Mało wam kiczowatych, fantastycznych lat 80-tych po recenzji "Kaczora Howarda" w zeszłotygodniowej Fantastyce w Kadrze? To świetnie! Bo wciąż zostajemy w tych klimatach za sprawą Audrey.
Ponownie rzucamy okiem na klasykę kina i postać, którą każdy dobrze zna bądź choć kojarzy. Beetlejuice nie tylko ekscentrycznie się ubierał, ale gustował w "najsmaczniejszych owocach" ziemi – tłuściutkich robaczkach. To kultowy film i początek kariery Winony Ryder, ikony kolejnej dekady, która nie stroniła od dziwacznych, fantastycznych produkcji. Jak bardzo "Sok z żuka" przypadł Audrey do gustu poznacie w jej recenzji.

(...) Filmy Burtona to zwykle mieszanka wybuchowa, gdzie kotłują się elementy wzięte rodem z najlepszych horrorów Edgara Allana Poe, Stephena Kinga czy Alfreda Hitchcocka przez okrucieństwo na miarę Hannibala Lectera aż do kiczowatych efektów specjalnych tandetnych filmów klasy B bądź C. Napięcie jest więc w pewnych momentach rozładowane absurdem i groteską, a w efekcie produkcje bardziej przypominają dziecięce wyobrażenie potwora spod łóżka niż przerażającą wizję realnie istniejącego świata. Jednakże tym razem widz dostał coś zgoła innego, gdyż Burton zaprezentował odbiorcy czarną komedię, w której rozmowa na temat śmierci, przemijania czy przywiązania do doczesności osiągnęła wyższy poziom.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz