Urban fantasy aspiruje do miana jednego z najbardziej popularnych gatunków fantastycznych, co udowadnia choćby seria o przygodach Harry'ego Dresdena, maga-detektywa. Nie wiem, czy cykl Jima Butchera był dla Marcina Jamiołkowskiego inspiracją do stworzenia „Okupu krwi”, lecz skojarzenia nasuwają się samoistnie. Czy to źle? Zdecydowanie nie – w tym przypadku cieszyłem się, że będę miał okazję przeczytać książkę znacznie mi bliższą, bo nie osadzoną w jakimś Chicago (gdzie nigdy nie byłem), tylko w Warszawie (gdzie już bywałem, co pewnie świadczy o absolutnej ekstrawagancji z mojej strony). Sprawdzony pomysł (perypetie miejscowego maga – kto tego nie kupi?) gwarantował, że seria nie umrze natychmiastową śmiercią po pierwszym tomie – kolejna zaleta. Wystarczyło „tylko” napisać dobrą powieść i następnie stanąć u boku dzisiejszych polskich sław pisarskich jak Jakub Ćwiek czy Maja Lidia Kossakowska. Udało się?
Z miejsca muszę pochwalić dobór imion oraz przezwisk bohaterów książki. Osobiście mam awersję do polskich nazw, więc o Bartoszu, Krzyśku czy Władku czytałoby mi się źle. A Herbert? Rzadko spotykane imię, do tego pasujące do osoby parającej się sztukami czarodziejskimi oraz świetnie uzupełniające się z nazwiskiem Kruk. Wśród postaci pobocznych również jest mało inwazyjnie. Oczywiście nie mogło zabraknąć w scenerii okołowarszawskiej jakiejś Iwony czy Staszka, ale na co ważniejsze charaktery woła się Zezel czy Wyga, a jeden z intrygantów w „Okupie krwi” jest nawet Niemcem. Poza tym i tak sądzę, że najważniejsze to dobrze nazwać głównego bohatera, żeby nie brzmiał mało poważnie lub wręcz komicznie, a to Marcinowi Jamiołkowskiemu wyszło znakomicie.
Herbert Kruk dla odmiany nie jest detektywem, tylko krawcem. Niezbyt pasjonujące zajęcie? Na szczęście mężczyzna nie będzie miał wiele okazji do udowodnienia swoich umiejętności w tym zakresie, za to najbliższe godziny spożytkuje na pokazywaniu tego, co wielbiciele fantastyki lubią najbardziej – magii. Akcja „Okupu krwi” rozpoczyna się, gdy do Herberta przychodzi klient z tajemniczą paczką i każe mu dostarczyć ją pod wyznaczone miejsce w Warszawie, gdzie od dawna żadne hokus-pokus nie działa. Jeśli bohater nie wykona powierzonego zadania, zginie jego ukochana, Melania. Misja jednak od początku nie należy do najłatwiejszych, ponieważ w pogoni za krawcem rusza Bractwo Miast, policja i wszyscy, którzy pragną porządnie zarobić, bo zarówno za żywego, jak i martwego Herberta można dostać atrakcyjną nagrodę.
Warto zacząć od dość istotnego w książkach urban fantasy świata przedstawionego. Niestety, prezentuje się on trochę ubogo, mimo że można usprawiedliwiać autora ograniczeniami fabularnymi. W końcu Warszawa w „Okupie krwi” dopiero nabiera barw i początkowa niewielka ilość elementów fantastycznych jest zrozumiała. Niemniej pierwszy tom dużo na tym traci. Spory kawałek czasu Herbert ucieka przed... policją, co wcale nie czyni powieści ciekawszą. Wolę już skrzydlatego drania zionącego ogniem, nawet jeśli pojawia się w co drugim fantasy. Nie obraziłbym się też na pradawne wampiry zakładając, że nie będą podrywały dojrzewających smarkul. Później da się zauważyć bardziej atrakcyjnych przeciwników, ale żaden nie wypada na tyle dobrze, żebym piał z zachwytu. Epizodycznie pojawiają się co prawda takie osobistości jak Bazyliszek czy Złota Kaczka, lecz to nadal niewiele, a z pewnością wiecie, co znaczy epizodycznie. Pisarza ratuje oryginalny i nietypowy system magii polegający na używaniu odpowiednich przedmiotów lub wypowiadaniu mantr do rzucenia czaru. Nie są to jednak formuły w stylu Harry'ego Pottera, które nawet nie wiadomo, co oznaczają – jak „Alohomora”. Prezentuje się to raczej tak, jakby Herbert próbował przekonać otoczenie do realizacji jego pragnień. Przy tym mam tylko zarzut do tak zwanego „szału krwi”, który czyni bohatera niepokonanym. Mam nadzieję, że w drugiej części rywale będą potrafili temu zaradzić.
Do marudzenia nie powinna przyczynić się szybkość akcji. Marcin Jamiołkowski pewnie i gładko prowadzi czytelnika przez zaułki Warszawy. Czasami przystaje, aby wyjaśnić kilka kwestii dotyczących świata lub pozwolić bohaterowi zastanowić się nad dalszymi krokami, ale zaraz potem znów sprowadza historię do gonitwy i konfrontacji z następnymi przeciwnikami. Mimo że ci ostatni nie należą do najlepszych szwarccharakterów, to o nudę raczej trudno, bo lekki styl, niebanalny humor i nawiązania do popkultury czynią lekturą niezwykle przyjemną. Dodatkowym atutem jest wybór miejsca akcji – mieszkańcy Warszawy prawdopodobnie będą kojarzyli niektóre opisywane w „Okupie krwi” okolice, bo pisarz nie szczędzi o nich informacji, podając między innymi nazwy ulic. Reszta jednak wcale nie jest na straconej pozycji, bo też łatwo powinna odtworzyć w wyobraźni wygląd szpitala, kościoła czy przeciętnej polskiej kamiennicy, zważywszy na to, że nie różnią się bardzo od swoich odpowiedników w innych miastach. Całość ostatecznie zmierza do satysfakcjonującego oraz zaskakującego finału. Co prawda niektóre rozwiązania fabularne są aż nazbyt znane, a w końcówce autor wręcz kopiował sam siebie (wątek ukochanej i zemsty), ale i tak nie jest źle. Tym bardziej, że to dopiero początek dobrze zapowiadającego się cyklu.
Obecnie największym minusem są postacie. Pomijając wspomnianych niezbyt ciekawych antagonistów, bohaterowie „Okupu krwi” także nie są godni zapamiętania. Herbert Kruk w szrankach z Harrym Dresdenem nie wyszedłby zwycięsko – jego charakter trochę się rozmywa, nie wypada w ani jednym momencie charyzmatycznie. Czasami jest zabawny, innym razem zupełnie nie, więc pod tym względem też nie jest łatwo jednoznacznie go ocenić. Przeszłość mogła być niezła, ale poznane fakty rozczarowują nadmierną skrótowością. Niby znajduje wyjście z trudnych sytuacji, lecz żaden jego pomysł nie aspiruje do uznania go za błyskotliwy. W narracji daje się poznać znajomością między innymi „Iron Mana”, lecz nie wiem, czy go oglądał, czy jedynie tak mu się skojarzył, bo widział go na jakimś plakacie (stawiałbym na to drugie). Ponadto te wzmianki wypadają mało subtelnie (dla przykładu najlepszy fragment to ten o detektywie, zakładając, że dobrze go zrozumiałem – bo o to w tym chodzi, jeden skojarzy sobie z czymś, co emituje Polsat, drugi w ogóle nie załapie, co jest grane, ważne jednak, że nie zostało to podane wprost, aby możliwości interpretacji były różne). Dlatego Herbert, niestety, nie wzbudził mojej sympatii. Nawet przy wątku zemsty przedstawia się nijako, choć powinien szaleć od nienawiści i rozpaczy. Jeśli chodzi o pozostałe postacie – cierpią na podobny zarzut albo z kolei są zbyt jednowymiarowe. Taki Wyga to stereotyp siedemnastolatka – młodociany buntownik i palacz, który na widok atrakcyjnej kobiety myśli tylko o jednym i wcale się z tym nie kryje. To również mało interesująca osobowość, żeby nie powiedzieć „zbędna”.
Przeczytałem wiele debiutów i „Okup krwi” wpisuje się do grupy tych pozytywnych. Nie frustruje, nie przyczynia się do zachowań autodestrukcyjnych i stanowi przyjemną lekturę wyróżniającą się miejscem akcji – Warszawą. Mimo że nie jest to idealna powieść z gatunku urban fantasy i zdarzają się pewne uchybienia, to spokojnie można po nią sięgnąć bez obawy o zmarnowanie czasu. Szkoda tylko, że przyrównując do innych, popularniejszych tytułów, dzieło Marcina Jamiołkowskiego przegrywa. Przynajmniej na razie, bo oczekuję, że kolejne tomy będą coraz lepsze. Jak to mówią: „pierwsze koty za płoty”.
Dziękujemy wydawnictwu Genius Creations za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz