Muszę przyznać, że kontynuacja cyklu „Star Risk” trafiła w moje chciwe łapska w idealnym momencie. Wymagające przedmioty na uczelni, nadgodziny w pracy, a na dodatek w tle majaczy widmo sesji poprawkowej i pracy licencjackiej… Człowiek chciałby coś przeczytać i zagłębić się w zniewalających odmętach fantastyki, lecz rzeczywistość ciągle rzuca mu kłody pod nogi. Nawet jak udaje się wydzielić trochę wolnego czasu, to brakuje sił na skomplikowane i zakręcone niczym korkociąg lektury science fiction. Tkwiłbym tak nadal w marazmie czytelniczym, gdyby nie Chris Bunch i jego „Podłe światy”, które ponownie przynoszą ze sobą hektolitry skondensowanej rozrywki oraz akcji. Całość została powtórnie podlana lekkostrawnym sosem, w efekcie czego otrzymujemy niezobowiązującą przygodę, która niesie za sobą relaks po ciężkim dniu.
Po licznych sukcesach w systemie Foley oraz utarciu nosa korporacji Cerberus w iście wysublimowanym stylu, nasi dziarscy ochroniarze ze „Star Risk” zdobyli niemały rozgłos we wszechświecie i nie mogą narzekać na brak zleceniodawców. „Podłe światy” naświetlają nam ich dwie nowe misje, które łączy tylko jedno – są tak niebezpieczne, że nikt o zdrowych zmysłach nie podjąłby się ich wykonania.
Pierwsza z nich skupia się na futurystycznym sporcie, jakim jest Skyball. Niestety, elementów fair play jest w nim jak na lekarstwo, za to nie brakuje podłych zagrywek i nieskrępowanej przemocy. Co ciekawe, kibice również nie należą do aniołków – szczególnie lubują się w morderstwach i krwawych polowaniach na sędziów. Przy nich fanatycy Wisły i Cracovii to słodziutkie kociaki. Koniec sezonu zbliża się nieubłaganie, więc arbitrzy, którzy mają zatroszczyć się o sprawiedliwość finałowego meczu, proszą o kompleksową ochronę (ich koledzy, sędziujący w półfinałach, pożegnali się z życiem w dość nieprzyjemnych okolicznościach) i zadbanie o to, aby międzyplanetarne derby nie przerodziły się w kolejną wojnę skyballową.
Trudno jest ocenić tę historię, gdyż kończy się, zanim na dobre się rozkręci (dlatego też wydawnictwo nie popisało się z opisem książki na tyle okładki). Jedynym jej zadaniem jest przypomnienie czytelnikowi sylwetek głównych bohaterów i muszę przyznać, że robi to z prawdziwym wdziękiem. Bardzo frapujący zabieg, którego winszuję autorowi.
Drugie zlecenie jest dłuższe, a co za tym idzie, bardziej skomplikowane. Legat Maen Sufyerd, szef Wydziału Wywiadu Strategicznego planety Dampier, został skompromitowany i skazany na śmierć za wykradnięcie tajnych dokumentów na rzecz odwiecznego wroga – Torguthu. Sęk w tym, że według zapewnień byłego premiera Jena Reynoldsa, sprawa nie jest tak oczywista, jak wydaje się na pierwszy rzut oka. Cały proces został sfingowany, do celi wpakowano „kozła ofiarnego”, a szpieg stojący za całym skandalem chadza na wolności. Kto sprzedał ściśle tajne akta i dlaczego? Tego właśnie musi dowiedzieć się ekipa „Star Risk”, która ląduje w samym środku korupcji, politycznych intryg, nietolerancji religijnej i zwalczających się wzajemnie, skrajnie nacjonalistycznych frakcji.
Bez obaw jednak, dla naszych bohaterów to chleb powszedni i wykonują zlecania z podobnym sprytem oraz gracją, znanymi z pierwszej części (bezustannie gotowi do akcji, zawsze z ?planem B? ? prawdziwi profesjonaliści). Bunch starał się ukazać, jak łatwo można kogoś kupić, i że otaczająca nas rzeczywistość jest pełna samolubnych istot, które są gotowe zniszczyć nam życie, jeżeli to tylko im się opłaci. Bogactwo i władza korumpują człowieka od środka, a jedynym stabilnym fundamentem w relacjach interpersonalnych jest przyjaźń oraz wzajemne zrozumienie. Tylko one umożliwiają przetrwanie członkom ?Star Risk? w najgroźniejszych momentach i cementują pomost pomiędzy tą grupą a czytelnikiem. Koleżeństwo, uszczypliwy humor oraz pewna pogoda ducha, mimowolnie powodują, że człowiek pragnie być częścią tego zespołu, aktywnie uczestniczyć w jego przygodach i trzyma za niego mocno kciuki.
W „Podłych światach” Chris Bunch postanowił skupić się na cichych akcjach wywiadowczych i politycznych intrygach. Mniej tutaj otwartej wymiany ognia (choć kilku krwawych potyczek nie zabraknie) oraz kompletnie pominięto starcia w przestrzeni kosmicznej (fani Redona Spady będą rozczarowani). Odważne posunięcie, gdyż to był jeden z kluczowych atutów jego warsztatu pisarskiego. Czy wyszło to na dobre cyklowi? Cóż, trudno orzec. Z jednej strony, machinacje na najwyższych szczeblach władzy, samo dojście do sedna zatrważającej prawdy oraz rozliczne fortele „Star Risk”, które pozwalają im kpić z oponentów, są przedstawione w znakomity sposób i autentycznie bawią. Z drugiej, wyczuwalne są niestety pewne niedostatki – autor w pewnych momentach nie potrafi utrzymać odpowiedniej dynamiki przygody, a niektóre sceny i dialogi stają się zbędną papką, z której nic nie wynika. Efektem tego stanu rzeczy jest powoli siadające napięcie oraz nerwowe kartkowanie stron przez czytelnika w oczekiwaniu na akcję. Kiedy jednak porównamy ze sobą to wszystko, końcowy rachunek ukaże nam, że ta zmiana wyszła zdecydowanie „in plus” i autor wykazał się zawodowym cwaniactwem. Ryzyko często procentuje i tym razem nie jest inaczej.
Konkludując, „Podłe światy” świadczą o pozytywnym rozwoju cyklu. Bunchowi udało się zawrzeć w blisko 300-stronicowej powieści najważniejsze atuty „Star Risk Sp. z.o.o.” i dorzucić do niej kilka nowych. Jasne, całość nadal jest schematyczna, opisy są szczątkowe, brak tu jakichś głębszych myśli, które skłaniają później do długich refleksji, ale… nie o to przecież chodziło. Tutaj na najwyższym piedestale została położona dobra zabawa i relaks, które pozwalają zapomnieć przez chwilę o troskach dnia codziennego. Patrząc z tej perspektywy, powyższa pozycja jest bardzo kuszącą opcją. Fani „Star Risk” i lekkostrawnej fantastyki naukowej powinni być usatysfakcjonowani – reszta będzie mocno kręciła nosem.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz