Czy po przeczytaniu "Metra 2033" i sukcesie, jaki odniósł za jego sprawą Dymitrij Glukhovsky, spodziewaliście się, że ta historia skończy się wraz z jej ostatnim zdaniem? Szczerze wątpię, choć takie rozwiązanie miałoby swoje zalety i uzasadnienie. Nie ma jednak czym się martwić ani nad czym wydziwiać, ponieważ rok po tragicznej w skutkach misji Artema, w metrze wciąż dzieje się wiele. Bardzo wiele.
Rok wystarczył, by z poprzedniego zagrożenia ze strony Czarnych pozostał tylko cień wspomnień i plotek. Życie na stacjach toczy się dalej swoim postapokaliptycznym, karaluszym tempem, jak choćby na Sewastopolskiej, która wciąż zmaga się z napływem mutantów z powierzchni. Sewastopolczycy są twardzi, wiedzą o tym wszyscy, ale bez towarów z Hanzy nie poradzą sobie. A karawana z niezbędnymi dobrami spóźnia się... Kolejne oddziały ratunkowe i zwiadowcy przepadają bez wieści, zaczyna krążyć pogłoska o nowych, nieznanych koszmarach na sąsiedniej Sierpuchowskiej, o straszliwej zarazie. W tym wszystkim odnajdują się dwie osoby, z pozoru zupełnie nienadające się do roli bohaterów i wybawców – stary, zmęczony i zrozpaczony bezcelowością swego życia plotkarz, czy też raczej bajarz o przezwisku Homer oraz zwalisty, poznaczony odrażającymi bliznami żołnierz, który narzuca dowództwu swoje rozwiązanie problemu. W odpowiedzi słyszy jedynie: "Decyduj sam, Hunter... Ciebie i tak nikt nie przekona".
Tak, Hunter żyje i postanawia ruszyć na ratunek stacji. Jednak zmiany, które w nim zaszły, o wiele bardziej niż do herosa przybliżają go do antybohatera. Nikt nie wie, jakim cudem przeżył i dlaczego pojawił się dopiero po roku, gdy wszyscy uznali go już za zmarłego. Stał się skryty, przerażający, niekiedy porywczy i zwierzęco okrutny, jakby wraz z twarzą głębokie blizny poznaczyły jego duszę. Z majestatycznego mściciela, który przyczynił się do rozwoju historii z "Metra 2033", choć odegrał w nich raptem mały epizod, przeradza się w pierwszoplanową postać, inicjującą prawie wszystkie wydarzenia. Swoistą antytezą Huntera okazuje się być Homer, który z niewiadomych dla siebie samego przyczyn dołączył do myśliwego, starając się znaleźć inspirację do napisania epickiej powieści, godnej nadanego mu przez mieszkańców Sewastopolskiej przezwiska. Milczący, odczłowieczony, pod wpływem wspomnień zmieniający się z Jekylla w Hyde'a zabójca i podstarzały romantyk, z nostalgią wspominający czasy przed zagładą, poszukujący natchnienia pośród koszmarów metra – czy można wyobrazić sobie gorszy materiał na bohaterów? Można, gdy do dwóch mężczyzn dołącza Sasza, skazana wraz z ojcem na banicję i żałosną egzystencję z handlu tym, co jej ojciec zdołał zebrać na powierzchni, gdzie promieniowanie z każdym dniem przywodziło go coraz bliżej śmierci. Naiwna, zaszczuta, skrzywdzona dziewczyna, dla której pojedyncza stacja zdaje się być ogromem nie do ogarnięcia.
Dość wymagający zabieg rozdzielenia i tak wielowątkowej akcji między trzech równoważnych bohaterów udał się Glukhovsky'emu bardzo dobrze. Dzięki temu wydarzenia nabierają jeszcze mocniejszego wyrazu, gdy ukazywane z zupełnie odmiennych perspektyw prowadzą nas do kilku różnych wniosków i oczekiwań. Pojawiają się też retardacje i epizody, w których trafimy także na Artema, będącego tym razem postacią trzeciego planu.
Choć sam warsztat pisarski autora nie uległ poważniejszym modyfikacjom, to jego styl zmienił się wraz z charakterem powieści. Zdecydowanie więcej tu monologów wewnętrznych poszczególnych osób, z wyraźniejszym niż poprzednio zacięciem filozoficzno-egzystencjalnym. Poważniejszego znaczenia nabierają też relacje interpersonalne, choć metro wciąż zaskakuje i przeraża w sposób raz upiorny, raz psychodeliczny. Inaczej prezentuje się sama historia – wciąż interesująca i trzymająca w napięciu, ale rozwijająca się z mniejszym rozmachem, kładąca nacisk bardziej na przemiany zachodzące w bohaterach, niż na towarzyszący im główny wątek. Poprzednio gnaliśmy do przodu przez kolejne strony wraz z Artemem, ścigani grozą nadciągających potworów. Tutaj prawdziwym potworem, mogącym zniszczyć wszystko, co piękne i wartościowe, staje się nominalny obrońca, Hunter, będący typem bohatera dynamicznego, przemieniającego się w jednoznacznie złym kierunku.
Niektórzy z tych, którym przypadło do gustu "Metro 2033", mogą mieć pewne zastrzeżenia względem zmian, które autor wprowadził w konstrukcji nowej opowieści. Główne zagrożenie, choć pozornie równie niepowstrzymane i wszechogarniające jak inwazja Czarnych, zdaje się mieć znacznie mniejszą skalę i doniosłość, pozostając w cieniu osobistych rozterek głównej trójki. Większość pytań, postawionych w części pierwszej, pozostała bez odpowiedzi, większość tajemnic bez rozwiązania. Autor okroił scenę, na której rozgrywa się akcja, do zaledwie kilku tuneli metra, niemal zupełnie rezygnując z bezkresu Moskwy-widma. Te elementy mogą spowodować zawód i rozczarowanie wśród części czytelników, jednak ja pozwolę sobie nie zgodzić się z nimi. Glukhovsky z powodzeniem mógł zaserwować nam drugą część "Metra" w sprawdzonej i skopiowanej konwencji sensacyjno-fantastycznego horroru, a jednak pokusił się o coś więcej. W efekcie powstała powieść nieco (choć nie zupełnie) inna, poważniejsza, posiadająca atut nowości. Inny styl, konstrukcja, kreacja bohaterów umożliwia nam doświadczanie kolejnych zaskoczeń, zamiast oczekiwania kolejnych bisów dobrze znanego i przewidywalnego wykonawcy. A choć sam z utęsknieniem oczekiwałem wyjaśnienia zagadki Kremla lub ponownego spotkania z Chanem, to cieszy mnie, iż autor pamięta o klasycznej, nieco zapomnianej przez współczesnych pisarzy i reżyserów zasadzie, zgodnie z którą wszelkie strachy przerażają tym mocniej i trwalej, im mniej (podobnie od mieszkańców metra) o nich wiemy i je rozumiemy.
Osobiście wytknę tylko jedną wadę, którą okazuje się być postać Saszy. Na tle antyspołecznych i autodestrukcyjnych działań Huntera i duchowych dylematów Homera, wypada ona blado. Jest zbyt banalna, infantylna, niekiedy irytująca w swej niedoskonałości i przewidywalności swych poczynań. I choć miała stanowić przeciwwagę oraz ratunek dla zdegenerowanej duszy myśliwego, w ostatecznym rozrachunku okazuje się jednowymiarowa i w pewien sposób "niewystarczająca".
Mimo to, w mojej ocenie Glukhovsky stanął na wysokości zadania, którego poprzeczkę uprzednio sam sobie podniósł. Otrzymujemy książkę zajmującą i wciągającą, która nie ustępuje jakością swej poprzedniej części, jednocześnie prezentując przedstawiony w niej świat z nieco innej perspektywy. Zakończenie zaś, może nawet jeszcze bardziej niż poprzednio, okazuje się niejednoznaczne i dalekie od happy endu. Pozostaje mi tylko gorąco polecić "Metro 2034" wszystkim zainteresowanym oraz czekać niecierpliwie na kolejny akt tej historii.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz