Rebecca Murray: Jak zareagowałeś, będąc pierwszy raz na Comic Con w hali H?
Martin Freeman: No cóż, nigdy przedtem nie byłem na Comic Con i było cudownie wreszcie się tam pojawić. W pewien sposób spełniło to moje oczekiwania, jednocześnie je przekraczając. Uderzył mnie fakt, jak bardzo emocjonalnie ludzie rozmawiają na temat tego filmu. Każde pytanie było początkiem dla wspomnień, jak duże znaczenie w życiu ludzi miały poprzednie produkcje. Porzucając resztę komunałów, naprawdę miło jest być częścią czegoś, co dotyka wewnętrznie ludzi, naprawdę dotyka. To całkiem przyjemne.
RM: Peter, czy prawdą jest, że chcesz nakręcić jeszcze kilka ujęć i może nawet trzeci film?
Peter Jackson: Jest jeszcze na to za wcześnie. Mamy niesamowity materiał źródłowy z załącznikami. Oczywiście "Hobbit" jest powieścią, ale posiadamy również prawa do wykorzystania 125 stron dodatkowych notatek, którymi Tolkien poszerzył świat "Hobbita". Jak dotąd wykorzystaliśmy część z nich w ciągu ostatnich kilku tygodni, gdy przygotowywaliśmy się do kręcenia i zastanawialiśmy się nad kształtem fabuły. W końcu Philippa Boyens, Fran Walsh i ja rozmawialiśmy ze studio o innych rzeczach, których nie byliśmy w stanie nakręcić bez dodatkowego czasu, sprawdzając, czy moglibyśmy przekonać ich do przedłużenia zdjęć o kilka tygodni. Właściwie będzie to więcej niż kilka tygodni – trochę kręcenia i dodatkowe zdjęcia w kolejnym roku. Jaką przyjmie to ostateczną formę, jeszcze nie wiadomo, gdyż rozmowy są w początkowym stadium. Ale oczywiście są też inne wątki fabuły, o których chcielibyśmy powiedzieć, a nie mieliśmy wcześniej okazji. Więc w tym momencie próbujemy prowadzić negocjacje ze studio.
RM: Utrzymujecie atmosferę książki "Hobbit" czy raczej swoich poprzednich filmów?
PJ: Bardzo dobre pytanie. Sądzę, że prawda leży pośrodku. Ponownie, jest to podobna odpowiedź, co wcześniej, ponieważ wykorzystaliśmy więcej materiałów źródłowych niż tylko "Hobbita". Na przykład, w książce, w momencie gdy Ganadalf w tajemniczy sposób znika w końcowych rozdziałach, nigdzie nie jest wyjaśnione, gdzie się udał. Znacznie później Tolkien ujawnił ten okres. W swoich załącznikach wyjaśnił, co też się stało i było to o wiele mroczniejsze i poważniejsze, niż opisano to w "Hobbicie".
Będąc szczerym, chcę nakręcić serię filmów, które są ze sobą powiązane, więc jeżeli jakiś maniak będzie chciał obejrzeć je pod rząd, to zostanie zachowane poczucie spójności. Nie chcę stworzyć zupełnie historyjki dla dzieci, po której następuje "Władca Pierścieni", więc zachowujemy pewną równowagę. Duża część komedii, uroku i bajkowości "Hobbita" pochodzi od występujących w nim postaci. Ma się do czynienia z Bilbo Bagginsem, który jest nieco bardziej opieszały, by wyruszyć w podróż, niż miało to miejsce z Frodo. Z krasnoludami o swoistej osobowości i poczuciu przyjaźni. Z takich postaci wypływa mnóstwo humoru, lecz wciąż związane są z tym poważne wątki. Mam nadzieję, że filmy z serii "Hobbita" połączą oba światy.
RM: Dlaczego nie pokazaliście 48 FPS na Comic Con?
PJ: No cóż, myślę, że 48 FPS ma potencjał całkiem ważnego momentu dla przemysłu filmowego, ponieważ musimy zapewnić doświadczenia kinowe, by zwabić publiczność do kin. Żyjemy w okresie malejącej frekwencji w multipleksach, szczególnie wśród młodego pokolenia. Sądzę, że musimy przyjrzeć się technologii i wymyślić sposoby wykorzystania jej, by to kinowe doświadczenie było bardziej spektakularne, intensywniejsze. Jednak hala H nie jest dobrym miejscem, by to zrobić. Podobnie jest z 10 minutowym materiałem. Widziałem mnóstwo 48 FPS przez ostatnie półtora roku i były one fantastyczne. To niesamowite, ale nie chciałem powtarzać wydarzeń z Cinema Con, gdzie ludzie ujrzeli materiał i pisali tylko o tym. Dlaczego? Ponieważ nie jest to dla nas dobre. Nie jest to też dobre dla 48 FPS. By dokładnie to ocenić, musisz usiąść i obejrzeć cały film. Taka okazja nadarzy się w grudniu. Chciałem, by uwaga skupiona była na materiale, postaciach i wykonaniu – nie technicznej otoczce.
RM: Martin, jak granie w adaptacji Tolkiena wypada w porównaniu z tą Douglasa Adamsa ["Autostopem przez Galaktykę"]?
MF: Więcej green screen [śmiech]. Jest tego więcej niż przy produkcji Adamsa. Bardzo się od siebie różnią, poza faktem zawierania elementów fantastycznych. To dosłownie dwa różne światy. Te doświadczenia są naprawdę niepodobne do niczego, co kiedykolwiek robiłem i prawdopodobnie będę robił. Ten rozmach, skala i czas, to zupełnie odmienna część półkuli w porównaniu do tego, do czego jestem przyzwyczajony. To zupełnie odmienne doznanie. To jak ogromny kawałek życia. Już samo to stwarza różnice. Podobnie z budżetem. Systematycznie chodzisz na plan zdjęciowy, który pochłonąłby cały budżet jakiegokolwiek filmu, nad którym wcześniej pracowałem. Więc sama skala jest całkiem fenomenalna. Jak dla mnie, są one nieporównywalne.
RM: Przechodząc do wcielania się w książkowych bohaterów, wcielenie się w postaci którego autora jest łatwiejsze?
MF: Dobre pytanie. Nie żebym zauważył coś szczególnego. Z Arthurem Dentem jest podobnie jak z Bilbo. Jest najbliższą widowni postacią. Jest pewnego rodzaju wrotami dla odbiorców. Do pewnego stopnia można się spierać, że są oni archetypami w rękach znacznie mniejszego aktora. Możecie się śmiać, ale w pewnym stopniu są zagadką. Są pewnego rodzaju niechętnymi postaciami, które w końcu przez przypadek stają się bohaterami. Są typowymi domatorami. W wielu przypadkach nie chodzi o to, czy autor ułatwia wcielenie się w postać. Istnieje proces adaptacji, a potem pracuje się też z reżyserami. Tak więc całe to doświadczenie determinuje, czy będzie to proste, czy nie. Nie chodzi tylko o starcie Tolkien – Adams, obaj przecież byli świetnymi pisarzami. Chodzi o to, kto jest reżyserem, kto zajmuje się adaptacją. Chodzi o wszystko.
RM: Pytanie do dwóch nowicjuszy. Jak wyglądał proces przystosowania się do kręcenia ujęć, byście wyglądali na niższych [MF – 170cm, RA – 188cm]?
Richard Armitage: Gdy dotarłem na plan, zżerała mnie zazdrość. Ekipa pracująca nad trylogią miała pewną prywatność, bez skupiania całej tej uwagi. Jednak z drugiej strony uwaga skupiona na "Hobbicie" zmusiła wszystkich do podwyższenia poprzeczki i pracy w inny sposób. Oczywiście wyposażenie Stone Street Studio jest fenomenalne, więc wszyscy mieli zapał do pracy, którego wcześniej nie doświadczyłem.
MF: Wszystko to stało się dla mnie oczywiste, gdy w drugim filmie dotarliśmy do Esgaroth.
PJ: Uwaga na spoiler!
MF: W książce, Esgaroth to miasto ludzi i wtedy olśniło nas, że na Boga, jesteśmy mali, szczególnie, że spędziliśmy ze sobą tyle czasu. Zdajemy sobie sprawę, że Gandalf jest większy i przyzwyczailiśmy się do patrzenia 60cm ponad oczy Iana. Kieran Shaw, mój dubler od wzrostu, nie miał więc wiele pracy.
PJ: Nie tak dużo jak we "Władcy Pierścieni".
MF: Poszło całkiem bezboleśnie i niewymuszenie. Osobiście byłem zaskoczony, jak szybko przyzwyczaiłem się do tego rodzaju filmowania. Pierwszy raz, gdy kręciliśmy scenę z Gandalfem, Ian musiał być w zupełnie innym pomieszczeniu. Wtedy pomyślałem – "To niedorzeczne. To nie wypali. Co to za ludzie? Dlaczego nam to robią?" A godzinę później już – "O, to wygląda wspaniale." Robiąc duble, z czasem się do tego przyzwyczaja. Twój typowy sposób pracy na planie ulega zmianom. W jednej minucie jest to całkowicie niedorzeczne i niewykonalne, a w następnym tygodniu po prostu działa. Właściwie, przychodzi to z łatwością.
RM: Co stało się łatwiejsze pod względem technologicznym?
PJ: Technologia, która rozwinęła się w ciągu tych ostatnich 10-12 lat, pozwoliła nam na sfilmowanie miniatur we "Władcy Pierścieni". Minas Tirith, Helmowy Jar, mroczna wieża Barad-dur, wszelkie duże, architektoniczne obiekty ze Śródziemia były tak naprawdę miniaturami, niektóre z nich nawet pokaźnymi. Wiąże się to jednak z pewnymi ograniczeniami, gdyż dosłownie musisz przelecieć koło miniatury ogromną kamerą, przez co nie możesz się do niej zanadto zbliżyć i nie uzyskujesz detali. Obecnie nie stosuje się miniatur, a CGI [computer-generated images]. Dlatego też wszystko, co wcześniej budowaliśmy jako miniatury, teraz robimy w systemie CGI, co pozwala na dowolną pracę kamery. Można robić rzeczy, o których wcześniej się nie śniło z miniaturami. Dla mnie to jedna z największych różnic między produkcjami.
Chodzi o to, że Gollum ma więcej mięśni twarzy, niż to miało miejsce 12 lat temu. Andy sprawił, że owe mięśnie poruszają się w niesamowity sposób. Oczywiście, wygląd Golluma pozostawiliśmy bez zmian, chcąc zachować ciągłość między filmami. WETA Digital, z którą współpracujemy, pracowała również nad "Awatarem" i stworzyła bardzo wymyślny system przechwytywania ruchu twarzy, z czego skorzystał Gollum.
Andy Serkis: Gdy kręciliśmy "Władcę Pierścieni", robiliśmy to na 35mm taśmie i w tym czasie grałem z Elijahem Wood oraz Seanem Astin. Potem musiałem udać się do studia ruchu, by umiejscowić Golluma w puste kadry. Następnie wycinano z filmu mimikę twarzy, a potem za pomocą rotoskopu lub animacji przystosowywano ją do nagranego ruchu. Obecnie można wszystko nakręcić o jednym czasie, co jest niesamowite. Byliśmy więc w stanie nakręcić scenę "Zagadek w Ciemnościach" [rozdział V książki] całkowicie na normalnym planie. Rola Golluma, dzięki specjalnym kamerom, była nagrywana w tym samym czasie. Dzięki temu nie ma przerw – poddanie się chwili, wyborom i rytmowi, który powstaje między reżyserem a aktorami zostaje nakręcone za jednym zamachem. Wpływa to znacznie na wiarygodność, możliwość kręcenia powtórek i zmian w grze aktorskiej w danej chwili.
RM: Jak będzie wyglądało całkowite 48 FPS?
PJ: W 3D. Wszyscy przyzwyczaili się do oglądania w 3D. Kręciliśmy w tej technice od początku, więc nie będziemy robić po produkcyjnej konwersji. Kamery i sprzęty, z których mogliśmy korzystać, chociaż były tylko prototypami, to ich działanie sprawowało się bardzo dobrze. Były łatwe w użyciu, szybkie i nie spowalniały nas. 48 FPS odsuwa na bok artefakty przeszłości, do których przyzwyczailiśmy się w kinie i sądzę, że ludzie powinni się do tego dostosować. Prawdę mówiąc, przyzwyczajenie do tego przychodzi bardzo szybko, wystarczy usiąść i oglądać. Przywykliśmy do strobowania i kadrowania, czyli do serii nieruchomych kadrów oddzielonych o sekundy. Nie ma tego w 48 FPS. Nie ogranicza nas to jednak w podbarwianiu rzeczywistości, by dodać produkcji nieco kreatywności. Wszystko pozostało w najlepszym porządku. Dzięki mniejszej ilości rozmyć, obraz jest ostrzejszy. Jak dla mnie, jest to coś podobnego do kręcenia na taśmie 65mm, jak robił to David Lean lub Kubrick z "2001" za swoich czasów. Korzystali z dużych 65mm sprzętów, bo chcieli uzyskać szczególną ostrość i jasność obrazu, chociaż kręcili 24 FPS. Mimo to uzyskali bardzo dobrą szczegółowość. To samo otrzymamy dzięki naszym kamerom 4K [wysokiej jakości standard rozdzielczości filmów cyfrowych] i 48 FPS.
W 1998, gdy zaczynaliśmy prace nad "Władcą Pierścieni", naprawdę próbowałem przekonać studio do kręcenia na 65mm. Szczerze myślałem, że ten film powinien być nakręcony w takim formacie, ale w tamtym okresie kamery były ogromne, nieporęczne – stwarzały trudności. Negatyw musiałby zostać odesłany do Ameryki, by ulec dalszej obróbce, co uniemożliwiłoby nam obejrzenie surowego materiału, więc cała idea nie była warta spełnienia. Teraz mam okazję do nakręcenia swojego filmu w jakości 65mm.
Ian McKellen: To zdumiewające, że większość ludzi na prezentacji nigdy nie widziała w kinie "Władcy Pierścieni". Mamy 8,9, 10-latków, którzy widzieli film kilkaset razy, ale w domu na podobnych ekranach. Ciekawe co się z nimi stanie, gdy zabiorą pierwszy raz w życiu rodziców na seans 3D z 48 FPS? To z pewnością będzie coś niesamowitego.
PJ: Miejmy nadzieję, że zabiorą ich na kolejne filmy. Zabiorą z dala od ich iPadów.
IM: Uważam, że ludzie mówiący "nie potrzebujemy 3D, przyzwyczailiśmy się do 2D", chrzanią. 3D to życie. My jesteśmy w 3D. Wspaniałość 3D Petera leży w tym, że nie wychodzi ona ku tobie, lecz ty ku niej. Ty wkraczasz w ten świat, zaglądasz za każdy kąt. Zagłębiasz się, aż znajdziesz wyjście. Oto efekt 3D. Dzieciaki będą wniebowzięte.
PJ: Mogę teraz powiedzieć, że 48 FPS jest znacznie lepsze dla technologii 3D. Z 3D wiąże się problem strobowania, gdyż obraz pochodzi z dwóch kamer. Korzystając z 48 FPS, wszystko wygląda na dużo gładsze. Oczy już się tak nie męczą. Teraz musimy zdobyć tylko projektory laserowe, które już znajdują się na horyzoncie przyszłego roku, dzięki czemu poziom światła w 3D będzie znacznie podniesiony, 2-3-krotnie, od obecnego. Po tym wszystkim nadejdzie chwila na seans kinowy, który będzie wspaniały, wręcz fantastyczny.
RM: Andy, pracowałeś również jako drugi reżyser. Czym właściwie się zajmowałeś?
AS: Od dłuższego czasu pragnąłem zająć się reżyserką, a podczas "Władcy Pierścieni" wyreżyserowałem kilka krótkich filmów. Wykorzystując technikę przechwytywania ruchu, zająłem się reżyserią gier itd. Z tego powodu Peter zawsze wiedział, że jest to dziedzina, w której chciałbym się rozwijać. Właściwie wszystko okazało się w ostatniej chwili. Wpierw myślałem, że przylecę na Nową Zelandię na dwa tygodnie, by odegrać postać Golluma. Dosłownie miesiąc wcześniej otrzymałem najwspanialszy telefon i najwspanialszą szansę – Peter zaproponował, bym został jego drugim reżyserem. Pozwolę sobie powiedzieć, że bycie drugim reżyserem w produkcji na taką skalę i z takim rozmachem to nie byle co. Kręcenie zaczyna się od scen walki, poprzez kadry z kaszetą, a kończąc na scenach dramatycznych z głównymi bohaterami. Po prostu ogromna różnorodność jak na codzienną pracę. Praca z wielką ekipą, korzystanie pierwszy raz z technologii 3D, kręcenie też po raz pierwszy 48 FPS – był to wielki zwrot w mojej nauce reżyserki.
Głównym powodem takiego obrotu spraw była zapewne wielkość obsady i scen, którymi trzeba było się podzielić. Peter może to sprostować, ale sądzę, że chciał on mieć kogoś, komu można powierzyć kręcenie i stronę techniczną filmu. Byliśmy bardzo zżyci w trakcie pracy. Peter relacjonował mi każdy dzień i mógł przyglądać się moim poczynaniom. Następnie ustalaliśmy plan i sposoby na kręcenie ujęć, a potem Peter dawał mi wskazówki, bardzo cenne. To był dobry pomysł, by Peter miał kogoś do współdzielenia opinii. Nie miałem wcześniej przygotowanego planu, by nakręcić swoją wersję. Zdawałem sobie sprawę, że mam być oczami i uszami Petera. Mam nadzieję, że spełniłem jego oczekiwania.
RM: Ian, jakie to uczucie ponownie wcielić się w Gandalfa?
IM: Sądzę, że Peter i ja byliśmy podekscytowani faktem, że w "Hobbicie" nie ma Gandalfa Białego, ponieważ oboje preferujemy Szarego. Biały był człowiekiem misji i musiał ruszać w drogę. Szary natomiast ma czas, by sobie dogadzać, puścić dymka, napić się, pogadać czy pokazać kilka sztuczek. Poczuliśmy więc dużą ulgę. Ludzie nie powinni oczekiwać nowego Gandalfa. 60 lat mniej, mając już 7000 na karku, nie robi tak dużej różnicy.
Gdy wraca się na ten sam plan zdjęciowy, nie widzi się tylko tej samej obsady, ale i niezmienioną ekipę za obiektywem kamery. Sądzę, że każdy dział z "Władcy Pierścieni" pozostał bez zmian, więc tak naprawdę wróciliśmy do starych znajomych. Nowościami byli niektórzy aktorzy, np. wszystkie krasnoludy oraz Bilbo.
RM: Sir Ianie, czy istniała scena w "Hobbicie", na którą czekałeś przez te lata, by w niej zagrać?
IM: Nie sądzę, ale bardzo miło było powrócić do Hobbitonu i poprosić Bilbo, by wybrał się z nami w podróż.
Źródło: about.com
Komentarze
Tylko dwa takie drobiazgi zauważyłem - w pierwszej wypowiedzi Andy'ego Serkisa jest "Władca Pierścienia" zamiast "Pierścieni". W tej samej wypowiedzi dwa nazwiska nie zostały odmienione (a jeśli się nie mylę, zagraniczne nazwiska dopasowuje się do gramatyki polskiej): powinno być "Elijahem Woodem oraz Seanem Astinem".
Btw. czy dobrze zrozumiałem tę gadkę o 3D i jak sam Gandalf(!) powiedział, że chrzanię (bo zaliczam się do ludzi mówiących "nie potrzebujemy 3D, przyzwyczailiśmy się do 2D" ) - czy to oznacza, że wersji 2D w kinach nie będzie?
Film będzie nadawany w 3D (48 FPS, 24FPS) i 2D (48FPS, 24FPS), więc jest w czy wybierać. Problem w tym, ile polskich kin oferuje taką rozpiętość form.
No i jeśli już, to niech będzie konsekwentnie, bo w jednej z wcześniejszych wypowiedzi Martina Freemana (a nie "Martina Freeman" ) ładnie odmieniłeś: "Z Arthurem Dentem jest podobnie jak z Bilbo".
//Właściwie tu bym się z kolei przyczepił, że imię "Bilbo" też da się odmienić - a zatem "podobnie jak z Bilbem", ale aż tak bardzo naciskał na zmianę nie będę Choć tu zauważyłem zasadę odwrotną - w jednym miejscu pada zwrot "z Bilbo Bagginsem". To w końcu odmieniamy imiona czy nazwiska, czy jedno i drugie?
Z resztą sprowadzanie dyskusji na temat filmu jedynie do kwestii tego, jak technicznie wypasione są efekty specjalne i komputerowa obróbka całości, to chyba lekkie rozminięcie się z sensem tworzenia filmu zawierającego jakąś treść, zwłaszcza w wypadku adaptacji lub ekranizacji książki. Nie dlatego ludzie kochają "Hobbita" czy inne książki Tolkiena, że autor w niezrównany sposób opisuje wszystko, co widzimy oczyma wyobraźni w sposób tak hiperrealistyczny, że możemy niemal dotknąć i polizać własnych wyobrażeń. Nie rozumiem więc dlaczego do tego powinniśmy sprowadzać sens filmu i istotę przyjemności z seansu.
Ciekaw jestem, czy po "Hobbicie" doczekamy się "Silmariliona" w odcinkach. Jeśli już mówić o dalszym przenoszeniu dzieł Tolkiena na ekrany kin, to ta kronika znacznie bardziej nadaje się na produkcję w kilku dużych częściach lub super wysokobudżetowy serial, niż "Hobbit" przy jego małej objętości i znacznie bardziej młodzieżowo-dziecięcym charakterze.
Dodaj komentarz