Z okładki wprost krzyczy do nas spory, czerwony napis: „Wielki powrót kultowej Sagi o Kotołaku!”. Nie wiem, czy urodziłem się za późno, czy też może posiadam w sobie zbyt duże zasoby ignorancji, niemniej coś tam się tej fantastyki poczytało, a o rzeczonej sadze jeszcze nie miałem przyjemności słyszeć. Zapamiętałbym na pewno – tytuł głupkowaty, niezbyt kreatywny, sugerujący czytelnikowi, jaki typ rozrywki oferuje owa pozycja.
Ksin jest kotołakiem, a więc potworem, który nosi w sobie moc Onego. Przez większość czasu przebywa pod swoją ludzką postacią, jednakże w czasie pełni zmienia się w bestię. Dotychczas wychowywał się w środku lasu, przebywając pod opieką przybranej matki, ale splot niefortunnych zdarzeń doprowadził do tego, iż został zmuszony do wyruszenia i odnalezienia sobie miejsca między ludźmi. Co też bezzwłocznie czyni – wszak bez tego żadne przygody nie miałyby miejsca…
Od samego początku rzuca się w oczy infantylizm i brak realizmu powieści, szczególnie zaś poczynań głównego bohatera. Po prostu wychodzi z lasu, nagle napotyka zbirów, próbujących zgwałcić kobietę (ach, ileż razy przerobimy jeszcze ten motyw?), więc ciach, morduje napastników, a uratowana dama zakochuje się w nim z wzajemnością. Nieskomplikowane, prawda? Właściwie cała książka jest stworzona w podobny sposób; po dwustu stronach Ksin będzie już dowódcą królewskiej gwardii – a warto nadmienić, iż połowa utworu to dzieje innej kobiety, Aspai. Wypada tylko się cieszyć, że autor skończył pierwszą część w miarę szybko, bo zważywszy na tempo osiągania sukcesów, za kolejnych dwieście Ksin byłby już bogiem. Wydarzenia dokonują się w zawrotnym tempie i bynajmniej nie należy tego uznać za zaletę.
Od schematów, którymi naładowana jest książka, wprost bolą zęby. Każda postać stworzona jest na jedno kopyto, brak im jakiejkolwiek głębi. Władczy, nieznoszący sprzeciwu król, mądry mag, sprytny iluzjonista, wierna służka, rozkapryszona córa arystokraty… To jedynie marionetki, stworzone z niezbyt wprawnie dobieranych słów. Autor widocznie zapomniał – a może nie stało umiejętności? – o konieczności nadania im pozorów życia.
Akapit na pewno należy się powszechnie krytykowanym scenom erotyki. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko dołączyć się do chóru nieprzychylnych głosów; bo jeżeli cała książka jest infantylna i niepoważna, to owe fragmenty biją wszelkie rekordy. Właściwie każda kobieta, która przewinie się przez powieść, raczej prędzej niż później skończy jako obiekt seksualnego zaspokojenia. Szczegółowych opisów autor na całe szczęście nam oszczędził, niemniej momenty, w których lekiem na przemianę w kotołaka jest – tak, tak, odgadliście – zbliżenie z partnerką, czy uwagi Ksina o deserze brzmią, jakby napisał je trzynastolatek. Niedojrzały trzynastolatek.
Główny bohater nie wyróżnia się niczym szczególnym spośród szeregu innych. Ot potwór, pozornie wyklęty z ludzkiej społeczności, wychowywany do pewnego czasu z dala od ludzi, zostaje w końcu przymuszony do asymilacji z naszym niedoskonałym gatunkiem. Okazuje się, że może poskromić swą dziką naturę, znajduje ukochaną, ze względu na swe talenta nie ma problemów ze znalezieniem pracy… Ani to jakieś pomysłowe, ani tym bardziej odkrywcze.
Nie wszystkie elementy przedstawiają się tak tragicznie. Spodobała mi się konstrukcja świata, wszystkie fragmenty, w których dominował opis, a nie dialogi…
Właśnie, dialogi! Wcześniej mówiłem, że rekordy infantylności biją sceny erotyczne. Tutaj mamy kolejne wyzwanie, bowiem to chyba jakieś polskie osiągnięcie – na bardziej drewniane i sztuczne rozmowy nie natknąłem się chyba nigdy, a jestem zaznajomiony z większością szkolnych lektur obowiązkowych. Cóż, prawdopodobnie dziecko tchnęłoby więcej życia w kwestie wypowiadane przez wyimaginowanych bohaterów. Wypadają one mniej więcej tak, jak sławetna scena ze smokiem w filmowym "Wiedźminie". Kto nie widział, niech żałuje i nadrabia zaległości.
Wracając do myśli z poprzedniego akapitu – autor miał interesujący pomysł na uniwersum, który mam nadzieję rozwinie w następnych tomach. Udanie także wcielał się w pojedyncze role, np. najemnika, wędrującego po lesie w towarzystwie ghulicy i nie do końca przemienionego koniołaka. Jednakże zgubiła go powszechna sztuczność i nierealistyczność, bijąca na kilometr od większości fragmentów powieści.
„Ksin. Początek” czyta się błyskawicznie – i można polecić ją chyba jedynie w formie niezobowiązującej rozrywki do autobusu czy pociągu. Słyszałem, że pan Lewandowski z iście inkwizytorską zajadłością tropi nieprzychylnych recenzentów w Internecie i w dosadny sposób pokazuje, co myśli o negatywnym opiniowaniu jego książek. Proponowałbym jednak autorowi skupienie się na dopracowaniu warsztatu, a wyjdzie to z korzyścią dla wszystkich. Zawistnych recenzentów i wielkich autorów także.
Zajrzyj także do recenzji następnej części!
Dziękujemy wydawnictwu Nasza Księgarnia za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz