Mroczny tron

3 minuty czytania

mroczny tron, okładka

"Mroczny tron" stanowi drugą część cyklu pt. "Kampanie cienia", autorstwa Django Wexlera. Otwierające go "Tysiąc imion" okazało się być interesującą książką, potrafiącą wciągnąć i sprawić wiele frajdy. Czy pochodzącemu ze Stanów Zjednoczonych autorowi udało się utrzymać odpowiednio wysoki poziom? Mając taką nadzieję, zabrałem się za lekturę.

Król Vordanu jest umierający i wszystko wskazuje na to, że niedługo władzę w królestwie przejmie jego córka, Raesinia. Na ten dzień najbardziej czeka będący na usługach ciemności Diuk Orlanko, który zna mroczny sekret przyszłej monarchini i wie, że dzięki niemu będzie mógł trzymać ją w szachu. Jednak młodej damie śpieszy z pomocą niezwykle potężny sojusznik – powracający ze zwycięskiej kampanii w Khandarze pułkownik Janus bet Vhalnich wraz ze swymi niezawodnymi towarzyszami: kapitanem Marcusem d'Ivore i porucznikiem Winter Ihernglass'em. Czy wspólnie dadzą sobie radę w starciu z dowodzącym tajną policją, wiedzącym wszystko o wszystkich Diukiem? Jakby tego było mało, w Vordanie zanosi się na rewolucję. Komu się ona przysłuży, a kto na niej straci?

Cieszę się, że "Mroczny tron" jest niezwykle udaną kontynuacją i z pewnością spełnia oczekiwania powstałe po lekturze "Tysiąca imion". Jak można się spodziewać, nawiązuje on bezpośrednio do tego, co wydarzyło się wcześniej, zatem znajomość otwierającego tomu jest obowiązkowa. Książka ma jednak nieco inny charakter. W poprzedniej było zdecydowanie więcej militarnych starć – bitwa poganiała bitwę, konie dziko szarżowały, z muszkietów strzelano salwami, aż zapach prochu niemal dało się poczuć we własnym pokoju. Tym razem walka toczy się głównie na politycznej scenie. Intrygi, spiski i knowania wypełniają tę książkę po same brzegi. Dodają smaków, których nie zaznaliśmy w pierwszej części i muszę przyznać, że udanie ubarwiają one "Kampanie cienia".

Nie zmienia się natomiast to, że ponownie zdecydowana większość wydarzeń obraca się wokół Vhalnicha, kapitana d'Ivore i Winter. Poszczególne rozdziały zaczynają się od imienia bohatera, z którego perspektywy widziane są zamieszczone w nim zdarzenia i to głównie przedstawionej trójce towarzyszymy w ciągu tej literackiej podróży. Jednak nie tylko, gdyż w "Mrocznym tronie" do gry na dobre dołącza się Raesinia. Przyszła królowa jest ciekawą i pełną tajemnic postacią. Spędza się z nią stosunkowo dużo czasu, w trakcie którego będzie można się o niej co nieco dowiedzieć. Bliżej poznamy też paru innych nowych bohaterów, jak choćby przebiegłego Diuka czy będącego na jego usługach agenta. Nie mogło też zabraknąć kilku ciekawych postaci, które odegrały sporą rolę w "Tysiącu imion". Django Wexler nie zapomniał o Bobby, Fitzu czy Kaznodziei. Miło jest dowiedzieć się, co tam słychać u kogoś, z kim dawno nie miało się kontaktu.

W książce dzieje się na tyle dużo, aż autor zdecydował się przedstawić ją w pięciu odrębnych częściach. Można by rzec, że na jedną lekturę składa się kilka mniejszych, gdyż poszczególne partie same w sobie zawierają kompletne opowieści. Co ważne, akcja jest wartka i ciekawa, dzięki czemu czytanie nie dłuży się, a kolejne strony szybko lecą. Dlatego jeśli damy się na dobre porwać powieści, przeczytamy ją bardzo szybko. Amerykanin wodzi nas za nos, niejednokrotnie zaskakuje i skutecznie wzbudza naszą ciekawość. Nie brakuje też specyficznego poczucia humoru, z racji którego regularnie wybuchałem śmiechem.

Z technicznego punktu widzenia "Mroczny tron" spełnia wszelkie wymagania. Za okładką z klimatyczną ilustracją kryją się aż 632 strony zapisane tą historią. Użyty papier jest porządnej jakości, a w tekście na próżno można szukać literówek. Osoby odpowiedzialne za korektę poradziły sobie z tym zadaniem wzorowo. Na początku zamieszczono dwie mapy, ale przyznam, że sprawdziły się one z przeciętnym skutkiem.

Jak wcześniej wspomniałem, Django Wexler stanął na wysokości zadania i napisał udaną kontynuację, czego mu szczerze gratuluję. Wszyscy miłośnicy "Kampanii cienia" powinni być zadowoleni z ostatecznego efektu. "Mroczny tron" to bowiem kawał dobrego prochowego fantasy z przemyślaną, frapującą fabułą i barwnymi bohaterami. Odnosząc się do notki z okładki, przyznam, że fani Briana McClellana, autora "Obietnicy krwi", rzeczywiście będą mieć prawdziwą ucztę, gdyż pod względem klimatu oba dzieła są do siebie całkiem podobne. Jako że wiadomym jest, iż cały cykl ma składać się z pięciu części, z niecierpliwością zaczynam wyczekiwać kolejnej, a wam polecam zapoznanie się z obecną.

Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...