Miroslav Žamboch to czeski pisarz, który na scenie polskiej literatury fantasy pojawił się w 2005 roku, gdy Fabryka Słów wydała jego powieść pt. „Sierżant”. Pod sztandarem FS łącznie pojawiło się 11 tytułów owego autora. Moją przygodę z książkami naszego południowego sąsiada rozpoczęłam od wypożyczonego egzemplarza „Bez litości”. Przyznam, że brutalny i pozbawiony złudzeń świat wykreowany w wymienionym tytule, o dziwo, przypadł mi do gustu. Niestety, w tamtym okresie nie miałam ani czasu ani możliwości, aby dorwać się do innych tytułów pióra Žambocha.
Pojawienie się „Łowców” było idealną okazją do nadrobienia powstałych zaległości, więc nie zwlekałam długo, tylko z zapałem zabrałam się do czytania. Oczywiście, jak to ja, pełna sceptycyzmu, który towarzyszy mi zawsze przy poznawaniu nieznanych mi tytułów. Przecież o wiele lepiej jest dać się pozytywnie zaskoczyć podczas lektury.
Rozpoczynając swą przygodę z „Łowcami” zdałam sobie sprawę z tego, jak mało jest pozycji literackich z gatunku fantasy, które nawiązują do dinozaurów. Pierwsze skojarzenie powędrowało w stronę „Parku Jurajskiego”... lecz to film, nie książka. Moja wyobraźnia od razu wywlekła z zakurzonych zakamarków pamięci wszystkie marzenia, lęki i fantazje z dzieciństwa, gdy wraz z przyjaciółmi urządzaliśmy udawane polowania na prehistoryczne gady. Niewiele się pomyliłam na początku, a wymowna okładka książki już na wstępie pozwoliła mi się domyśleć, z czym przyjdzie mieć do czynienia.
Mark Twilli to fizyk zajmujący się tajnymi badaniami nad Wszechświatem oraz czasoprzestrzenią, a w wolnych chwilach wielki miłośnik starych samochodów i mężczyzna zmagający się z wiecznym niedoborem pieniędzy (brzmi znajomo, co?). Nie porywam się na to, aby zagłębiać się we wszystkie naukowe określenia, którymi uraczył mnie autor, gdy towarzyszyłam bohaterowi w jego pracy, ponieważ nie czuję się na siłach, by je wyjaśniać, poza tym uważam, że każdy mol książkowy jest na tyle inteligentny, iż sam z tekstu wyłapie, o co chodzi. Mówiąc nieskromnie – podobnie jak ja, moi kochani czytelnicy.
Jednak, wracając do tematu, nasz bohater odkrywa wektor (oczywiście przez przypadek), który umożliwia podróżowanie w... czasie! Wydarzenie to diametralnie zmieniło życie Marka, gdyż jego odkryciem zainteresował się dawny kolega bohatera z czasów szkolnych, zapalony myśliwy – Jan Petra, który, wraz z grupką podobnych mu narwańców, zapragnął przenieść się sto milionów lat wstecz i zapolować na naprawdę grrrrubego zwierza. Nie muszę chyba dodawać, że fizyk mimo wewnętrznych oporów i nieco szemrającego sumienia zgodził się na ową wyprawę. W każdym z nas drzemie żyłka przygody, czasem tylko trzeba się do niej dokopać.
Tak jak wcześniej już wspomniałam, Žamboch do momentu opuszczenia przez swych bohaterów współczesnej ziemi używa sporo fizycznych terminów i reguł, jednak wraz z cofnięciem się w czasie „naukowy bełkot” ustępuje miejsca akcji, akcji i jeszcze raz akcji oraz sporej dawce wiedzy o mezozoiku.
Początki w odległej erze wydają się dla doświadczonych myśliwych niemalże sielanką. Wszystko zmienia się po pierwszym spotkaniu z jaszczurami, po którym już nic nie jest takie pewne i proste, jak się na początku wydawało zblazowanej grupce miliarderów. Z łowców stają się zwierzyną, ponieważ współczesna ewolucja spłatała im figla i nasi bohaterowie są zmuszeni do walki o własne życie. Jednak nic więcej nie zdradzę, ponieważ nie mam serca z kamienia i nie chcę psuć wam naprawdę przedniej zabawy.
Kolejną postacią, która zasługuje na kilka słów, jest doktor Palfrey, który swą pasją i fascynacją minionych er potrafił zarazić nawet i mnie, nie wspominając już o swych książkowych towarzyszach przygody.
Skoro jednak już jesteśmy przy bohaterach, należy wspomnieć, że zostali oni wykreowani bardzo różnorodnie, choć nieco schematycznie i... płasko. Arystokrata Campbell, który niezależnie od sytuacji zawsze zachowuje spokój i dżentelmeńską postawę, rosyjski myśliwy Grimkow, który został przedstawiony jako wiecznie zachmurzony i zamknięty w sobie osobnik, a także typowa „mięsna maszynka bez mózgu”, którą reprezentuje Henry Wirgan. Jest on totalnym przeciwieństwem cichego naukowca Twilliego. Poprzez konflikt tych dwojga zostały dosyć dobrze pokazane zmiany zachodzące w głównym bohaterze. Oczywiście zarzewiem konfliktu, niczym mityczna Helena, jest ukochana Wirgana, Alice Goodwig.
Žamboch bardzo dobrze nakreślił zachowania swych bohaterów, którzy potrafili wpadać ze skrajności w skrajność. Ukazał, jak ekstremalne warunki i walka o przetrwanie mogą zmienić lub wypaczyć ludzki charakter. Podczas lektury niejednokrotnie zastanawiałam się, czy aby czasem następnego dnia bohaterowie nie pozabijają się nawzajem z nadmiaru frustracji.
Napięcie rośnie z każdą przeczytaną stroną. „Łowcy” to przede wszystkim książka przygodowa, więc nie zabraknie tutaj heroicznych czynów, spektakularnych ucieczek czy choćby wątku miłosnego. W trakcie czytania pojawiają się niejasności, które rzucają zupełnie inne światło na teorię ewolucji, a to moim zdaniem tylko potęguje nastrój grozy. Czy rzeczywiście jaszczury żyjące miliony lat temu mogły być tak rozwinięte intelektualnie, jak zostało to przedstawione? Nie wiem, wolę się nie zastanawiać nad tym, gdyż przeraża mnie zwykły zaskroniec, a co dopiero inteligentna, kilkutonowa kupa mięsa wyposażona w zestaw ostrych jak brzytwa zębów.
Książka Žambocha, wbrew pozorom, nie zmusza do nadmiernego wysiłku szarych komórek. Mimo sporej ilości naukowych wstawek czytało się mi ją całkiem przyjemnie. Muszę również wspomnieć o tym, że nie jest to raczej najlepsza lektura dla najmłodszych, ponieważ krew leje się strumieniami, a wokół latają płaty mięsa. Jednak jak wiadomo, zakazany owoc smakuje zawsze najlepiej, więc nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wszystkim... smacznego!
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz