Cena nieśmiertelności
Letni wieczór. Otwieram zimne piwko i delektuję się ostatnimi chwilami relaksu przed jutrzejszym dniem pełnym wrażeń. Odpalam laptopa i buszuję po serwisach filmowych. Wpływy "Jurassic World" przekroczyły pułap półtora miliarda dolarów. Nieźle. Zaintrygowany spokojnie sączę złocisty nektar, podsłuchując cichutko audycję radiową, gdzie prezenter jasno stwierdza, że może "Ant-Man" nie odniesie wielkiego komercyjnego sukcesu, ale Disney odbije to sobie przy premierze kolejnej części "Gwiezdnych Wojen" i "Kapitana Ameryki". Fascynujące. Dopijając resztki chmielowej ambrozji, wspominam artykuł z czasopisma filmowego, który opisywał entuzjastyczne przyjęcie przez publikę powrotu "Mad Maxa"...
Zdawałoby się, że w czasach dominacji prequeli, sequeli, side-sequeli czy rebootów, "Klucz do wieczności" będzie dla kinematografii czymś takim, jak dla mnie wspomniany zimny browarek. Niewielką, lecz ożywczą przyjemnością. Powiewem świeżości. Chwilą oddechu przed wielkimi wydarzeniami zakreślonymi na czerwono w kalendarzu.
Niestety zamiast chłodnego regionalnego piwka, otrzymaliśmy towar z Biedronki. Niby też się sprawdza, ale kontakt z kubkami smakowymi nie pozostawia wątpliwości – posmak podróbki, kiepskich proporcji oraz zaprzepaszczonych nadziei czuć coraz mocniej z każdym kolejnym łykiem.
Multimiliarder Damian Hale jest królem świata oraz kowalem własnego losu. O szacunek, władzę i bogactwo walczył przez lata, poświęcając na osiągnięcie celów swoją młodość oraz życie rodzinne, a co za tym idzie, wszystkie przyjemności z nimi związane. Może posiada apartamenty, w których aż kipi od złota, a bezwzględności na biznesowej szachownicy mógłby się od niego uczyć Donald Trump, lecz konfrontacja z czasem wydaje się z góry przegrana. Damian się zestarzał, natomiast jego ciało zżera rak. Wyrok – maksymalnie sześć miesięcy życia. Ostatnią nadzieją okazuje się enigmatyczna fundacja i jej kontrowersyjny projekt "linienie", który przetransferuje jego umysł do specjalnie skrojonego dla niego ciała – młodego, pięknego oraz wysportowanego. Operacja się udaje, lecz koszmarne halucynacje oraz ataki dziwnych wspomnień nie dają mu spokoju. Stopniowo odkrywając ponurą prawdę o zabiegu, wplątuje się w coraz większe tarapaty.
Mogło być tak pięknie. Pokusy transhumanizmu i kompleksowe dylematy natury bioetycznej. Krytyka hedonistycznego stylu życia oraz przekraczania granic moralnych w celu urzeczywistnienia egoistycznych marzeń. Faustowskie motywy podlane gęstym klimatem dickowskich powieści. Odgrzewana, ale wciąż ambitna fantastyka, która skłania do refleksji po seansie. Zamiast tego widz otrzymuje przeciętne do bólu kino sensacyjne, dla którego koncept transportu duszy jest tylko ciekawą przyprawą zamiast daniem głównym.
Scenariusz nie stara się wyjaśnić implikacji związanych z procesem "linienia", nie wgłębia się w psychologiczny dramat oraz moralną walkę, jaką musi stoczyć Damian, gdy dowiaduje się prawdy o nowym ciele. Dosłownie prześlizguje się po temacie, nie ukrywając, że odkrywanie kolejnych kawałków układanki prowadzi tylko do przemyślanych, lecz mało spektakularnych scen akcji, a także do ujawnienia niezbyt oryginalnego spisku elity intelektualnej. Co gorsza, jest w tym wszystkim do bólu przewidywalny i jednostronny. Twórcy starają się przekonać widza, że waga życia zwykłego, ciężko pracującego człowieka oraz geniusza jest równa – nie przechyla szali na korzyść żadnej strony. Czy tak jest w istocie, to ciekawe pole do dyskusji i niezgorszy temat do przemyśleń, gdyby nie fakt, że w "Kluczu do wieczności" wyraźnie widać, komu jednak po cichu należy kibicować. Damian zdaje się wykorzystywać "drugą młodość" wyłącznie do nadrobienia prostych przyjemności życiowych jak dzikie imprezy i romanse na jedną noc, nie realizacji szczytnych planów dla dobra społeczeństwa.
Elementy, w których film zdecydowanie najmocniej punktuje, to wizualny pietyzm oraz znakomite umiejscowienie całej intrygi w niepokojącym Nowym Orleanie. Opływające w złoto apartamenty Damiana, przerażający minimalizm oraz chłód ekscentrycznego laboratorium, mroczne uliczki miasta czy stary magazyn ozdób karnawałowych – wszystko to robi wrażenie, udowadniając, że gdzieś tutaj była koncepcja na klimatyczny dreszczowiec, lecz została zduszona przez scenariuszowe niedopracowania. No i ten cudowny, często nieszablonowy podkład muzyczny! Ech... niewykorzystany potencjał atakuje praktycznie każdy zmysł widza.
W tym wszystkim szkoda również aktorów. Przykro patrzeć na Reynoldsa, który znakomicie potrafi się odnaleźć w skórze ambitnych, nietuzinkowych, złożonych psychologicznie charakterów, a twórcy "Klucza do wieczności" najczęściej odwołują się do jego doświadczeń wyniesionych z tandetnej, popcornowej filmografii. Boli, że znakomity Ben Kingsley i jego kreacja umierającego, ale wciąż hardego multimilionera, tak szybko znika z ekranu. Całości nie ratuje również Matthew Goodie, przekonująco odgrywający współczesnego Mefistofelesa o twarzy dobrotliwego naukowca – początkowo niejednoznaczna moralnie postać, pod koniec zmienia się w typowego antagonistę opętanego wizją zgarnięcia dużego szmalu. No i znowu... brak interesującej postaci kobiecej, bo rola Natalie Martinez skupia się na płaczu oraz utyskiwaniu.
Koniec końców, film Tarsema Singha to rozczarowanie, które nie zadowoli żadnego kinomana. Fani ambitnej fantastyki będą krytykować fabularne dziury i kompletne prześlizgnięcie się po intrygującym temacie, z rozrzewnieniem wspominając kultowe oraz wciąż na czasie "Twarze na sprzedaż" z 1966 roku. Miłośnicy teorii spiskowych bądź akcji rodem z "Tożsamości Bourne'a" też zakończą seans raczej z mocnym niedosytem, bo produkcja nie wnosi niczego nowego do tych gatunków, wykorzystując triki, które już dawno się przejadły. Koncept oraz idea filmu były szczytne, lecz zabrakło pomysłu, jak to wszystko przekonująco sprzedać. Operacja transferu dusz zakończyła się fiaskiem. Niestety.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz