"Kroniki Amberu" to zdecydowanie jedna z lepszych serii fantasy, z jakimi dane mi się było kiedykolwiek zapoznać. Choć poszczególne tomy czasem pozostawiają trochę do życzenia i potrafią być nierówne, cały cykl nie bez powodu otrzymał miano "kultowego". Sam pomysł świata przedstawionego jest tak niezwykły, że nawet kilka lat po odkryciu go, wracam do niego myślami i uśmiecham się pod nosem. Mimo iż ostatnio Charon zajął się wszystkimi dziesięcioma częściami, zgrabnie zebranymi w dwóch księgach, postanowiłem kontynuować recenzowanie pojedynczych fragmentów, które zakończyłem na "Znaku Jednorożca" dobrych kilka lat temu. I tak stawiam przed wami "Rękę Oberona".
Praktycznie jak zwykle fabuła zaczyna się tam, gdzie zostawiła nas poprzedniczka. Corwin, Random oraz Ganelon podziwiają obraz pierwotnego Wzorca, usytuowanego w prawdziwym Amberze. Szybko okazuje się, że nastręczająca tyle problemów czarna droga właśnie tutaj ma swoje źródło. Jak wychodzi na jaw, moc spaczenia Wzorca ma jedynie krew Amberytów. Ganelon, biegnąc po skażonym obszarze, dociera do centrum obiektu, gdzie znajduje przebity Atut Martina, syna Randoma. Wiadomo, że w talii znajdują się jedynie karty Oberona oraz jego dzieci, skąd więc wziął się tutaj wizerunek kogoś z kolejnego pokolenia? Książę Corwin przypomina sobie, że, siedząc oślepiony w lochu, spotkał kogoś, kto może rzucić nieco światła na rozgrywające się wydarzenia. Tak też trafia do pracowni Dworkina...
Czwarty tom "Kronik Amberu" skupia się bardziej na wyjaśnianiu powstałych zawiłości fabularnych, niż na posuwaniu akcji do przodu. Musicie przyznać, że przez ostatnie trzy księgi nazbierało się wiele pytań, wymagających odpowiedzi. Mamy sporo informacji, często sprzecznych ze sobą, przekazywanych przez różne osoby. Corwin, wychowany w duchu nieufności i trzymania wszystkich na bezpieczny dystans, podaje w wątpliwość słowa nawet najbardziej kochanego rodzeństwa. A do rozwiązania jest moc problemów – wiarygodność i luki w opowieści Branda, zaprzeczanie Benedykta pokrewieństwu z Darą, zamach na Corwina i Caine'a, uszkodzenie Wzorca za pomocą krwi Martina i kolejne nierozwikłane tajemnice. W "Ręce Oberona" poznamy przynajmniej część odpowiedzi na postawione pytania, ale nie zdziwcie się, jak pojawią się nowe, zupełnie nieoczekiwane fakty, które zatrzęsą nie tylko Amberem, ale także czytelnikiem.
Wiele osób narzeka na to, co ja osobiście uważam za zaletę powieści. Mianowicie "Ręka Oberona" wyjaśnia bardzo wiele zawiłości związanych z funkcjonowaniem samego świata, Wzorca czy Klejnotu Wszechmocy. Intrygi rodzinne schodzą na dalszy plan, co nie znaczy, że tracą na znaczeniu. Poświęcając czas na poznanie np. natury Wzorca, zaczynamy rewidować znane fakty i łączyć je pod innym kątem, dzięki czemu inaczej spojrzymy na niektórych członków familii Amberu. Tym, co najbardziej mnie uderzyło podczas lektury, jest zrozumienie, jak bardzo Roger Zelazny przemyślał i dopracował swój świat. Jest on nie tylko bardziej skomplikowany, niż na początku się wydawało, ale również widać, iż wszystkie wydarzenia były zaplanowane od początku do końca jeszcze przed powstaniem "Dziewięciu książąt Amberu". To cieszy i sprawia, że z niecierpliwością chciałoby się sięgnąć po kolejną część.
Właściwie książce tej mam do zarzucenia dwie sprawy. Pierwszą z nich jest zupełnie niepotrzebne streszczenie wszystkich poprzednich wydarzeń. Nie było tego uprzednio, dlaczego więc wprowadzać to teraz? Dodatkowo opis ten nie pojawia się na samym początku lektury, tylko po jakimś czasie, gdy Corwin stwierdzi, że musi przemyśleć to, co się wydarzyło. Rozumiem, że mogła to być próba uporządkowania chaotycznej fabuły zgodnie z najświeższymi wiadomościami, do jakich dotarł Amberyta, ale uważam, iż poprzednie tomy były na tyle krótkie, że nie ma to żadnego sensu. Jest to sztuczne zapełnianie kart powieści. Drugą wadą jest to, co zwykle, czyli piekielne rajdy. Tym razem na całe szczęście uświadczymy tylko jedną taką wycieczkę przez Cień, niemniej jednak pozostaje ona męcząca zarówno dla podróżującego, jak i dla nas. Przyznam szczerze, że cały taki opis zwyczajnie omijam, bo nie ma sensu poświęcać na niego nawet odrobiny czasu.
Jeżeli chodzi o sprawy czysto techniczne, to tłumaczenie Piotra W. Cholewy jak zwykle stoi na najwyższym poziomie. Przyczepić znów się mogę jeno do okładki zaproponowanej przez "Zysk i S-ka", która ponownie jest jakąś losową grafiką do losowej powieści w stylu heroic fantasy. Odpuściłbym sobie tę kwestię, gdyby rysunki te były chociaż przyjemne dla oka, jak na przykład prace pana Wojciecha Siudmaka dla Rebisu. Tymczasem obrazek jest koślawy i nie przystoi tak wspaniałej serii. Całe szczęście, że nowe wydania są o wiele ładniejsze.
Jeśli do tej pory nie spodobała wam się saga Corwina, to jest to ostatnia szansa – gdy i "Ręka Oberona" będzie dla was nudna, odpuśćcie sobie. Moim zdaniem część ta jest najlepsza i, co ważniejsze, najwięcej zdradzająca o świecie przedstawionym. Ponadto samo zakończenie jest niezwykle intrygujące oraz powoduje, że ze zdziwieniem jeszcze raz przeglądamy w pamięci wszystkie wydarzenia, które nagle stają się zupełnie zrozumiałe i zastanawiamy się, dlaczego sami wcześniej na to nie wpadliśmy. Jeżeli na dobre wsiąknęliście w serię, moja rekomendacja jest tu zbędna, niemniej jednak pozwolę sobie powiedzieć – zdecydowanie polecam!
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz