Ponoć nic dwa razy się nie zdarza, jednak po tę pozycję sięgnąłem z powodu kuszącego tytułu oraz takiej też okładki. „Pajęczy Księżyc” zdobi, co niewątpliwe nie jest niespodzianką, ogromny pająk na tle księżyca. Jego ostre odnóża i czerwone oczy sugerują, iż nie jest to książka przeznaczona dla dzieci – podkreślono to również na tylnej okładce. Pozostaje nam już tylko skupić się na treści, tak więc postanowiłem przekonać się, jakie wydarzenia powinny zostać oszczędzone młodszym czytelnikom.
Sam autor, Richard A. Knaak, swoją książkę zadedykował tym, którzy pragnęli dalszych przygód Zayla i Humbarta. W istocie, nekromanta i towarzysząca mu gadająca czaszka otrzymali rolę głównych obrońców dobra. Po drugiej stronie barykady umieszczono targanego koszmarami i żądzą władzy lorda Aldrica Jitana. Arystokrata nie stanowiłby większego problemu, gdyby nie pomagał mu inny nekromanta, Karybdus. Ów sługa Rathmy sądząc, że działa dla dobra wyznawanej przez siebie Równowagi, dochodzi do wniosku, iż Dobro osiągnęło niebezpieczną przewagę i należy ponownie wyrównać szanse. W tym celu pomaga Jitanowi odnaleźć pradawny klejnot, czyli tytułowy Pajęczy Księżyc. Za sprawą dziwnego wezwania, którego nie potrafi wytłumaczyć, Zayl przybywa do Zachodniej Marchii. Tam też poznaje piękną lady Salene Nesardo. Dzięki niej wpada na trop Jitana, a zarazem mrocznego planu swego kolegi po fachu. Czemu zatem to książka tylko dla dorosłych? Nie wiem, wydawca wydaje się być lekko przewrażliwiony.
Fabuła prezentuje się więc w dość oklepany sposób, jednak miejscami jej tempo jest zbyt zawrotne. Trudno szukać niespodziewanych zwrotów akcji, także jest dużo walki i odwieczne zmaganie się dobra ze złem. Walka ta ma ogromne znaczenie dla obu stron, gdyż autor wspomina, iż Zayl przybył do Marchii Zachodniej tuż po tym, jak obiegły świat informacje o zniszczeniu Kamienia Świata, czego świadkami byli gracze w dodatku do „Diablo II”, czyli „Lord of Destruction”. To wydarzenie sprawiło, iż obie wiecznie zwaśnione strony jeszcze mocniej zaczęły wyciągać ręce po świat ludzi, chcąc go zagarnąć dla siebie. Tak przynajmniej głosi teoria, gdyż w książce owe starcie prezentuje się dosyć miernie – od czasu do czasu gdzieś się przewija, zaś w epilogu uświadczymy obserwującego wszystko anioła.
Autor nie najlepiej radzi sobie z kreacją postaci. O Zaylu wiemy właściwie niewiele – być może jest to zabieg celowy, ale nie wystarczy jedynie opisać (w dużym uproszczeniu) nauk Rathmy, by zrozumieć motywy postępowania nekromanty. Ową nieumiejętność widać właściwie u każdego i rzuca się w oczy tym bardziej, im więcej miejsca zajmują opisy natury nieożywionej. Ta jednak powinna stanowić jedynie tło, a nie tuszować płaskie postacie. Niejednokrotnie docieramy do opisu chociażby zachowania czy stroju, który jest możliwie najbardziej zwięzły, nie pozwalając sobie na jakąś wylewność. Także próba wplecenia wątku romantycznego nie powiodła się – w „Królestwie Cienia” zabieg ten wyszedł dużo lepiej, choć niepozbawiony był, bijącej ze wszystkich stron także tutaj, naiwności. Niewykorzystana pozostaje kreacja Humbarta, który miał nas rozbawiać swoimi komentarzami. Te są dość schematyczne i trudno przy nich o jakieś spazmy śmiechu. Mówiąc krócej – Richard A. Knaak opisał wszystko to, co domagało się opisu, ale zbyt szybko i pobieżnie, bez jakieś nutki polotu.
W końcu docieramy do końca tej opowieści. Trzeba przyznać, że „Pajęczy Księżyc” doskonale nada się jako odprężenie podczas podróży czy opalania na plaży. Przeciętne, choć poprawne rzemiosło, z którego słudzy Rathmy mogą być zadowoleni – nie zaburzy ono równowagi na rynku książek fantasy.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz