapitan Tyrun. – Tak właśnie było.

– Służyłem po obu stronach, hadryńskiej i taneryńskiej – powiedział Teriyan, przeżuwając kęs pieczonego mięsa. – Cała ta granica wręcz roi się od zbrojnych, tylko czekających, by wydarzył się jakiś incydent. Nie jestem pewien, czy Sokola Straż wystarczy w podobnej sytuacji. Jesteście cholernie dobrzy, zgoda, ale osiemdziesięciu ludzi nie może być wszędzie naraz. Jeżeli sytuacja poważnie się zaogni, będą biegać wokół was, wzniecając tumult niczym bezgłowe kurczaki, setkami. Być może tysiącami.

– Trzy kolejne oddziały są o kilka dni drogi za nami – włączył się Damon. – Jednostki powinny mieć skład zbliżony do pełnego – w sumie pięciuset zbrojnych. Kiedy opuszczaliśmy Baen-Tar, większość Sokolej Straży odbywała manewry za miastem. To kolejna setka. Wyruszyliśmy w zbyt wielkim pośpiechu, by zgromadzić znaczniejsze siły.

– Gdyby było to tylko możliwe, zabralibyśmy valhanańskie kompanie – dodał kapitan Tyrun. – Ale żadna nie jest gotowa w tym momencie do szybkiego wymarszu. Pomyśleliśmy, że rozsądnie będzie poprosić yuana Kessligha, by dołączył do nas po drodze. Oczywiście, jeżeli zechce.

Kapitan spojrzał na puste krzesło. Sasha wzruszyła ramionami.

– Nie mogę mówić w jego imieniu – odezwała się. – Ale byłabym zaskoczona, gdyby odmówił.

Uradowany Jaryd uderzył otwartą dłonią w stół.

– Cudownie! – powiedział z pasją. – Jechać z yuanem Kesslighiem! Marzyłem o tym od dziecka, aby u boku Kessligha spuścić manto złoczyńcom. Ten głupiec Krayliss nawet nie będzie wiedział, co go uderzyło!

– Krayliss jest złoczyńcą? – zapytała Sasha zimno. – Podobno mamy dopiero ustalić, jakie były okoliczności śmierci lorda Rashyda. Do czasu, aż zyskamy pewność, lord Krayliss zasługuje na przywilej domniemania niewinności. Na pewno się z tym zgodzisz. A może prawo ustanowione przez mego ojca zmieniło się drastycznie, a ja tę zmianę przegapiłam?

Jaryd uśmiechnął się szeroko, tak jak mógłby uśmiechnąć się wytrawny wojownik z mieczem w dłoni wyzwany na pojedynek przez obdartą, drobną córkę farmera, uzbrojoną w kawałek kija.

– Pani – powiedział, skłaniając głowę gestem, w którym szacunek mieszał się z rozbawieniem. – Na pewno wiesz, jakiego pokroju człowiekiem jest lord Krayliss. To bigot… łotrzyk, próżniak i nadęty głupiec, będący skazą na honorze prawdziwej lenayińskiej szlachty. A teraz najwyraźniej został mordercą, choć to niewątpliwie nie powinno zaskoczyć nikogo znającego podobny typ ludzi.

– Miałam okazję spotkać lorda Kraylissa, mistrzu Jarydzie, a ty? – Jaryd gapił się na nią. Uśmiech powoli spełzł mu z twarzy. – Miałam także sposobność poznać lorda Rashyda. I co dziwne, twój opis zdaje się pasować doskonale zarówno do jednego, jak i do drugiego.

– Ja także spotkałem kilka razy lorda Rashyda – odparł zimno Jaryd. Sasha zastanawiała się, czy kiedykolwiek wcześniej zdarzyło mu się prowadzić rozmowę na poważny temat z młodą kobietą, która nie robiła do niego maślanych oczu, chichocząc głupkowato. – Lord Rashyd jest… a raczej był… twardym człowiekiem. Czasami, przyznaję, zdarzało mu się dążyć do konfrontacji. Ale przynajmniej nie był kudłatym, pustogłowym, nadętym… – Zamachał dłonią, szukając odpowiednio obraźliwego określenia.

– Poganinem? – zasugerowała Sasha.

Jaryd przyglądał się jej dłuższą chwilę, w jego oczach odmalowało się zrozumienie. Sasha przeniosła spojrzenie na Jaegara, marszcząc wymownie brwi. Jaegar zakaszlał i pociągnął łyk piwa, kryjąc twarz za kubkiem. Pod tym kątem maska tatuażu na jego obliczu nie była w pełni widoczna, lecz złote kolczyki zdobiące uszy oraz pierścienie na palcach, błyszczały wymownie w świetle. Długi warkocz także był czymś, czego żaden szanujący się verentyjczyk nigdy by nie zapuścił.

W oczach przyszłego wielkiego lorda Tyree zapłonął gniew.

– Wkładasz słowa w me usta, pani – powiedział oskarżycielsko. – Nie miałem niczego podobnego na myśli.

– Wy, młodzi verentyjscy wielmoże, sami wkładacie słowa we własne usta – odparła Sasha. – I rzadko zdarza wam się zastanowić, nim je wypowiecie. Pamiętaj, czyim jesteś gościem. Gospodarze są zbyt uprzejmi, by ci o tym przypomnieć. Ja nie jestem.

– Zamknijcie się obydwoje – warknął Damon, zanim Jaryd zdążył odpowiedzieć. Młody arystokrata spoglądał na Sashę gniewnie. Wszelkie ślady opanowania, emanującego wcześniej z jego postawy, gdzieś zniknęły. Sasha odpowiedziała mu jadowitym spojrzeniem. – Proszę, wybacz mojej siostrze, mistrzu Jarydzie – powiedział Damon z wymuszonym spokojem. – Jej gorący temperament jest szeroko znany.

– Oraz jej sympatie – mruknął Jaryd.

– Och, zechciałbyś uświadomić nas, co niby miało to znaczyć? – wypaliła Sasha. Damon gniewnie przewrócił oczami.

– Mam wielu przyjaciół pośród goeren-yai, pani – powiedział Jaryd, dla podkreślenia słów celując w nią palcem. – Żaden z nich nie żywi ani krzty szacunku dla lorda Kraylissa. Ty za to zdajesz aż się rwać do jego obrony.

– Słyszałam podobne kłamstwa już wcześniej – odpowiedziała Sasha. – Hadryńczycy i ich kamraci nigdy nie byli przyjaciółmi moimi ani Kessligha. Oskarżają mnie o podżeganie do buntu, o spiskowanie przeciwko własnemu ojcu. – Położyła dłonie na blacie dobitnym gestem. – Czy ty także oskarżasz mnie o podobne knowania, mistrzu Jarydzie?

Jaryd zamrugał. Spiskowanie, co jasne, karano śmiercią i nie było od tego żadnych odstępstw. Osoba, na którą rzucono podobne oskarżenie niepoparte niezbitymi dowodami, miała oczywiste prawo, aby zażądać honorowego pojedynku. Pojedynki takie kończyły się śmiercią. Wyjątki zdarzały się niezwykle rzadko. Jaryd ponownie zaczął się uśmiechać, tym razem z niedowierzaniem. Nikt spośród siedzących przy stole nie zdawał się podzielać jego rozbawienia, Jaryd Nyvar, zwycięzca wielu lenayińskich turniejów wydawał się tego nie dostrzegać.

– Nie – odparł niedbale, z rozdrażnieniem wznosząc oczy w kierunku sklepienia, jakby godził się na coś przynoszącego ujmę dumie i był zmuszony tolerować zachowanie przerażająco głupszego kompana. Dureń, pomyślała ponuro Sasha. – Oczywiście że nie. Twój temperament zwodzi cię na manowce, pani. Dla takiej verentyjskiej piękności jak ty żywię wyłącznie szczery podziw.

– Powiedz mi, młody mistrzu Jarydzie, czy kiedykolwiek zdarzyło ci się zmierzyć z wojownikiem wyszkolonym w svaalverdzie? – zapytał z nieskrywanym rozbawieniem Teriyan, pochylając się w przód i przeżuwając kawałek chleba.

– Prawdę mówiąc, nie – odrzekł z lodowatym spokojem Jaryd. – Jak sądzę, jedynymi osobami w całym Lenayin wyszkolonymi i walczącymi we wspomnianym stylu są Kessligh Cronenverdt oraz jego uma. I, co jasne, przebywający w odwiedzinach Serrini. Ale oni nigdy nie biorą udziału w turniejach, choć często widywałem ich zasiadających na trybunach.

– A czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego Serrini nie biorą udziału w turniejach szermierczych? – naciskał Teriyan.

Jaryd parsknął.

– Być może się boją.

– Nie boją się, młody mistrzu – odparł Teriyan. – Są po prostu uprzejmi.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...