Fragment książki

3 minuty czytania

Homer wiedział, że decydujące starcie czeka go nie w południowych tunelach, ale w domu. Krocząc przez wąski korytarz wzdłuż przymkniętych drzwi cudzych mieszkań, wlókł się coraz wolniej i wolniej w miarę przybliżania się do własnego. Trzeba było jeszcze raz przemyśleć taktykę i powtórzyć w myślach wszystkie repliki; czasu było coraz mniej.

– Co robić? Rozkaz… Sama wiesz, jaka jest sytuacja. Nikt mnie nawet nie pytał. Co ty tak, jak mała dziewczynka? To po prostu śmieszne! No, przecież o to nie prosiłem! Nie mogę. No, co ty! Oczywiście, że nie mogę. Uchylić się? Przecież to dezercja! – mruczał sobie pod nosem, to próbując oburzonego, zdecydowanego tonu, to obniżając głos i starając się kogoś łagodnie przekonać.

Kiedy dotarł na próg swojego pokoju, odbębnił wszystko od nowa. Nie, płaczu się nie uniknie, ale nie zamierzał ustępować. Stary nastroszył się i przygotował do walki, po czym nacisnął klamkę.

Z dziewięciu i pół metra kwadratowego – wielkiego luksusu, na który w swoim czasie czekał w kolejce pięć lat, przemieszkując po salach grupowych – dwa metry zajmowało żołnierskie łóżko piętrowe, metr – stół obiadowy z ozdobną serwetą, a kolejne trzy – ogromna, sięgająca sufitu sterta starych gazet. Gdyby Homer mieszkał samotnie, któregoś pięknego dnia ta góra z pewnością zwaliłaby się na niego grzebiąc go pod swoim ciężarem. Ale piętnaście lat temu poznał kobietę, która była gotowa nie tylko znosić obecność takiej ilości zakurzonej makulatury w maluteńkim mieszkanku, ale i troskliwie ją układać, nie pozwalając, by jej ognisko domowe zmieniło się w papierowe Pompeje.

W ogóle gotowa była wiele znosić. Jego niezliczone wycinki z gazet z niepokojącymi tytułami w rodzaju „Wyścig zbrojeń nabiera tempa”, „Amerykanie przetestowali nowy system przeciwrakietowy”, „Nasza tarcza atomowa coraz mocniejsza”, „Kolejne nuklearne prowokacje” czy „Cierpliwość się wyczerpała”, którymi, niczym tapetą, wyklejone były od góry do dołu ściany pokoiku. Jego nocne posiedzenia z obgryzionym długopisem nad stosem szkolnych zeszytów przy świetle żarówki – o świecy przy takiej kupie papieru nie mogło być w ich domu mowy. Jego na wpół żartobliwe, na wpół błazeńskie przezwisko, które sam nosił z dumą, podczas gdy pozostali wymawiali je z pobłażliwym uśmieszkiem.

Wiele, ale nie wszystko. Nie jego chłopięcą skłonność, by za każdym razem wchodzić w sam środek huraganu, żeby popatrzeć jak tam wszystko naprawdę wygląda – a przecież ma prawie sześćdziesiąt lat! I nie tę lekkomyślność, z jaką zgłasza się do dowolnych zadań wyznaczanych przez dowództwo, zapominając, że po jednej z ostatnich wypraw ledwo się wykaraskał.

Nie myśl, że mogłaby go stracić i znów zostać całkiem sama.

[…]

Zastał ją w domu przypadkiem – zaszła tu, żeby się przebrać po pracy. Włożyła ręce w rękawy połatanej wełnianej fufajki i tak już została: jej ciemne włosy z dobrze już widoczną siwizną, choć nie miała nawet pięćdziesiątki, były w nieładzie, w bladopiwnych oczach był strach.

– Kola, coś się stało? Przecież masz dziś wartę do późna?

I Homerowi od razu odechciało się mówić jej o podjętej decyzji. Zawahał się: może na razie ją uspokoi, a powie jej mimochodem przy kolacji?

– Tylko mi tu nie kłam – uprzedziła go widząc jego błądzący wzrok.

– Widzisz, Lena… Jest taka sprawa – zaczął.

– Nikt nie…? – spytała od razu o najważniejsze, o najstraszniejsze, nie chcąc nawet wypowiadać na głos słowa „zginął”, jakby wierzyła, że jej głupie myśli mogłyby się zmaterializować.

– Nie! Nie – Homer pokręcił głową. – Po prostu ściągnęli mnie ze służby. Wysyłają mnie na Sierpuchowską – dodał niewinnie.

– Ale przecież – zająknęła się Helena. – Przecież tam… Jeszcze nie wrócili, prawda? Przecież tam jest…

– Daj spokój, to jakieś bzdury. Nic tam nie ma – przerwał jej szybko.

Helena odwróciła się, podeszła do stołu, nie wiedzieć czemu przestawiła z miejsca na miejsce solniczkę, wygładziła zagięcie na obrusie.

– Miałam sen – chrząknęła, by pozbyć się chrypki.

– Ciągle ci się…

– Zły sen – ciągnęła uparcie i nagle się rozpłakała.

– No co ty? Co ja mogę poradzić… Przecież to rozkaz – myląc słowa, widząc, że cała jego przygotowana przemowa nie jest warta złamanego grosza, bełkotał i głaskał jej dłoń.

– To niech jednooki sam tam pójdzie! – rzuciła ze złością przez łzy odpychając jego rękę. – Niech ten pręgowany diabeł tam idzie, w tym swoim berecie! Rozkazywać tylko potrafią… A on co? Całe życie przespał z karabinem zamiast baby! Co on w ogóle rozumie?

Nie dało się pocieszyć doprowadzonej do łez kobiety bez złamania własnego postanowienia. Homer czuł wstyd i prawdziwy żal, ale niełatwo było się teraz ugiąć i obiecać odmowę wykonania zadania, uspokoić ją, osuszyć łzy – a potem rozpamiętywać i żałować straconej szansy. Być może ostatniej, która trafiała mu się w życiu, według dzisiejszych miar i tak już nieźle przeciągniętym.

Więc nie powiedział nic.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...