Fragment książki

21 minut czytania

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Harry czuł zapach soli i słyszał szum fal; lekki, chłod- ny wiatr mierzwił mu włosy, kiedy patrzył na zalane blaskiem księżyca morze i usiane gwiazdami niebo. Stał na szczycie ciemnej skały, a w dole bielały grzywy rozbijających się o brzeg bałwanów. Spojrzał przez ramię. Za nim piętrzył się wysoki klif, stromy, czarny i tajemniczy. Obok sterczały wielkie bloki skalne, podobne do tego, na którym stał z Dumbledore’em, zapewne oderwane od powierzchni klifu w zamierzchłej przeszłości. Był to posępny, surowy widok: tylko morze i skały, ani jednego drzewa, kępy trawy czy plamy piasku.

— I co ty na to? — zapytał Dumbledore takim tonem, jakby chciał poznać opinię Harry’ego, czy to miejsce nadaje się na piknik.

— I oni przyprowadzali tutaj dzieci z sierocińca? — odpowiedział pytaniem Harry, który nie potrafił sobie wyobrazić mniej dogodnego miejsca na całodniową wycieczkę.

— Ściśle mówiąc, nie tutaj — odrzekł Dumbledore. — W pobliżu jest coś w rodzaju wioski. Sądzę, że tam zabierano dzieciaki, żeby poodychały świeżym powietrzem i zobaczyły morze. Nie, myślę, że to miejsce odwiedził tylko Tom Riddle ze swoimi młodymi ofiarami. Na tę skałę nie dostałby się żaden mugol, chyba żeby był bardzo wytrawnym wspinaczem, a łodzie też nie mogą pod nią podpłynąć, bo morze jest tu bardzo niebezpieczne. Wyobrażam sobie, że Riddle spuścił się po klifie w dół, pomagając sobie czarami. I zabrał ze sobą dwoje dzieci, zapewne po to, aby napawać się ich przerażeniem. Myślę, że już samo dotarcie tutaj musiało być dla nich strasznym przeżyciem, nie uważasz?

Harry spojrzał jeszcze raz na klif i poczuł gęsią skórkę na karku.

— Ale jego prawdziwy cel... no i nasz... leży trochę dalej. Chodź. Przywołał go gestem na sam skraj skały, gdzie cała seria poszarpanych wgłębień, dających oparcie stopom, prowadziła w dół, ku wielkim, do połowy zanurzonym w wodzie głazom biegnącym ku klifowi. Nie było to łatwe zejście i Dumbledore’owi, który mógł korzystać tylko z jednej ręki, zajęło sporo czasu. Głazy były śliskie. Harry czuł uderzające go w twarz drobinki zimnej, słonej wody.

— Lumos — rzekł Dumbledore, kiedy dotarli do głazu najbliżej klifu. Na ciemnej powierzchni wody, kilka stóp poniżej szczytu głazu, na którym przycupnęli, zalśniły tysiące złotych iskierek. Zajaśniała też czarna ściana klifu.

— Widzisz? — zapytał cicho Dumbledore, unosząc różdżkę nieco wyżej, a Harry dostrzegł w ścianie klifu szczelinę, w której kłębiła się woda. — Nie masz nic przeciwko temu, żeby się trochę zamoczyć?

— Nie.

— Więc zdejmij pelerynę-niewidkę, bo nie jest już potrzebna, i... do wody! Ze zręcznością człowieka o wiele młodszego ześliznął się z głazu, wpadł z pluskiem do wody i z różdżką w zębach zaczął płynąć klasyczną żabką ku ciemniejącemu w pionowej skale otworowi. Harry ściągnął pelerynę, wepchnął ją do kieszeni i zsunął się za nim.


Woda była lodowata. Nasączone nią ubranie wzdęło się wokół niego, ciągnąc go w dół. Czerpiąc z wysiłkiem powietrze, przesycone zapachem soli i wodorostów, młócił rękami wodę, utkwiwszy wzrok w migoczącym światełku, niknącym już w czarnej gardzieli.

Szczelina wkrótce zamieniła się w ciemny tunel, który zapewne podczas przypływu całkowicie zapełniał się wodą. Oślizgłe ściany błyszczały jak mokra smoła w przesuwającym się do przodu świetle różdżki Dumbledore’a. Po kilkunastu metrach tunel skręcił w lewo i Harry zobaczył, że biegnie daleko w głąb klifu. Tunel był wąski; płynąc za Dumbledore’em, Harry muskał końcami palców szorstką, mokrą skałę.

A potem zobaczył, jak Dumbledore wychodzi z wody, a w świetle różdżki zabłysły jego srebrne włosy i ciemna peleryna. Kiedy dopłynął do tego miejsca, wyczuł pod nogami stopnie. Wspiął się po nich, ociekając wodą i dygocząc z zimna.

Dumbledore stał w wielkiej jaskini, obracając się powoli w miejscu z uniesioną wysoko różdżką i przyglądając się ścianom i sklepieniu.

— Tak, to tutaj — powiedział.

— Skąd pan wie? — zapytał szeptem Harry.

— Użyto tu czarów — odpowiedział krótko.

Harry nie był pewny, czy dreszcze, jakie czuł, wywołane były przejmującym zimnem czy świadomością ciążących na tym miejscu zaklęć. Patrzył, jak Dumbledore nadal obraca się powoli w miejscu, najwidoczniej widząc coś, czego Harry nie mógł zobaczyć.

— To dopiero przedsionek, coś w rodzaju sali wejściowej — powiedział Dumbledore po chwili. — Musimy dostać się do środka... Teraz musimy pokonać przeszkody stworzone przez Lorda Voldemorta, a nie przez naturę...

Podszedł do ściany jaskini i pogładził ją poczerniałymi palcami chorej ręki, mrucząc coś w dziwnym języku, którego Harry nie znał. Dwukrotnie obszedł jaskinię, obmacując skałę, tu i tam przystając, by dokładniej pogładzić jakieś miejsce, aż w końcu zatrzymał się z dłonią przyciśniętą do ściany.

— Tutaj. Tędy przejdziemy. Wejście zostało ukryte.

Harry nie zapytał, skąd Dumbledore to wie. Jeszcze nigdy nie widział, by jakiś czarodziej odkrywał coś w taki sposób, ale już dawno się nauczył, że huki i dymy często są oznakami nieudolności, a nie doświadczenia. Dumbledore cofnął się od ściany jaskini i wycelował w nią różdżką. Przez moment ukazał się na niej jaśniejący bielą zarys zwieńczonych łukiem drzwi, jakby płonęło za nimi potężne źródło światła.

— Ud-dd-ało się p-panu! — wyjąkał Harry, szczękając zębami, ale zanim skończył, zarys drzwi zniknął i pozostała tylko naga, solidna jak uprzednio skała.

Dumbledore spojrzał na niego.

— Harry, wybacz mi, zapomniałem — powiedział i skierował różdżkę na niego.

Harry poczuł, że jego ubranie zrobiło się suche i ciepłe, jakby długo wisiało przed płonącym kominkiem.

— Dziękuję — powiedział z wdzięcznością, ale Dumbledore ponownie skupił uwagę na ścianie jaskini.

Nie próbował już żadnych czarów, po prostu stał, wpatrując się w skałę, jakby było na niej wypisane coś ciekawego. Harry też stał nieruchomo, nie chcąc zakłócać jego skupienia. A potem, po dwóch długich minutach, Dumbledore powiedział cicho:

— Och, nie. To takie prymitywne.

— Co takiego, panie profesorze?

— Pomyślałem sobie — rzekł Dumbledore, wsuwając zdrową rękę za pazuchę i wyciągając krótki srebrny nóż, z rodzaju tych, których się używa do siekania składników eliksirów — że chyba musimy zapłacić, żeby wejść.

— Zapłacić? Trzeba tym drzwiom coś dać?

— Tak. Krew, jeśli się nie mylę.

— KREW?

— Powiedziałem, że to prymitywne — odrzekł Dumbledore pogardliwie, a nawet z pewnym rozczarowaniem, jakby Voldemort zawiódł jego oczekiwania. — Pomysł polega na tym, jak zapewne sam się domyślasz, że twój wróg musi sam się osłabić, żeby wejść. Voldemort po raz kolejny wykazał charakterystyczną dla siebie ignorancję: nie wie, że uszkodzenie ciała wcale nie jest czymś najgorszym, co może się człowiekowi przytrafić.

— Tak, ale... jeśli można tego uniknąć... — wybąkał Harry, który w życiu doznał już dość bólu, by mieć nań ochotę.

— Czasami nie można — rzekł Dumbledore, odwijając rękaw szaty i odsłaniając przedramię swojej zranionej ręki.

— Panie profesorze! — zaprotestował Harry, rzucając się ku niemu, gdy Dumbledore uniósł nóż. — Ja to zrobię, jestem...

Nie wiedział, co właściwie miał zamiar powiedzieć — że jest młodszy, w lepszej formie, odpowiedniejszy? Ale Dumbledore tylko się uśmiechnął. Błysnęło srebro i trysnęła krew: skała pokryła się ciemnymi, błyszczącymi kropelkami.

— Jesteś bardzo uprzejmy, Harry — powiedział, przesuwając końcem różdżki nad głębokim nacięciem na swym przedramieniu i uleczając je natychmiast, tak jak Snape uleczył zranienia Malfoya. — Twoja krew jest jednak więcej warta od mojej. Ach, więc jednak się udało!

W ścianie ponownie ukazał się srebrzysty zarys drzwi, ale tym razem nie zniknął, tym razem zniknęła opryskana krwią skała wewnątrz niego, a tam, gdzie była, czerniał teraz otwór.

— Chyba pójdę pierwszy — rzekł Dumbledore i wszedł w ciemność, a tuż za nim Harry, pospiesznie zapalając własną różdżkę.

Ich oczom ukazał się niesamowity widok: stali na skraju wielkiego czarnego jeziora, tak rozległego, że nie było widać przeciwległego brzegu, w jaskini tak wysokiej, że jej sklepienie też ginęło w mroku. Daleko przed nimi, pośrodku jeziora, jaśniała mglista, zielonkawa poświata, odbijając się od nieruchomej powierzchni wody. Tylko ona i światło dwóch różdżek rozpraszały aksamitną ciemność, choć nie aż tak daleko, jak Harry by oczekiwał. Ta ciemność była jakby gęstsza od normalnej ciemności.

— Chodźmy — powiedział Dumbledore. — Tylko uważaj, żeby nie wejść do wody. Trzymaj się blisko mnie.

Ruszył skrajem jeziora, a Harry tuż obok niego. Ich kroki odbijały się płaskim echem od wąskiej krawędzi skalnej otaczającej wodę. Szli i szli, a widok był wciąż ten sam: po jednej stronie chropowata ściana jaskini, po drugiej — bezbrzeżna, gładka, szklista czerń, pośrodku której jaśniała tajemnicza zielonkawa poświata. Harry’emu to miejsce i ta cisza wydały się przytłaczające i niepokojące.

— Panie profesorze? — zagadnął w końcu. — Myśli pan, że tutaj jest ten horkruks?

— O, tak. Tak, jestem tego pewny. Pytanie tylko, jak do niego dotrzeć.

— A nie możemy... nie możemy po prostu użyć zaklęcia przywołującego? — zapytał Harry, pewny, że to głupi pomysł, ale gotów spróbować wszystkiego, byle tylko jak najszybciej opuścić to miejsce.

— Oczywiście, że możemy — rzekł Dumbledore, zatrzymując się tak gwałtownie, że Harry o mało co nie wpadł na niego. — Dlaczego tego nie robisz?

— Ja? Och... dobrze.

Tego się nie spodziewał. Odchrząknął jednak i zawołał, unosząc różdżkę: — Accio horkruks!

Rozległ się huk przypominający eksplozję i z ciemnej wody, jakieś dwadzieścia stóp od nich, wynurzyło się coś wielkiego i bladego, ale zanim Harry dostrzegł, co to jest, ponownie zniknęło z ogłuszającym pluskiem, pozostawiając po sobie rozległe, głębokie kręgi na lustrzanej powierzchni wody. Przerażony odskoczył do tyłu, uderzając plecami w skałę; serce mu waliło jak młotem, kiedy zwrócił się do Dumbledore’a.

— Co to było?

— Myślę, że coś, co gotowe jest zareagować, gdybyśmy próbowali dotknąć horkruksa.

Harry popatrzył na wodę. Jej powierzchnia znowu była gładka i pomyślał, że zmarszczki na wodzie zniknęły nienaturalnie szybko, ale serce wciąż biło mu mocno.

— Wiedział pan, że to się stanie, panie profesorze?

— Pomyślałem sobie, że COŚ się na pewno stanie, jeśli spróbujemy tak po prostu ściągnąć tego horkruksa. To był bardzo dobry pomysł, Harry, najprostszy sposób, by wiedzieć, czego możemy się spodziewać.

— Ale nadal nie wiemy, co to było — powiedział Harry, patrząc na złowieszczo gładką toń.

— Raczej czym były. Wątpię, czy jest tylko jedno. To co, idziemy?

— Panie profesorze...

— Tak, Harry?

— Myśli pan, że będziemy musieli zanurzyć się w tym jeziorze?

— W jeziorze? Tylko jeśli naprawdę zabraknie nam szczęścia.

— Nie myśli pan, że horkruks jest na jego dnie?

— Och, nie... Myślę, że horkruks jest tam, POŚRODKU.

I wskazał na mglistą zieloną poświatę pośrodku jeziora.

— Więc będziemy musieli się tam dostać, tak?

— Tak myślę.

Harry zamilkł. Oczami wyobraźni widział już wodne potwory, olbrzymie węże, kelpie i chochliki...

— Aha — powiedział Dumbledore i znowu się zatrzymał, ale tym razem Harry na niego wpadł. Przez chwilę chwiał się niebezpiecznie nad krawędzią ciemnej wody, póki Dumbledore nie złapał go zdrową ręką za ramię i nie pociągnął ku sobie. — Wybacz mi, Harry, powinienem cię ostrzec. Stań tam, pod ścianą, chyba znalazłem to miejsce.

Harry nie miał pojęcia, o czym Dumbledore mówi. Wydawało mu się, że ten kawałek ciemnej skały niczym się nie wyróżnia, ale Dumbledore najwidoczniej dostrzegł w nim coś szczególnego. Tym razem nie gładził jednak samej skały, lecz wodził ręką w powietrzu, jakby spodziewał się wykryć i pochwycić coś niewidzialnego.

— Oho — mruknął po chwili zadowolony.

Jego dłoń zacisnęła się w powietrzu na czymś, czego Harry nie zdołał dostrzec. Zbliżył się do brzegu jeziora, a Harry obserwował z niepokojem, jak czubki jego zapinanych na sprzączki butów zatrzymały się na samej krawędzi. Trzymając zaciśniętą dłoń w powietrzu, drugą uniósł różdżkę i stuknął jej końcem w swoją pięść.

W powietrzu pojawił się gruby, zielonkawy jak śniedź łańcuch, sięgający od pięści Dumbledore’a do powierzchni wody. Dumbledore stuknął różdżką w łańcuch, a ten zaczął się prześlizgiwać przez jego dłoń jak wąż, zwijając się na ziemi z brzękiem, który odbijał się echem od skalnych ścian. Łańcuch wyciągał coś z ciemnej toni. Harry wydał zduszony okrzyk, gdy powierzchnię wody przebił dziób maleńkiego czółna jarzącego się zielonkawo tak jak łańcuch, które podpłynęło, nie marszcząc wody, do miejsca, w którym stali.

— Skąd pan wiedział, że ono tu jest? — zapytał zdumiony Harry.

— Czary zawsze pozostawiają jakieś ślady — odrzekł Dumbledore, gdy dziób łódki stuknął cicho w skalny brzeg. — Czasami bardzo wyraźne. To ja uczyłem Toma Riddle’a. Znam jego styl.

— Czy ta łódka jest... bezpieczna?

— O, tak, na pewno. Voldemort musiał mieć jakiś środek lokomocji, żeby przedostać się przez jezioro, na wypadek, gdyby zechciał swojego horkruksa odwiedzić lub zabrać, nie ściągając na siebie uwagi stworzeń, które sam w jego głębinach umieścił.

— Więc te stwory nic nam nie zrobią, jeśli popłyniemy jego łódką?

— W pewnym momencie pewnie się zorientują, że to nie płynie Lord Voldemort. Z tym trzeba się pogodzić. Jak dotąd idzie nam nieźle. Pozwoliły nam wyciągnąć to czółno.

— Ale dlaczego miałyby nas przepuścić? — zapytał Harry, który nie mógł się pozbyć wizji macek sięgających ku nim z ciemnej wody, gdy tylko stracą brzeg z oczu.

— Voldemort był na pewno przekonany, że tylko jakiś bardzo potężny czarodziej mógłby odnaleźć to czółno. Myślę, że był gotów na takie ryzyko, które zresztą wydawało mu się bardzo mało prawdopodobne, bo wiedział, że ewentualny intruz napotka dalej inne przeszkody, które tylko on potrafi pokonać, bo sam je stworzył. Zobaczymy, czy miał rację.

Harry spojrzał na łódkę. Była naprawdę bardzo mała.

— Nie wygląda na zbudowaną dla dwóch osób. Czy utrzyma nas obu? Nie będziemy razem zbyt ciężcy?

Dumbledore zachichotał.

— Tworząc tę łódkę, Voldemort na pewno nie myślał o ciężarze, ale o ilości magicznej mocy, która ma nią płynąć. Sądziłbym raczej, że na tę łódkę rzucono zaklęcie pozwalające skorzystać z niej tylko jednemu czarodziejowi.

— Więc jak...

— Ty się chyba nie liczysz, Harry. Nie jesteś jeszcze dorosły, nie jesteś w pełni wykwalifikowanym czarodziejem. Voldemort na pewno się nie spodziewał, że szesnastolatek może dotrzeć do tego miejsca. Nie sądzę, by twoją moc dało się odczuć przy mojej.

Te słowa wcale nie dodały Harry’emu otuchy. Dumbledore chyba to zrozumiał, bo dodał:

— Błąd Voldemorta, poważny błąd... Głupi i zapominalski jest stary, który nie docenia siły młodości... No, Harry, tym razem ty wchodź pierwszy, tylko uważaj, żeby nie dotknąć wody.

Odstąpił na bok, a Harry wszedł ostrożnie do czółna. Dumbledore wsiadł za nim, składając na dnie zwinięty łańcuch. Było im ciasno, Harry nie mógł nawet usiąść, tylko przykucnął, z kolanami wystającymi poza krawędź łódki, która od razu odpłynęła od brzegu. Słychać było tylko cichy szmer dziobu rozcinającego wodę. Łódka płynęła sama, jakby jakaś niewidzialna lina ciągnęła ją ku poświacie na środku jeziora. Wkrótce przestali widzieć ściany jaskini; gdyby nie to, że powierzchnia wody była gładka jak lustro, równie dobrze mogliby płynąć przez morze.

Harry spojrzał w dół i ujrzał złote światełko swojej różdżki, migoczące w czarnej toni. Łódka rzeźbiła głębokie zmarszczki na szklistej powierzchni, wyżłobienia na czarnym zwierciadle...

I nagle, parę cali pod powierzchnią wody, zobaczył coś białego, coś przypominającego marmurową...

— Panie profesorze! — powiedział, a jego przerażony głos poniósł się po cichej wodzie.

— Harry?

— Chyba zobaczyłem w wodzie rękę... ludzką rękę!

— Tak, wcale w to nie wątpię — odrzekł spokojnie Dumbledore.

Harry wpatrzył się w wodę, szukając wzrokiem ręki i czując, że coś mu podjeżdża do gardła.

— Więc to coś, co wyskoczyło z wody...

Otrzymał odpowiedź, zanim Dumbledore zdążył wypowiedzieć słowo. W przesuwającym się świetle różdżki dostrzegł tym razem całe martwe ciało, unoszące się parę cali pod powierzchnią wody; otwarte oczy topielca były przymglone, jakby spowijały je pajęczyny, włosy i szaty wirowały wokół niego jak dym.

— Tu są martwe ciała! — powiedział Harry, a jego głos zabrzmiał słabiej i jakoś inaczej niż zwykle.

— Tak — odrzekł spokojnie Dumbledore — ale na razie nie musimy się tym przejmować.

— Na razie? — powtórzył Harry, odrywając wzrok od wody, by na niego spojrzeć.

— Na razie tylko spokojnie pod nami dryfują. Martwe ciało to tylko martwe ciało, nie ma co się go lękać, podobnie jak ciemności. Lord Voldemort, który w głębi serca boi się i martwych ciał, i ciemności, na pewno się ze mną nie zgadza. Ale tym samym po raz kolejny okazuje brak mądrości. Kiedy patrzymy na śmierć albo na ciemność, lękamy się tylko nieznanego, niczego więcej.

Harry nic na to nie powiedział. Nie chciał się sprzeczać, choć te martwe ciała pływające pod nimi budziły w nim lęk i jakoś nie potrafił uwierzyć, że nie są groźne.

— Ale jedno z nich wyskoczyło z wody — odezwał się po chwili, starając się, by jego głos brzmiał równie spokojnie jak głos Dumbledore’a. — Kiedy próbowałem wezwać horkruksa, trup wyskoczył z wody.

— Tak — zgodził się Dumbledore. — Jestem pewny, że kiedy odnajdziemy i zabierzemy horkruksa, te ciała nie będą już tak pokojowo nastawione. Ale jak wiele stworzeń żyjących w zimnie i ciemności na pewno obawiają się światła i ciepła, które możemy wezwać na pomoc, kiedy zajdzie potrzeba. Ogień, Harry — dodał z uśmiechem w odpowiedzi na jego zdumioną minę.

— Och... no tak — powiedział szybko Harry.

Odwrócił głowę, by spojrzeć na zieloną poświatę, ku której sunęła łódka. Nie potrafił jednak udawać, że się nie boi. To wielkie jezioro, w którym roiło się od umarłych... Wydawało mu się, że już wiele godzin upłynęło, odkąd spotkał profesor Trelawney, odkąd dał Ronowi i Hermionie Felix Felicis... Nagle poczuł żal, że nie pożegnał się z nimi jakoś lepiej... że w ogóle nie zobaczył się z Ginny...

— Jesteśmy prawie na miejscu — rzekł dziarsko Dumbledore.

I rzeczywiście, zielonkawe światło zaczęło rosnąć im w oczach i po kilku minutach łódka zatrzymała się, uderzając dziobem w coś, czego Harry z początku nie dostrzegł, ale kiedy uniósł wysoko różdżkę, zobaczył, że dopłynęli do małej, skalnej wysepki pośrodku jeziora.

— Uważaj, żeby nie dotknąć wody — ostrzegł go ponownie Dumbledore. Wysepka nie była większa od gabinetu Dumbledore’a. Był to po prostu kawałek płaskiej, gładkiej skały, na którym nie było nic prócz źródła owego zielonego światła, które teraz wydawało się o wiele jaśniejsze. Harry spojrzał na nie, mrużąc oczy. Z początku pomyślał, że to coś w rodzaju lampy, ale po chwili dostrzegł, że światło biło z przypominającej myślodsiewnię kamiennej misy, ustawionej na szczycie postumentu.

Dumbledore podszedł do postumentu, a Harry zrobił to samo. Stanęli obok siebie, wpatrując się w kamienną misę pełną szmaragdowego płynu jarzącego się fosforyzującym blaskiem.

— Co to jest? — zapytał cicho Harry.

— Nie jestem pewny — odrzekł Dumbledore. — Ale na pewno coś bardziej niepokojącego niż krew i martwe ciała.

Odsunął rękaw szaty, odsłaniając poczerniałą dłoń, i skierował końce swoich poparzonych palców ku powierzchni płynu.

— Niech pan tego nie dotyka!

— Nie mogę tego dotknąć — odrzekł Dumbledore, uśmiechając się lekko. — Widzisz? Nie mogę sięgnąć dalej. Sam spróbuj.

Harry włożył rękę do misy i spróbował dotknąć eliksiru. Napotkał niewidzialną barierę, która nie pozwoliła mu przesunąć ręki choćby o cal. Napierał z całej siły, ale jego palce wciąż natrafiały na coś, co wydawało się tylko powietrzem, tyle że nieustępliwym i twardym jak kamień.

— Odsuń się, Harry — powiedział Dumbledore.

Uniósł różdżkę i zaczął nią wykonywać skomplikowane ruchy nad powierzchnią eliksiru, mrucząc coś bezgłośnie. Nic się nie wydarzyło, może tylko eliksir rozjarzył się nieco bardziej. Harry milczał przez cały czas, dopiero gdy Dumbledore w końcu wyciągnął różdżkę z misy, uznał, że może już przemówić.

— Myśli pan, że tam jest ten horkruks, panie profesorze?

— Och, tak. — Dumbledore pochylił się i przyjrzał uważniej zawartości misy, a Harry zobaczył jego odbicie na gładkiej powierzchni płynu. — Tylko jak go dosięgnąć? Tego eliksiru nie przeniknie ręka, nie można go unicestwić, wybrać, wypompować, transmutować, zaczarować ani w żaden inny sposób zmienić jego natury.

Prawie bez zastanowienia uniósł różdżkę, zakręcił nią raz w powietrzu i chwycił kryształowy puchar, który wyczarował.

— Dochodzę do jednego tylko wniosku: ten eliksir trzeba wypić.

— Co?! Nie!

— Tak sądzę. Tylko wypijając zawartość tej misy, można ją opróżnić i zobaczyć, co jest na dnie.

— Ale jeśli... jeśli to pana zabije?

— Och, wątpię, żeby to działało w ten sposób — powiedział beztrosko Dumbledore. — Lord Voldemort nie chciałby uśmiercać kogoś, kto dotarł do tej wyspy.

Harry nie mógł uwierzyć własnym uszom. Czyżby to był jeszcze jeden przejaw łatwowierności, która kazała Dumbledore’owi w każdym dopatrywać się jakichś dobrych cech?

— Panie profesorze — powiedział, starając się, by jego głos brzmiał przekonująco i rozsądnie — przecież to robota VOLDEMORTA...

— Przepraszam, Harry, powinienem powiedzieć, że nie chciałby NATYCHMIAST uśmiercać kogoś, kto dotarł na tę wyspę. Chciałby go utrzymać przy życiu dostatecznie długo, by wykryć, w jaki sposób temu komuś udało się pokonać jego zabezpieczenia, a także, co najważniejsze, dlaczego temu komuś tak bardzo zależało na opróżnieniu misy. Nie zapominaj, iż Lord Voldemort wierzy, że tylko on wie o swoich horkruksach.

Harry chciał znowu coś powiedzieć, ale tym razem Dumbledore uciszył go gestem, marszcząc lekko czoło nad szmaragdowym płynem, najwidoczniej głęboko się nad czymś zastanawiając.

— Nie ulega wątpliwości — rzekł w końcu — że ten eliksir musi działać w sposób udaremniający mi zabranie horkruksa. Może mnie sparaliżuje, spowoduje, że zapomnę, po co tu jestem, wywoła tak silny ból, że nie będę zdolny do niczego, albo uczyni mnie niezdolnym do działania w jakiś inny sposób. Jeśli tak się stanie, Harry, twoim zadaniem będzie przypilnowanie, żebym pił dalej, nawet gdybyś musiał wlewać mi go siłą przez zaciśnięte usta. Rozumiesz?

Ich spojrzenia spotkały się nad kamienną misą; obie blade twarze oświetlało to dziwne, zielone światło. Harry milczał. A więc po to został zaproszony do udziału w tej wyprawie — żeby siłą wlewać Dumbledore’owi do ust eliksir, który może wywołać ból nie do zniesienia?

— Chyba pamiętasz — powiedział Dumbledore — pod jakim warunkiem zabrałem cię ze sobą?

Harry zawahał się, patrząc w jego niebieskie oczy, które w blasku bijącym z misy zrobiły się zielone.

— Ale jeśli...

— Przysiągłeś, że będziesz posłuszny każdemu mojemu rozkazowi, prawda?

— Tak, ale...

— Ostrzegałem cię, że może być niebezpiecznie?

— Tak, ale...

— A więc — powiedział Dumbledore, podciągając ponownie rękawy i unosząc pusty puchar — otrzymałeś rozkaz.

— Dlaczego to ja nie mogę wypić tego eliksiru? — zapytał z rozpaczą Harry.

— Ponieważ ja jestem o wiele starszy, o wiele mądrzejszy i o wiele mniej wart od ciebie. Pytam ostatni raz, Harry. Dasz mi słowo, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, żebym wypił całą zawartość tej misy?

— Ale czy nie mógłbym...

— Dasz mi słowo?

— Ale...

— TWOJE SŁOWO, HARRY.

— Ja... no dobrze, daję słowo, ale...

Zanim zdążył jeszcze raz zaprotestować, Dumbledore zanurzył puchar w misie. Przez chwilę Harry miał jeszcze nadzieję, że i tym razem napotka niewidzialną przeszkodę, ale kryształ przebił gładko powierzchnię, a kiedy puchar napełnił się eliksirem, Dumbledore podniósł go do ust.

— Twoje zdrowie, Harry.

I wypił. Harry patrzył przerażony, zaciskając ręce na krawędzi misy tak mocno, że mu zdrętwiały.

— Profesorze? — zapytał z niepokojem, kiedy Dumbledore odjął od ust pusty już puchar. — Jak pan się czuje?

Dumbledore tylko potrząsnął głową, oczy miał zamknięte. Harry zastanawiał się, czy to z bólu. Dumbledore ponownie napełnił puchar i wypił do dna.

W milczeniu wypił trzy pełne puchary eliksiru. Potem, kiedy pił czwarty, zachwiał się i oparł ciężko o krawędź misy. Oczy wciąż miał zamknięte, oddychał ciężko.

— Profesorze Dumbledore! — powiedział Harry z napięciem. — Słyszy mnie pan?

Dumbledore nie odpowiedział. Twarz mu drgała, jakby był pogrążony w głębokim śnie pełnym koszmarów. Słabł uścisk palców na pucharze, aż ten przechylił się niebezpiecznie i Harry szybko go chwycił, żeby płyn się nie wylał.

— Profesorze, czy pan mnie słyszy? — powtórzył, a jego głos odbił się echem po jaskini.

Dumbledore westchnął głęboko, a potem przemówił głosem, którego Harry nie poznał, bo jeszcze nigdy nie słyszał Dumbledore’a tak przerażonego.

— Nie chcę... nie zmuszaj mnie...

Harry wbił wzrok w tę pobielałą twarz, którą tak dobrze znał, patrzył na zakrzywiony nos i okulary-połówki i nie wiedział, co zrobić.

— ...nie... ja chcę przestać... — jęknął Dumbledore.

— Nie... nie może pan przestać, profesorze — powiedział Harry. — Musi pan dalej pić, pamięta pan? Powiedział mi pan, że musi pan wszystko wypić. Proszę...

Nienawidząc samego siebie, czując obrzydzenie do tego, co robi, przycisnął mu krawędź pucharu do ust i przechylił puchar tak, że Dumbledore musiał przełknąć resztę płynu.

— Nie... — jęknął, kiedy Harry zanurzył puchar w misie i ponownie go napełnił. — Nie chcę... nie chcę... puść mnie...

— Wszystko w porządku, panie profesorze — powiedział Harry, a ręka mu się zatrzęsła. — Wszystko w porządku, jestem tutaj...

— Przestań, przestań — jęknął Dumbledore.

— Tak... tak, na tym będzie koniec — skłamał Harry i wlał mu do ust zawartość pucharu.

Dumbledore krzyknął, a jego krzyk potoczył się echem po wielkiej jaskini i poniósł po martwej czarnej wodzie.

— Nie, nie, nie... nie mogę... nie mogę, nie zmuszaj mnie, ja nie chcę...

— Wszystko w porządku, panie profesorze, wszystko w porządku! — powiedział głośno Harry, a ręce trzęsły mu się teraz tak, że z trudem zdołał napełnić puchar po raz szósty; misa była już opróżniona do połowy. — Nic złego się z panem nie dzieje, jest pan bezpieczny, to tylko przywidzenia, przysięgam... Proszę to wypić, proszę...

Dumbledore wypił posłusznie, jakby Harry podawał mu antidotum, ale natychmiast osunął się na kolana, dygocząc na całym ciele.

— To moja wina, wszystko to moja wina — załkał — błagam cię, przestań, wiem, że zrobiłem źle, och, proszę cię, przestań, ja już nigdy, nigdy...

— To będzie... ostatni — powiedział Harry załamującym się głosem i wlał mu w usta zawartość siódmego pucharu.

Dumbledore zaczął się kulić, jakby go otaczali niewidzialni prześladowcy, wymachując ręką, tak że o mało co nie wytrącił pucharu z drżących rąk Harry’ego.

— Nie rań ich, błagam cię, nie rań ich, to moja wina, zrań mnie, ale nie ich...

— Proszę to wypić, proszę, wszystko będzie dobrze — powiedział zrozpaczony Harry i Dumbledore znowu go usłuchał, otwierając usta, choć nadal zaciskał powieki i dygotał na całym ciele.

I nagle upadł na twarz, wyjąc i bijąc pięściami w ziemię, podczas gdy Harry napełniał puchar po raz dziewiąty.

— Błagam, błagam, błagam, nie... nie to, nie to, zrobię wszystko...

— Proszę to tylko wypić, po prostu wypić...

Dumbledore wypił jak spragnione dziecko, ale kiedy skończył, zawył znowu, jakby wypił ogień.

— Dosyć już, dosyć...

Harry napełnił puchar po raz dziesiąty i poczuł, że kryształ dotyka dna misy.

— Już prawie koniec, profesorze, proszę to wypić, proszę...

Podtrzymał go za ramiona i pomógł wypić, a kiedy ponownie napełnił puchar, Dumbledore krzyknął z jeszcze większym przerażeniem:

— Chcę umrzeć! Chcę umrzeć! Przestań, przestań, ja chcę umrzeć!

— Proszę to wypić, profesorze, proszę to wypić...

Dumbledore wypił i natychmiast zawył:

— ZABIJ MNIE!

— Tylko jeden... jeszcze tylko jeden! — wydyszał Harry. — Proszę to tylko wypić... to już będzie koniec... koniec!

Dumbledore wypił do dna, a potem westchnął chrapliwie i przewalił się na twarz.

— Nie! — krzyknął Harry, który wstał, by ponownie napełnić puchar, ale zamiast tego upuścił go na dno misy, podbiegł do leżącego i przewrócił go na plecy; Dumbledore miał przekrzywione okulary, usta szeroko otwarte, oczy zamknięte. — Nie — powtórzył, potrząsając nim — nie, nie jesteś martwy, powiedziałeś, że to nie jest trucizna, obudź się, obudź... Rennervate! — zawołał, celując różdżką w jego klatkę piersiową; błysnęło czerwone światło, ale nic się nie wydarzyło. — Rennervate!... Panie profesorze... błagam...

Dumbledore’owi drgnęły powieki, Harry’emu mocno zabiło serce.

— Proszę pana, czy pan...

— Wody — zachrypiał Dumbledore.

— Wody — wydyszał Harry — tak...

Zerwał się i chwycił puchar, który upuścił na dno misy. Nie zauważył leżącego pod nim złotego medalionu.

— Aguamenti! — krzyknął, dźgając w puchar końcem różdżki.

Puchar napełnił się czystą wodą. Harry upadł na kolana przy Dumbledorze, uniósł mu głowę i przycisnął kryształ do ust — ale puchar był pusty. Dumbledore jęknął i zaczął ciężko dyszeć.

— Przecież miałem... zaczekaj... Aguamenti! — powtórzył, celując różdżką w puchar.

I ponownie pojawiła się w nim woda, ale tylko przez chwilę, bo gdy zbliżył go do ust Dumbledore’a, był już pusty.

— Proszę pana, ja próbuję, próbuję! — zawołał z rozpaczą, choć wątpił, czy Dumbledore go słyszy, bo przetoczył się na bok, a jego krótki, chrapliwy oddech brzmiał, jakby był w agonii. — Aguamenti... Aguamenti... AGUAMENTI!

Puchar jeszcze raz się napełnił i jeszcze raz woda natychmiast zniknęła. Oddech Dumbledore’a słabł. W szalonej gonitwie myśli Harry nagle zrozumiał, instynktownie, że pozostał tylko jeden sposób, by zdobyć wodę, ponieważ Voldemort tak to zaplanował...

Przechylił się przez krawędź skały i zanurzył puchar w jeziorze, napełniając go po sam brzeg lodowatą wodą, która nie znikła.

— Proszę pana! Mam! — krzyknął, pochylając się gwałtownie ku leżącemu ciału, i niezdarnie oblał wodą twarz Dumbledore’a.

Tylko tyle mógł zrobić, bo lodowate zimno, które poczuł w wolnej ręce, nie było chłodem wody. Oślizgła biała dłoń ściskała go za przegub, a istota, do której ta dłoń należała, ściągała go powoli przez krawędź skały do jeziora. Jego powierzchnia nie była już gładka jak zwierciadło, teraz kipiała, a wszędzie, dokąd tylko mógł sięgnąć wzrokiem, z ciemnej wody wynurzały się białe głowy i ręce mężczyzn, kobiet i dzieci z zapadniętymi, niewidzącymi oczami, którzy płynęli ku skalnej wysepce — cała armia zmarłych powstająca z czarnej toni.

— Petrificus totalus! — wrzasnął Harry, przywierając do gładkiej, mokrej powierzchni wysepki i celując różdżką w inferiusa, który trzymał go za rękę. Lodowaty uścisk zelżał, a inferius opadł w wodę z głośnym pluskiem. Harry dźwignął się na nogi, ale na skałę już wspinało się więcej żywych trupów. Kościste dłonie wczepiały się w jej śliską powierzchnię, martwe, zamarznięte oczy utkwione były w niego, nasączone wodą łachmany ciągnęły się za nimi, a zapadnięte twarze łypały ku niemu pożądliwie.

— Petrificus totalus! — ryknął znowu Harry, cofając się i wymachując różdżką. Sześć lub siedem żywych trupów skurczyło się w sobie i zanurzyło w wodę, ale już sunęło ich ku niemu więcej. — Impedimenta! Incarcerous!

Kilka inferiusów zachwiało się i upadło, kilka oplotły grube liny, ale te, które wspinały się na skałę za nimi, przelazły przez leżących. Wciąż wymachując różdżką, ryknął:

— Sectumsempra! SECTUMSEMPRA!

Ale choć w ich łachmanach i na zlodowaciałej skórze pojawiły się dziury, nie wypłynęła z nich krew: żywe trupy kroczyły ku niemu z wyciągniętymi rękami, a kiedy się cofnął, poczuł, że z tyłu oplatają go ramiona, cienkie, pozbawione ciała ramiona, zimne jak śmierć. Jego stopy oderwały się od skały, gdy te ramiona go uniosły i zaczęły taszczyć ku wodzie, i wiedział już, że go nie wypuszczą, że wkrótce utonie i stanie się jeszcze jednym martwym strażnikiem cząstki potrzaskanej duszy Voldemorta...

Lecz nagle ciemność została rozdarta przez jasność: purpurowy i złoty krąg ognia otoczył skałę, a trzymające go inferiusy zachwiały się i zawahały, nie śmiejąc przejść przez ogień, by dostać się do wody. Puściły Harry’ego, a on uderzył stopami w skałę, pośliznął się i upadł, obcierając sobie ręce, ale natychmiast się podniósł, unosząc różdżkę i rozglądając się wokoło.

Zobaczył Dumbledore’a, który stał blady jak otaczające ich inferiusy, ale od nich wyższy; ogień tańczył w jego oczach, różdżkę trzymał wysoko jak pochodnię, a z jej końca, niby ogniste lasso, strzelały płomienie, tworząc krąg ognia, promieniującego zabójczym dla inferiusów ciepłem.

Inferiusy wpadały na siebie, próbując uciec od otaczającego ich ognia. Dumbledore sięgnął po medalion leżący na dnie misy i ukrył go za pazuchą. Gestem przywołał Harry’ego do siebie. Przerażone płomieniami inferiusy zdawały się nie zauważać, że Dumbledore prowadzi go do łódki. Krąg ognia przesuwał się razem z nim, a inferiusy sunęły za nimi aż do krawędzi skały, gdzie ześliznęły się z ulgą w ciemną toń.

Harry, który cały dygotał, pomyślał przez chwilę, że Dumbledore może nie być w stanie opuścić się do łódki, bo zachwiał się lekko przy pierwszej próbie; wszystkie siły skupił na utrzymywaniu wokół nich ochronnego pierścienia ognia. Harry chwycił go i pomógł mu zająć miejsce w czółnie. Kiedy tylko znaleźli się w nim obaj, czółno zaczęło sunąć z powrotem po czarnej wodzie, oddalając się od skały, wciąż otoczone pierścieniem ognia, i wyglądało na to, że kłębiące się pod powierzchnią inferiusy nie mają odwagi się wynurzyć.

— Proszę... pana — wydyszał Harry — zapomniałem... o ogniu... one szły na mnie... i spanikowałem...

— Całkiem zrozumiałe — mruknął Dumbledore, a Harry’ego przestraszył jego bardzo słaby głos.

Dziób ugodził w brzeg i Harry wyskoczył, a potem szybko się odwrócił, żeby mu pomóc. Gdy tylko Dumbledore stanął na brzegu, opuścił różdżkę i pierścień ognia zniknął, ale inferiusy już się nie pokazały. Maleńka łódka znowu opadła z pluskiem w wodę, a łańcuch ześliznął się za nią na dno. Dumbledore westchnął głęboko i oparł się o ścianę jaskini.

— Jestem słaby...

— Proszę się nie martwić, panie profesorze — powiedział natychmiast Harry, zaniepokojony jego niezwykłą bladością i widocznymi oznakami wyczerpania. — Zaprowadzę pana z powrotem... proszę się na mnie oprzeć...

I zarzucił sobie na ramiona zdrową rękę Dumbledore’a, po czym powiódł go z powrotem wokół jeziora, biorąc na siebie prawie cały jego ciężar.

— No... ale ta ochrona była jednak... dobrze pomyślana — wyszeptał Dumbledore. — Jeden by tego nie dokonał... Dobrze się spisałeś, Harry, bardzo dobrze...

— Proszę teraz nie mówić — rzekł Harry pełen lęku. — Proszę oszczędzać energię, panie profesorze... zaraz się stąd wydostaniemy...

— To wejście znowu będzie zamknięte... mój nóż...

— Nie ma potrzeby, rozciąłem sobie rękę na skale — powiedział stanowczo Harry — proszę mi tylko powiedzieć gdzie.

— Tutaj...

Harry przeciągnął swym poobcieranym przedramieniem po ostrej skale. Otrzymawszy daninę krwi, drzwi natychmiast się przed nimi otworzyły. Przeszli do zewnętrznej jaskini i Harry pomógł Dumbledore’owi wejść do lodowatej wody wypełniającej tunel pod klifem.

— Wszystko będzie dobrze, panie profesorze — powtarzał raz po raz, bardziej zaniepokojony jego milczeniem niż przedtem słabym głosem. — Już jesteśmy blisko... mogę deportować nas obu... proszę się nie martwić...

— Nie martwię się, Harry — powiedział Dumbledore nieco mocniejszym głosem, mimo że wciąż byli w lodowatej wodzie. — Jestem z tobą.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...