"Potępienie" to kolejny tom serii "Wojna Pajęczej Królowej", który wraz z coraz bardziej rozpaczliwym nazewnictwem jest zarazem środkiem całej historii. Richard Baker dostał za zadanie rozruszanie całej wyprawy, która nieco rozleniwiła się podczas swojego pobytu w Ched Nasad. Gdyby ktoś pokusił się o serial, to "Potępienie" byłoby środkiem sezonu, a więc na samym końcu dając nam przedsmak prawdziwego finału i jednocześnie starając się zaostrzyć apetyt na pozostałe odcinki. Sztuka ta niełatwa, więc autor musiał wyjść z nie lada opałów. Próbował, walczył, ale koniec końców ten debiut wśród polskich czytelników nie będzie zbyt długo rozpamiętywany, zaś nowonarodzone dzieci nie otrzymają w metryce imion najważniejszych postaci z książki.
Nie uprzedzajmy jednak faktów, bowiem patronujący serii R. A. Salvatore przygotował dla swojego kolegi odpowiednie podwaliny pod całkiem niezłą historię. Scementowana walkami w Ched Nasad drużyna wyrusza w nieznane, dobrowolnie rezygnując z powrotu do domu na rzecz odkrycia powodu, dla którego Lolth postanowiła nie odpowiadać na wezwania i modlitwy. Niezbędnym impulsem jest także Valas Hune, który proponuje zasięgnięcia informacji u kapłana konkurencyjnego bóstwa. Normalnie od razu uznano by ten pomysł za haniebne bluźnierstwo, ale w ciężkich czasach trzeba się chwytać niekonwencjonalnych metod. Dotarcie do Tzirika Jaerle jest zatem główną osią fabuły, choć Baker zadbał także o pokazanie wydarzeń zwiastujących niebezpieczeństwo dla samego Menzoberranzan.
Chytrym zabiegiem było oddanie narracji w ręce Halisstry Melarn. Drowka musi sobie radzić w podwójnie ciężkiej sytuacji, na którą składa się nie tylko utrata magicznej potęgi, ale także dotychczasowego stylu życia. Baker starał się nadać jej tragiczny wymiar, kilkukrotnie podkreślając bezradność w obliczu boskiej ignorancji, jednak zabieg ten wyszedł dość średnio, przez co w ciągu całej książki nie poczułem choć przez chwilę więzi z dawną mieszkanką Ched Nasad. Co gorsza, "jej" sposób postrzegania reszty drużyny nie wyszedł ekipie na dobre. Błyszczący do tej pory cynizmem oraz ciętym językiem Pharaun traci swój rezon, stając się jedynie kolejnym magiem dysponującym niebezpiecznymi zabawkami na każdą okazję. Nie lepiej wiedzie się Quenthel, która z upartej drowki staje się głupią, naiwną i beznadziejnie upartą drowką, raz za razem wybawianą z niebezpieczeństwa przez innych. W ogóle nic nie dowiadujemy się o ich przeszłości czy motywacjach, tak więc w kwestii kreacji bohaterów "Potępienie" jest po prostu tomem, który można sobie podarować. Co prawda patronujący serii autor tłumaczy, iż saga ma za zadanie spodobać się także graczom, ale chyba zbyt mocno skupiono się na pokazaniu kolejnych starć, ignorując lub mocno upraszczając powód odwiedzania kolejnych lokacji.
Tych ostatnich jest całkiem sporo, ale Baker zachowuje się jak turysta, który jedzie nad morze z Łodzi i coś słyszał o jakimś krzyżackim rarytasie, ale do Malborka zagląda tylko po to, by upewnić się, że chodzi o jakiś zamek. Szkoda jest tym większa, że autor wcale nie ogranicza się do Podmroku. Ilość nie idzie w parze z jakością, zaś te lepiej przedstawione miejsca często są mało ciekawe. Co prawda słusznie uznano, że upływ czasu ma tu kluczowe znaczenie, jednak można było pokusić się o prostsze metody, porzucając niepotrzebne wydłużanie już i tak średnio galopującego wątku głównego.
Stąd też moje nadzieje zwróciły się w stronę widniejącego na okładce Nimora. Skrytobójca i stojąca za nim organizacja poczynają sobie coraz śmielej, zaś kolejne elementy układanki mają na celu obalenie matriarchatu Lolth w sytuacji, gdy słudzy Pajęczej Królowej pozostają bezradni. Problem jednak w tym, iż przedstawione przez pana Bakera intrygi są niezwykle przewidywalne, momentami wręcz szyte grubymi nićmi oraz zwyczajnie dziecinne. Prosta zasada przysługi za przysługę, ostentacyjne zaniżanie własnych łupów, wreszcie opieranie się na autorytecie jednostki to cechy, które akurat w Podmroku sprawdzają się raczej kiepsko oraz nie wzbudzają wzajemnego zaufania. Znów przypomniało mi się, że chciano zadowolić fanów gier, stąd też spłycono ten wątek tak bardzo, że niejaki Martin wyśmiałby go już przy pierwszej okazji. Niestety, autor zachwyca się tym elementem, wkładając pochwały w usta Nimora, lecz w tym odczuciu będzie raczej osamotniony.
Z tymi końcowymi wrażeniami jeszcze się wstrzymam, bowiem należy bliżej przyjrzeć się polskiemu wydaniu. Wspomniana wcześniej okładka nadal robi wrażenie mimo upływu lat od premiery, bowiem Brom w tym aspekcie wciąż pozostaje niedościgniony. Co ciekawe, "Potępienie" zrywa z zasadą przedstawiania członków wyprawy, prezentując nam Nimora na tle jego wiernych oddziałów. Sęk w tym, że taka scena w książce nie występuje, stąd można ją traktować jedynie w formie symbolu. Problematyczny jest też kolor czcionki tytułu, który zlewa się nieco z ramką oraz samym obrazkiem. W środku ISA znów pokazała się z kiepskiej strony, czasami zmieniając nazwy lokacji oraz kilkukrotnie wytyczając nowe zasady interpunkcji.
Muszę przyznać, że do recenzji "Potępienia" zbierałem się dość długo, podobnie jak sporo czasu zajęło mi ponowne wciągnięcie się w fabułę. Baker razi schematycznością, stanowczo zbyt mocno rozciąga akcję, a co gorsza, oddaje większość narracji w ręce Halisstry. Nie wiem, czy w oczach rzeczonej drowki reszta ekipy jest nudna, ale o bohaterach nie dowiadujemy się nic. Szkoda, że nie wykorzystano faktu powiększenia grupy oraz totalnie zmarginalizowano postacie drugiego i trzeciego planu. Chciano pożenić literaturę z grą komputerową, lecz jedynie zakończenie trzyma poziom i wydaje się, że poprzednie strony są w istocie zbędne. Książkę da się jeszcze kupić w atrakcyjnej cenie, ale radziłbym przygodę z serią zacząć od początku, bowiem sama lektura "Potępienia" może was raczej zniechęcić.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz