Fragment książki

14 minut czytania

Dom ojca

Nafai obudził się przed świtem na macie w domu swojego ojca. Ponieważ miał czternaście lat, nie wolno mu już było spać w domu matki. Żadna szanująca się kobieta w Basilice nie oddałaby swojej córki do domu Rasy, gdyby mieszkał w nim czternastoletni chłopiec – zwłaszcza iż Nafai w wieku dwunastu lat zaczął szybko rosnąć i nic nie wskazywało na to, że wkrótce przestanie, chociaż mierzył już prawie dwa metry.

Nie dalej niż wczoraj podsłuchał rozmowę matki z przyjaciółką Dhelembuvex.

– Ludzie zaczynają się zastanawiać, kiedy zamierzasz znaleźć dla niego cioteczkę – powiedziała Dhel.

– Jest jeszcze bardzo młody – stwierdziła matka.

Dhel wybuchnęła śmiechem.

– Raso, moja droga, czy aż tak bardzo boisz się starości? Czemu nie chcesz przyznać, że twoje dziecko to już mężczyzna?

– To nie strach przed starością – zaprzeczyła matka. – Będzie miał dość czasu na cioteczki, partnerki i cały ten kram, kiedy sam zacznie o tym myśleć.

– On już o tym myśli – powiedziała Dhel. – Po prostu z tobą o tym nie rozmawia.

To była prawda; Nafai, usłyszawszy to wówczas, oblał się rumieńcem i kiedy teraz przypomniał to sobie, znów się zarumienił. Skąd Dhel wiedziała, że tak często myśli o tym „kramie”, skoro tamtego dnia widziała go tylko przez chwilę? Czy dostrzegła u niego jakieś wyraźne oznaki?

Po prostu dorastam, pomyślał Nafai. Wiedziała o tym, ponieważ zna mężczyzn. Wszyscy chłopcy zaczynają o tym myśleć mniej więcej w moim wieku. Każdy może wskazać na młodzieńca, który mierzy prawie dwa metry, lecz nie ma jeszcze zarostu, i powiedzieć: „Ten chłopiec myśli teraz o seksie”, i zwykle będzie miał rację.

Ale ja nie jestem taki jak wszyscy. Kiedy słyszę rozmowy Mebbekewa z kolegami, robi mi się niedobrze. Nie podoba mi się myślenie o kobietach w taki prymitywny sposób, ocenianie ich jak klaczy, żeby zdecydować, do czego mogą się nadawać. Zwierzę juczne czy wierzchowiec? Czy chodzi stępa, czy można na niej cwałować? Czy mam ją trzymać w stajni, czy wyprowadzać, żeby pokazać przyjaciołom?

Nafai wcale tak nie myślał o kobietach. Może dlatego, że jeszcze chodził do szkoły i codziennie rozmawiał z kobietami o sprawach intelektualnych. Kocham Eiadh nie dlatego, że jest najpiękniejszą dziewczyną w Basilice i wobec tego prawdopodobnie na całym świecie, uświadomił sobie. Kocham ją, ponieważ możemy porozmawiać ze sobą, podoba mi się sposób jej myślenia, brzmienie głosu, to, jak unosi głowę, żeby wysłuchać poglądu, z którym się nie zgadza, a także i to, jak kładzie swoją rękę na mojej, kiedy próbuje mnie przekonać.

Nagle uprzytomnił sobie, że za oknem niebo zaczyna się rozjaśniać, a on leży w łóżku i marzy o Eiadh, a gdyby miał choć trochę rozumu, toby wstał, poszedł do miasta i zobaczył ją we własnej osobie.

Niezwłocznie przystąpił do działania. Podniósł się, uklęknął obok maty i klepnął się w nagie uda oraz klatkę piersiową, ofiarowując ból Nadduszy, po czym zrolował posłanie i schował je do skrzyni w kącie. Właściwie nie potrzebuję maty, pomyślał. Gdybym był prawdziwym mężczyzną, mógłbym spać na podłodze. W ten sposób stanę się taki twardy i umięśniony jak ojciec. Jak Elemak. Dziś wieczorem nie skorzystam z maty.

Wyszedł na podwórze i podszedł do zbiornika z wodą. Zanurzył ręce w małej umywalce, zwilżył mydło i roztarł je na całym ciele. Powietrze było chłodne, a woda jeszcze zimniejsza, ale on udawał, że tego nie zauważa, dopóki się nie namydlił. Wiedział, że ten ziąb jest niczym w porównaniu z tym, co nastąpi za chwilę. Stanął pod prysznicem i wyciągnął rękę do sznurka – a potem się zawahał, zbierając wszystkie siły, żeby dzielnie znieść cierpienie, którego miał za chwilę doświadczyć.

– Po prostu pociągnij – usłyszał głos Issiba.

Spojrzał w kierunku pokoju brata. Issib unosił się w powietrzu tuż przed wejściem.

– Tobie łatwo tak mówić – odpowiedział mu Nafai.

Kaleki brat nie mógł korzystać z prysznica; jego lewiterów nie wolno było zamoczyć. Tak więc co wieczór jeden ze służących zdejmował mu lewitery i go kąpał.

– Boisz się zimnej wody jak małe dziecko – ciągnął Issib.

– Przypomnij mi, żebym przy kolacji przyłożył ci lód do karku – odparował Nafai.

– Ponieważ obudziłeś mnie swoją trzęsionką i dzwonieniem zębami…

– Byłem zupełnie cicho!

– Postanowiłem pójść z tobą dzisiaj do miasta.

– Doskonale. Doskonale jak w karnawale.

– Czy chcesz, żeby mydło na tobie zaschło? Dodaje twojej skórze uroczej bieli, ale po kilku godzinach może zacząć swędzieć.

Nafai pociągnął za sznurek.

Lodowato zimna woda wylała się na niego ze zbiornika niczym wodospad. Nafai sapnął – uderzenie wody zawsze wywoływało wstrząs – a potem pochylał się, odwracał, skręcał i pryskał wodą w każdy zakamarek ciała, żeby spłukać mydło. Miał tylko pół minuty na to, żeby się dokładnie opłukać, zanim woda przestanie płynąć z prysznica, a gdyby nie zdążył tego zrobić, musiałby albo przez cały dzień chodzić z zaschniętym mydłem – a skóra rzeczywiście od tego swędziała jak od ukąszenia tysiąca pcheł – albo zaczekać kilka minut, odmrażając sobie przy tym tyłek, aż mały zbiornik prysznica napełni się ponownie z dużego zbiornika wodnego. Żadna z tych dwóch perspektyw nie była wcale zabawna, więc już dawno temu Nafai nabrał takiej wprawy, że był zawsze czysty, zanim woda przestawała lecieć.

– Uwielbiam oglądać ten twój taniec – powiedział Issib.

– Taniec?

– Przechylasz się w lewo, opłukujesz prawą pachę, przechylasz się w drugą stronę, myjesz lewą pachę, pochylasz się do przodu i rozszerzasz pośladki, żeby opłukać tyłek, odchylasz się do tyłu…

– W porządku, kapuję.

– Mówię poważnie, uważam, że to wspaniałe przedstawionko. Powinieneś je pokazać kierownikowi Amfiteatru. Albo nawet Orchestry. Zostałbyś gwiazdą.

– Czternastolatek tańczący nago pod strumieniem wody – powiedział Nafai. – Sądzę, że pokazaliby to w innego rodzaju teatrze.

– Ale i tak w Dolinie Lalek! Byłbyś przebojem w Dolinie Lalek!

Nafai wytarł się już ręcznikiem do sucha – z wyjątkiem włosów, które nadal były mokre i lodowato zimne. Kiedy ubierał się i rozcierał ciało, żeby się rozgrzać, miał ochotę pobiec do swojego pokoju, tak jak to robił w dzieciństwie, paplając nonsensowne słowa – „uga-buga luga-buga” należały do jego ulubionych. Ale teraz czuł się już mężczyzną i była dopiero jesień, a nie zima, więc zmusił się, żeby iść do swojego pokoju wolnym krokiem. I dlatego znajdował się jeszcze na podwórzu, nagusieńki i zimny jak lód, kiedy Elemak wszedł przez bramę.

– Sto dwadzieścia osiem dni! – ryknął.

– Elemak! – zawołał Issib. – Wróciłeś!

– Podziękowania za to nie należą się rozbójnikom na wzgórzach – oświadczył Elemak. Poszedł prosto do prysznica, rozbierając się po drodze. – Napadli na nas zaledwie dwa dni temu, o wiele za blisko Basiliki. Tym razem chyba zabiliśmy jednego.

– Nie jesteś tego pewien? – zapytał Nafai.

– Oczywiście użyłem pulsatora.

Oczywiście? – zdumiał się Nafai. Używać broni myśliwskiej przeciwko człowiekowi?

– Widziałem, jak pada, ale nie miałem zamiaru wracać i sprawdzać, więc może tylko potknął się i upadł dokładnie w chwili, kiedy wystrzeliłem.

Elemak pociągnął za sznurek prysznica, zanim się namydlił. Gdy woda trysnęła na niego, wrzasnął, a potem wykonał własny taniec, potrząsając głową i rozbryzgując wodę po całym podwórzu, jednocześnie paplając „uga-buga luga-buga” jak małe dziecko.

On mógł się tak zachowywać. Miał dwadzieścia cztery lata, dopiero co przyprowadził bezpiecznie swoją karawanę z wyprawy mającej na celu zakup egzotycznych roślin w położonym w dżungli mieście Tishchetno – po raz pierwszy od wielu lat ktoś z Basiliki zapuścił się w tamten rejon – a po drodze może nawet zabił rozbójnika. Nikt nie mógł myśleć o Elemaku inaczej niż jak o mężczyźnie. Nafai znał zasady: kiedy mężczyzna zachowuje się jak dziecko, jego zachowanie jest chłopięce i wszyscy są zachwyceni; kiedy chłopiec zachowuje się w ten sam sposób, jego zachowanie jest infantylne i wszyscy mu mówią, żeby wydoroślał.

Teraz Elemak namydlał swoje ciało. Nafai – nadal zziębnięty, nawet pomimo rąk złożonych na piersi – miał już iść do swojego pokoju, kiedy Elemak się odezwał:

– Urosłeś od mojego wyjazdu, Nyef.

– Tak to ze mną ostatnio jest.

– To ci pasuje. Robisz się nieźle umięśniony. Nabierasz wszystkich pozytywnych cech ojca. Masz jednak twarz swojej matki.

Nafaiowi podobał się ton aprobaty w głosie Elemaka, ale wystawanie tam nago jak dudek, podczas gdy brat go oceniał, było również w jakiś nieokreślony sposób upokarzające.

Issib oczywiście tylko pogorszył sprawę.

– Na szczęście ma najważniejszą cechę ojca – dodał.

– Cóż, wszyscy ją mamy – stwierdził Elemak. – Wszystkie jego dzieci są płci męskiej. Przynajmniej wszystkie, o których wiemy.

Wybuchnął śmiechem.

Nafai nie znosił, kiedy Elemak mówił w ten sposób o ojcu. Wszyscy wiedzieli, że ojciec jest cnotliwy, sypia jedynie ze swoją legalną partnerką. A przez ostatnie piętnaście lat tą partnerką była Rasa, matka Nafaia i Issiba, która co roku odnawiała z nim kontrakt. Był taki wierny, że kobiety zrezygnowały z odwiedzania go i napomykania, że będą do wzięcia, kiedy jego kontrakt wygaśnie. Oczywiście matka była równie wierna, a mimo to mnóstwo mężczyzn obsypywało ją prezentami i robiło aluzje – ale tacy właśnie byli niektórzy mężczyźni: wierność nęciła ich bardziej niż rozwiązłość, jak gdyby Rasa pozostawała wierna Wetchikowi tylko po to, żeby zachęcać zalotników do starań o nią. Partnerstwo z Rasą oznaczało również wspólne posiadanie domu, uważanego przez niektórych za najpiękniejszy, oraz widoku, który wszyscy bezsprzecznie uznawali za najpiękniejszy w Basilice. Ja nigdy bym nie wziął za partnerkę kobiety tylko z powodu jej domu, pomyślał Nafai.

– Zwariowałeś czy co? – odezwał się Elemak.

– O co chodzi? – zapytał Nafai.

– Zimno tu jak wszyscy diabli, a ty stoisz goły i mokry.

– Tak… – Nafai nie pobiegł jednak do swojego pokoju, bo to by było przyznanie się do tego, że zimno mu dokucza. Tak więc po raz pierwszy uśmiechnął się szeroko do Elemaka i powiedział: – Witaj w domu.

– Nie popisuj się tak, Nyef. Wiem, że umierasz z zimna. Kurczą ci się zwisające części ciała.

Nafai poszedł wolnym krokiem do pokoju. Włożył spodnie i koszulę. Naprawdę trapiło go to, że Elemak zawsze odgadywał jego myśli. Elemakowi nigdy nie przyszło do głowy, że może Nafai nie odczuwa chłodu, gdyż jest zahartowany i męski. Nie, Elemak zawsze zakładał, że jeśli Nafai postępował po męsku, było to tylko pozerstwo. Oczywiście to było pozerstwo, więc Elemak miał rację, ale ten fakt jeszcze bardziej Nafaia irytował. W jaki sposób mężczyźni nabierają męskości, jeśli nie przez udawanie, że nimi są, aż w końcu wchodzi im to w nawyk i staje się cechą osobowości? A poza tym nie było to całkowite pozerstwo. Przez chwilę, widząc Elemaka z powrotem w domu, słysząc, jak mówi o przypuszczalnym zabiciu człowieka podczas podróży, Nafai zapomniał, że jest mu zimno, zapomniał o wszystkim.

W wejściu pojawił się cień. Był to Issib.

– Nie powinieneś mu pozwalać, żeby tak cię trafiał w czułe miejsca, Nafaiu.

– O co ci chodzi?

– O to, że wprawia cię w złość. Kiedy ci docina.

Nafai był autentycznie zaskoczony.

– O jaką złość ci chodzi? Nie byłem rozzłoszczony.

– Kiedy zażartował, że tak ci zimno – wyjaśnił Issib – myślałem, że podejdziesz do niego i walniesz go w głowę.

– Ale ja nie byłem wściekły.

– A więc naprawdę jesteś psychicznie chory, mój chłopcze – zawyrokował Issib. – Ja myślałem, że jesteś wściekły. On myślał, że jesteś wściekły. I tak samo myślał Naddusza.

– Naddusza wie, że wcale nie byłem rozzłoszczony.

– A więc naucz się panować nad wyrazem swojej twarzy, bo wygląda na to, że widać na niej uczucia, których nie doznajesz. Gdy tylko się odwróciłeś, dźgnął palcem w twoim kierunku. Myślał, że jesteś wściekły.

Issib oddalił się, unosząc się w powietrzu. Nafai włożył sandały i zawiązał rzemyki na krzyż na nogawkach. Modne wśród młodych ludzi w Basilice było noszenie długich rzemyków aż do ud i związywanie ich tuż pod kroczem, ale Nafai swoje skrócił i nosił do wysokości kolan, jak prawdziwy robotnik. Gruby skórzany węzeł między nogami powodował, że młodzi ludzie chodzili majestatycznym krokiem i kołysali się przy tym z boku na bok, usiłując nie dopuścić do obtarcia ud. Nafai nie chodził majestatycznym krokiem i czuł odrazę do całej idei mody, przez którą ubranie było mniej wygodne.

Oczywiście odrzucenie mody oznaczało, że różnił się od swoich rówieśników, ale zbytnio mu to nie przeszkadzało. Lubił przebywać w towarzystwie kobiet, a te, których zdanie cenił, nie zwracały uwagi na modę. Na przykład Eiadh często razem z nim wyśmiewała wysoko wiązane rzemyki sandałów.

– Wyobraź sobie noszenie ich podczas jazdy konnej – powiedziała kiedyś.

– Niezawodny sposób na zrobienie z byka wołu – zażartował Nafai w odpowiedzi i Eiadh roześmiała się, a potem w ciągu całego dnia kilkakrotnie powtarzała jego żart. Jeżeli istniała na świecie taka kobieta, to po co mężczyzna miał sobie zawracać głowę głupią modą?

Kiedy Nafai dotarł do kuchni, Elemak właśnie wsuwał do piekarnika mrożony pudding ryżowy, który wyglądał na dość duży, by wystarczył dla wszystkich, ale Nafai wiedział z doświadczenia, że brat zamierza wziąć całość dla siebie. Podróżował przez wiele miesięcy, spożywając przeważnie zimne jedzenie, przemieszczając się prawie wyłącznie w nocy – wystarczy mu jakieś sześć kęsów, żeby skonsumować cały pudding, a potem walnie się na łóżko i będzie spał do jutrzejszego rana.

– Gdzie ojciec? – zapytał Elemak.

– Wyjechał na krótko w podróż – odparł Issib, który rozbijał surowe jajka nad swoimi grzankami, przygotowując je do upieczenia. Robił to dość zręcznie, zważywszy na fakt, że do utrzymania jajka w ręce potrzebował wszystkich swoich sił. Trzymał jajko kilka centymetrów nad stołem, a potem napinał odpowiedni mięsień, żeby zwolnić lewiter przytrzymujący jego ramię w górze, powodując opadnięcie ręki wraz z jajkiem na blat stołu. Jajko pękało dokładnie tak, jak powinno – za każdym razem – po czym Issib napinał inny mięsień, lewiter unosił jego ramię nad talerzem, a kaleki młodzieniec drugą ręką rozchylał jajko, które wylewało się na grzankę. Issib mógł prawie wszystko robić sam, ponieważ sprawę grawitacji rozwiązywały jego lewitery. Oznaczało to jednak, że nigdy nie mógł podróżować tak jak ojciec, Elemak i czasami Mebbekew. Z chwilą oddalenia się od pola magnetycznego miasta musiał poruszać się na swoim krześle, niezgrabnej maszynie, którą mógł jedynie przemieszczać się z miejsca na miejsce. Krzesło nie mogło mu pomóc niczego zrobić. Z dala od miasta, przykuty do swojego krzesła, Issib był naprawdę ułomny.

– Gdzie Mebbekew? – zapytał Elemak.

Pudding był upieczony – właściwie przepieczony, ale Elemak tak właśnie jadał śniadania: gotował jedzenie długo, aż tak zmiękło, by nie trzeba było go pogryźć.

– Spędził noc w mieście – odparł Issib.

Elemak się roześmiał.

– Tak właśnie powie, kiedy wróci. Ale mnie się wydaje, że Meb należy do tych, którzy orzą, lecz nie sieją.

Mężczyzna w wieku Mebbekewa mógł spędzić noc w Basilice tylko w jeden sposób, to znaczy w domu jakiejś kobiety. Elemak mógł docinać Mebbekewowi, że swymi zdobyczami się przechwala, ale Nafai widział, w jaki sposób Meb postępował przynajmniej z niektórymi kobietami. Mebbekew nie musiał udawać, że spędza noc w mieście; prawdopodobnie przyjmował mniej zaproszeń, niż ich otrzymywał.

Elemak ugryzł olbrzymi kęs puddingu. Potem krzyknął, otworzył usta i napił się wina prosto z dzbanka na stole.

– Gorące – powiedział, kiedy znów mógł mówić.

– Czy nie jest zawsze takie? – zapytał Nafai.

Powiedział to dla kawału, to miał być żart między braćmi. Ale nie wiadomo dlaczego Elemak zrozumiał go zupełnie na opak, jak gdyby Nafai nazwał go głupcem za to, że ugryzł gorący pudding.

– Posłuchaj, chłoptysiu, kiedy będziesz się tułał, jedząc zimne posiłki i sypiając w kurzu i błocie przez dwa i pół miesiąca, to może też zapomnisz, jak gorący może być pudding.

– Przepraszam – ukorzył się Nafai. – Nie miałem nic złego na myśli.

– Po prostu uważaj, z kogo stroisz sobie żarty. Jakkolwiek by było, jesteś tylko moim bratem przyrodnim.

– To nie ma nic do rzeczy – wtrącił wesoło Issib. – Rodzonych braci też tak traktuje.

Issib najwyraźniej usiłował nie dopuścić do kłótni. Elemak wydawał się skłonny na to przystać.

– Przypuszczam, że tobie jest ciężej – powiedział. – Dobrze, że jesteś kaleką, bo inaczej Nafai prawdopodobnie nie dożyłby swoich osiemnastych urodzin.

Issib nie okazał, czy uwaga o kalectwie go ubodła. Rozwścieczyła jednak Nafaia. Issib usiłował załagodzić sprawę, a w zamian za to Elemak go znieważył. Do tej pory Nafai nie miał najmniejszego zamiaru szukać zwady, teraz jednak był skory do tego. Wystarczającym pretekstem było to, że Elemak określił jego wiek w latach biologicznych, a nie sakralnych.

– Mam czternaście lat – oświadczył Nafai. – Nie osiemnaście.

– Lata sakralne, lata biologiczne… – Elemak machnął ręką. – Gdybyś był koniem, miałbyś osiemnaście lat.

Nafai podszedł i stanął tuż przy jego krześle.

– Ale nie jestem koniem – rzekł.

– Nie jesteś też jeszcze mężczyzną – stwierdził Elemak. – A ja jestem zbyt zmęczony, żeby chciało mi się w tej chwili sprać cię na kwaśne jabłko. Więc zrób sobie śniadanie i pozwól mi zjeść moje.

Odwrócił się do Issiba.

– Czy ojciec zabrał ze sobą Rashgallivaka?

Nafaia zdziwiło to pytanie. Jak ojciec mógłby wziąć ze sobą zarządcę majątku, kiedy Elemaka też nie było w domu? Oczywiście Truzhnisha prowadziłaby gospodarstwo, ale któż by się zajmował inspektami, stajniami, plotkami, straganami?

Z pewnością nie Mebbekew – nie interesowały go codzienne obowiązki związane z branżą ojca. A poleceń Issiba ludzie by nie spełniali – patrzyli na niego ze współczuciem lub litością, ale nie z szacunkiem.

– Nie, ojciec zostawił go, żeby wszystkim pokierował – odparł Issib. – Rash prawdopodobnie śpi dziś w chłodni. Przecież wiesz, że ojciec nigdy nie wyjeżdża, nie upewniając się, że wszystko jest w porządku.

Elemak zerknął na Nafaia z ukosa.

– Po prostu zastanawiałem się, dlaczego niektórzy zrobili się tacy zarozumiali.

Wtedy Nafaiowi zaświtało w głowie: pytanie Elemaka było w rzeczywistości dwuznacznym komplementem – zastanawiał się, czy ojciec nie przekazał Nafaiowi obowiązków gospodarza na czas swojej nieobecności. Było oczywiste, że Elemakowi nie podobał się pomysł, aby Nafai prowadził interesy rodziny Wetchika, której branżą były niepospolite rośliny.

– Nie interesuje mnie przejęcie chwastowego interesu – powiedział Nafai – jeżeli to cię martwi.

– Mnie nic nie martwi. Czy nie powinieneś już pójść do mamy, do szkoły? Mama będzie się niepokoić, że ktoś pobił i obrabował jej dziecko na drodze.

Nafai wiedział, że powinien puścić sarkastyczną uwagę Elemaka mimo uszu i więcej go nie prowokować. Ostatnia rzecz, jakiej pragnął, to mieć w Elemaku wroga. Ale właśnie to, że tak bardzo Elemaka poważał, że tak bardzo chciał się do niego upodobnić, uniemożliwiło Nafaiowi pozostawienie drwiny bez odpowiedzi. Zanim doszedł do drzwi prowadzących na podwórze, odwrócił się i rzekł:

– Chcę w życiu osiągnąć znacznie więcej, niż tylko czaić się na drodze, strzelać do rozbójników, spać z wielbłądami i przewozić rośliny tundrowe do tropiku, a tropikalne na biegun. Tę zabawę pozostawię tobie.

Nagle krzesło poleciało przez pokój, kiedy Elemak zerwał się na równe nogi, dwoma susami doskoczył do Nafaia i przycisnął jego twarz do futryny. Było to bolesne, ale Nafai nie czuł bólu ani nawet strachu, że Elemak mógłby go poturbować jeszcze bardziej. Zamiast tego doznał dziwnego uczucia triumfu. Doprowadziłem Elemaka do złości, pomyślał. Nie jest w stanie ciągle udawać, że uważa mnie za małe dziecko, które można lekceważyć.

– Tej zabawie, jak ją nazywasz, zawdzięczasz to, co masz, i to, kim jesteś – powiedział Elemak. – Czy myślisz, że gdyby nie pieniądze zarabiane przez ojca, Rasha i przeze mnie, to ktoś by cię traktował z szacunkiem w Basilice? Czy myślisz, iż twoja matka cieszy się aż takim poważaniem, że część tego przechodzi na jej synów? Jeśli tak myślisz, to nie wiesz, jak ten świat jest urządzony. Twoja matka może byłaby w stanie zrobić ze swoich córek cud-marzenia, ale jedyne, co kobieta może zrobić dla syna, to wykształcić go na uczonego. – Słowo „uczonego” Elemak nieomalże wypluł z siebie. – I wierz mi, chłopcze, nikim więcej w życiu nie będziesz. Nie mam pojęcia, czemu Naddusza w ogóle zawracał sobie głowę, żeby obdarzać cię męskimi organami płciowymi, niewieściuchu, bo kiedy dorośniesz, to możesz liczyć na tym świecie jedynie na to, co udaje się zdobyć kobiecie.

I znów Nafai wiedział, że powinien milczeć, pozwolić Elemakowi mieć ostatnie słowo, ale riposta sama mu się wymknęła.

– Czy nazywając mnie kobietą, chcesz w subtelny sposób powiedzieć, że masz na mnie ochotę? Chyba zbyt długo byłeś w podróży, jeżeli zaczynam w twoich oczach wyglądać tak, że nie możesz mi się oprzeć.

Elemak od razu go puścił. Nafai odwrócił się, spodziewając się zobaczyć roześmianego brata, który potrząsa głową z niedowierzaniem, że to ich dokazywanie czasami tak się wymyka spod kontroli. A Elemak był czerwony na twarzy i sapał jak zwierzę sprężone do skoku.

– Wynoś się z tego domu! – wyrzucił z siebie. – I nie wracaj, póki tu jestem!

– To nie twój dom – zauważył Nafai.

– Następnym razem, kiedy cię tu zobaczę, zabiję cię!

– Daj spokój, Elya, przecież tylko żartowałem.

Issib wsunął się wesoło między nich i niezgrabnie objął Nafaia ramieniem.

– Powinniśmy już pójść do miasta, Nyef. Matka rzeczywiście będzie się o nas martwić.

Tym razem Nafai miał dość rozsądku, by się nie odzywać. Umiał trzymać język za zębami – po prostu nigdy nie pamiętał, żeby to zrobić w porę. Teraz Elemak był na niego wściekły. Może będzie się gniewał przez wiele dni. Gdzie będę spał, jeżeli nie mogę wrócić do domu? – zastanawiał się Nafai. W tym momencie w jego wyobraźni zjawiła się Eiadh, która szepnęła do niego: „Może zostaniesz na noc w moim pokoju? Przecież pewnego dnia i tak na pewno zostaniemy partnerami. Kobieta szkoli swoje ulubione siostrzenice na partnerki dla swoich synów, prawda? Wiem o tym od chwili, kiedy cię poznałam. Po co mielibyśmy dłużej czekać? W końcu jesteś tylko prawie najgłupszym człowiekiem w całej Basilice”.

Z zadumy wyrwał Nafaia głos Issiba, a nie Eiadh.

– Czemu ciągle tak go podjudzasz? Czasami niewiele brakuje, żeby Elemak cię zabił.

– Przychodzą mi do głowy różne rzeczy i czasami mówię je wtedy, kiedy nie powinienem – odparł Nafai.

– Przychodzą ci do głowy głupie rzeczy i jesteś taki bezmyślny, że mówisz je za każdym razem.

– Nie za każdym razem.

– To znaczy, że są też jeszcze głupsze rzeczy, których nie mówisz? A to dopiero masz umysł! Po prostu skarb!

Issib wysforował się przed Nafaia. Zawsze tak robił podczas wędrówki pod górę, zapominając, że ludziom, którzy muszą sobie radzić z grawitacją, łatwiej by było iść wolniejszym krokiem.

– Lubię Elemaka – powiedział nieszczęśliwym tonem Nafai. – Nie rozumiem, dlaczego on mnie nie znosi.

– Nakłonię go, żeby kiedyś sporządził dla ciebie listę powodów – odpowiedział Issib. – Dołączę ją do mojej.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...